Fot. arch. Veronika Dudzik

Honduras – żyć chrześcijańską misją każdego dnia 

Misja to nie wolontariat, który ma datę rozpoczęcia i zakończenia. Moja misja, związana z byciem chrześcijanką, to życie każdego dnia jak najbliżej Boga. Moja misja to świadomość, że w każdym bliźnim jest Bóg. 

Wyjazd na misję był dla mnie spełnieniem marzenia, które miałam w sercu, odkąd byłam dzieckiem. To, że na mojej drodze napotkałam Domy Serca sprawiło, że odnalazłam miejsce, dzięki któremu odkryłam nową kulturę, przeżyłam wiele pięknych chwil i nauczyłam się wielu rzeczy. Przede wszystkim jestem bogatsza w przyjaciół, którzy nieraz budowli mnie swoimi słowami i przykładem życia. 

>>> Honduras: kraj, w którym członek gangu boi się jedynie Boga

Zamieszkać na drugim końcu świata 

Pamiętam pierwsze chwile na misji. Kiedy przyjechałam, zaskoczyło mnie przywitanie przez dzieci. Dziewczyny ze wspólnoty powiedziały mi, że maluchy już pytały się o mnie – pytały, kiedy przyjedzie „ta nowa”. Następnego dnia, siedząc przy moim pierwszym śniadaniu w nowym kraju, usłyszałam, jak ktoś wykrzykuje moje imię. Krzyczały dzieciaczki, które ze zniecierpliwieniem chciały mnie poznać. Gdy więc wreszcie mnie ujrzały, przybiegły do mnie i mnie przytuliły. Mówiły mi, że cieszą się, że jestem. Szczególnie przykuła moją uwagę mała dziewczynka o imieniu Natalia, która jako pierwsza przybiegła, by się do mnie przytulić. Natalka spojrzała mi w oczy, po czym poszła się bawić. 

Fot. arch. Veronika Dudzik

Przed moim wyjazdem do Hondurasu myślałam, że muszę sobie zasłużyć na to, żeby te dzieci mnie kochały. Było jednak inaczej. Te dzieci już mnie przyjęły – tylko ze względu na to, że stałam się częścią Domów Serca. Nie znały mnie, nie wiedziały, kim jestem, nie wiedziały, ile razy będę mogła okazać się wobec nich sroga, podnosząc na nie głos. Nie miały pewności co do tego, ile razy zwrócę im uwagę, że czegoś nie wolno robić. Ale to nie było dla nich wcale istotne. One mnie przyjęły, jeszcze zanim przyjechałam. Ta miłość, z którą dzieciaki mnie przywitały, bardzo przypomina mi miłość Boga. Pan Bóg w jeszcze bardziej doskonały sposób mnie przyjął, jeszcze zanim przyszłam na świat, bo jestem dzieckiem Bożym. On mnie kochał i nadal kocha, pomimo tego, że mierzył się z tym, że będę grzesznikiem, że będę zawodziła. 

Od mojego przyjazdu minęło już trochę czasu. Od początkowo pasywnej osoby, która tylko zajmowała się obserwacją misji oraz łapaniem tego, czym jest życie i kultura honduraska – od przypatrywania się moim współsiostrom przez pierwszy miesiąc misji – krok po kroