Himalaje: próba sił w Doklam
Żołnierze Indii i Chin przez 71 dni stali naprzeciw siebie w pełnej gotowości na płaskowyżu Doklam w Himalajach. Za najpoważniejszym konfliktem granicznym od kilkudziesięciu lat stoi rywalizacja ekonomiczna. Indie tracą na rzecz Chin wpływy u swoich sąsiadów.
Na płaskowyżu Doklam leżącym na granicy Indii, Chin i Bhutanu ciężko się oddycha. Człowiek z nizin potrzebuje aż pięciu dni, żeby przyzwyczaić się do warunków panujących na ponad 4 tys. metrów w Himalajach, dlatego w lecie płaskowyż przemierzają jedynie zastępy jaków i miejscowi pasterze. Z rzadka przemknie patrol wojskowy. Jednak w połowie czerwca stada jaków obudziła kolumna ciężkiego sprzętu wjeżdżająca od strony Chin. Robotnicy ochraniani przez pluton chińskich żołnierzy szybko zabrali się za budowę drogi w stronę bhutańskiego posterunku. Bhutańczycy przez megafony zaczęli ostrzegać wrogą armię, że wkroczyli na terytorium niewielkiego państwa wciśniętego między Indie i Chiny. Bezskutecznie. Chińczycy nie przerwali prac. Zdaniem indyjskiego dowództwa oddanie płaskowyżu Chińczykom otwiera im drzwi do inwazji na tzw. korytarz Siliguri, co mogłoby odciąć siedem północno-wschodnich stanów od reszty kraju. Sugerują, że budowa drogi jest podobną taktyką do tej stosowanej przez Chiny na Morzu Południowochińskim, gdzie budowa sztucznych wysp jest podstawą do zagarnięcia strategicznego terytorium. Co gorsza, Bhutan, który formalnie toczy spór o płaskowyż Doklam, ociągał się z reakcją na chińskie zakusy.
16 czerwca indyjski oddział złożony z 270 żołnierzy, wspomaganych przez spychacze, wyruszył naprzeciw Chińczykom. Przez następne 71 dni między stronami ustawionymi ledwie 150 metrów od siebie dochodziło do utarczek, w większości bitew na kamienie. Jeszcze w latach 60. pasterze i kupcy przemierzający płaskowyż mieli mgliste pojęcie o granicach. Przez Doklam z Kalimpongu w Zachodnim Bengalu karawany kupieckie szły do Lhasy w Tybecie, a miejscowi pasterze wypasali jaki nie dbając, czy przekraczają granicę. Ta i tak nie była nawet wyznaczona na mapach, bo porozumienie z 1890 r. między Imperium Brytyjskim i Chinami napisano na tyle nieprecyzyjnie, że można było je interpretować na wiele sposobów. Wszystko zmieniło się podczas wojny granicznej w 1962 r., kiedy Chiny pokonały indyjskiego sąsiada. Dwumiesięczna wojna kosztowała Indie około 2,5 tys. żołnierzy i sporny region na granicy. Pięć lat później doszło do jeszcze jednej, mało znanej, krótkiej, lecz krwawej potyczki na przełęczy Nathu La, gdzie Chińczycy stracili ok. 300 żołnierzy. Sprawę szybko zamieciono pod dywan w imię tzw. Hindi-Chini bhai bhai (Hindus-Chińczyk dwa bratanki), czyli usilnie propagowanego braterstwu między narodami.
Konflikt o Doklam stał się najpoważniejszym incydentem od tamtego czasu. Co prawda wcześniej dochodziło do naruszeń granicy i raz jedna, raz druga strona wchodziła na terytorium sąsiada na kilka, kilkanaście kilometrów w położonym wysoko w górach na zachodzie Indii Ladakhu, lecz kończyło się zazwyczaj na kilkudniowej burzy w indyjskich mediach. Tym razem wojna na inwektywy i kamienie z płaskowyżu Doklam przeniosła się do mediów chińskich. Te mówiły o „bezwstydnym zachowaniu” Indii, które „poniża cywilizację XXI wieku”, dodając, że „Chiny powinny dać gorzką nauczkę Nowemu Delhi”. Chiński dziennik „Global Times” przypominał Indiom porażkę z 1962 r. i podkreślał przewagę militarną nad sąsiadem. W odpowiedzi poważny indyjski tygodnik „India Today” zastanawiał się, czy Chiny przygotowują się do krótkotrwałej wojny o Doklam. Wśród użytkowników komunikatorów internetowych znów zaczęły krążyć zdjęcia z kodem kreskowym produktów importowanych z Chin. Nawoływano, żeby nie kupować produktów oznaczonych kodem zaczynającym się od cyfr od 690 do 695, a za to wybierać indyjskie wyroby.
Na największych targach Indusi nie przestają jednak kupować „chińszczyzny”. Większość niezamożnych konsumentów liczy każdą rupię przy zakupie. Szałem na indyjskim rynku stały się chińskie telefony komórkowe o niskiej cenie i niezłych parametrach technicznych. Na wiele modeli Indusi zapisują się u dystrybutorów z dużym wyprzedzeniem. Import z Chin rośnie w ostatnich latach w tempie 20 proc. rocznie i w 2016 r. osiągnął 61 mld dol., podczas gdy indyjski eksport spadł w ostatnich 4 latach o połowę do 9 mld dol. „Myślę, że Chiny widziały to (konflikt w Doklam – PAP) jako ruch mało ryzykowny, o małym koszcie, by popchnąć Bhutan w stronę akceptacji dawno złożonej oferty na załatwienie spraw związanych z granicami, i co ważne, miało to dać Chinom Doklam” – ocenił w rozmowie z dziennikiem „Mint” były dyplomata indyjski Shyam Saran. Zdaniem Sarana ważniejszym celem miało być zmuszenie Bhutanu do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Chinami. Obecnie kraje nie utrzymują bezpośrednich relacji dyplomatycznych, a Chinom zależy na osłabieniu wpływów Indii w krajach ościennych. Bhutan dla Indii jest tzw. państwem-klientem, gdzie większy sąsiad kształtuje politykę zagraniczną mniejszego kraju. W zamian Indie budują infrastrukturę Bhutanu. W ostatnich 17 latach przeznaczyły prawie 5 mld dol. na pomoc rozwojową dla tego kraju.
„Indie tracą wpływy w krajach, w których tradycyjnie odgrywały niekwestionowaną rolę” – ocenia dla PAP Prashant Jha, komentator polityczny z dziennika „Hindustan Times”. „Np. Chiny coraz mocniej są obecne w Nepalu, gdzie opinia publiczna jest im przychylna” – tłumaczy. Osłabienie wpływów Indii w Katmandu doprowadziło do nieoficjalnej blokady ekonomicznej w 2015 r., kiedy rząd nepalski uchwalił konstytucję niezgodną z interesami Nowego Delhi. „Ci sami politycy, którzy dotąd zgodnie pracowali z Nowym Delhi, tym razem się postawili. To dla indyjskich polityków był prawdziwy szok” – mówi PAP Aditya Adhikari, dziennikarz i analityk polityczny z Katmandu. Indyjska ambasada w Katmandu znajduje się w dzielnicy Lainchaur i jest nazywana potocznie „dworem Lainchaur”, bo zdaniem Nepalczyków to właśnie tam, w konsultacji z ambasadą, podejmowane są najważniejsze decyzje dotyczące kraju. Adhikari w swojej książce „Pocisk i urna wyborcza” sugeruje, że wszystkie partie, włączając maoistów, były w pewnym momencie finansowo i politycznie wspierane przez Nowe Delhi.
Blokada Nepalu trwała ponad pięć miesięcy i wyrządziła więcej szkód gospodarce niż trzęsienie ziemi z tego samego roku. Opinia publiczna zaczęła naciskać na uniezależnienie się kraju od Indii i zbliżenie z Chinami. W maju br. nepalski rząd oficjalnie przystąpił do inicjatywy Pasa i Szlaku, czyli ogromnych inwestycji Chin w infrastrukturę w Azji, która ma stać się nowym Jedwabnym Szlakiem. Tzw. ekonomiczne korytarze mają zapewnić Chinom dostęp do nowych rynków zbytu. Elementem tej inicjatywy jest planowana linia kolejowa z Tybetu przez przełęcze Himalajów do Katmandu. Stamtąd chińskie produkty miałyby szybciej dotrzeć na indyjski rynek. Inicjatywę Pasa i Szlaku odebrano w Nowym Delhi z niechęcią. Indusi nieoficjalnie mówią o chińskim imperializmie, któremu należy się przeciwstawić. Pod koniec lipca Chińczycy za 1,1 mld dol. kupili 70 proc. udziałów w porcie Hambantota na Sri Lance. Port leży na jednej z najbardziej obleganych tras morskich na świecie. Trwa wyścig na inwestycje między Indiami i Chinami w Birmie, która ledwie kilka lat temu otworzyła się na świat. Indusi budują port handlowy w Sittwe, stolicy stanu Rakhine. Z kolei Chińczycy kończą kłaść rurociąg gazowy biegnący z tego samego stanu do Chin.
Nowe Delhi z niepokojem obserwuje zbliżenie Chin z Pakistanem, naturalnym przeciwnikiem Indii. Chińczycy nie tylko inwestują w port Gwadar przy granicy z Iranem, ale również w sieć dróg w górach Karakorum, które zapewnią dostęp do pakistańskiego portu. Co gorsza zakupy chińskiego uzbrojenia stanowią już 63 proc. pakistańskiego budżetu na sprzęt wojskowy. Chiny mogą kiedyś zastąpić USA w roli głównego sojusznika Pakistanu. Sprawę płaskowyżu Doklam rozwiązano na kilka dni przed szczytem państw rozwijających się BRICS, który odbył się na początku września w Chinach. Państwo Środka nie mogło sobie pozwolić na odciąganie uwagi uczestników od ważniejszych spraw ekonomicznych. Jednym z elementów deklaracji kończącej szczyt było potępienie organizacji terrorystycznych działających m.in. w Pakistanie, co indyjskie media uznały za ukłon w stronę Indii i wielki sukces dyplomatyczny premiera Narendry Modiego. Dokument jednak nie wymienia nazwy Pakistan i zdaniem analityków „zwycięstwo” Indii jest iluzoryczne. Jednocześnie w połowie września br. wyszło na jaw, że chińskie wojsko nie wycofało się całkowicie z Doklam.
Fot. arch. 2006 r /AFP
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |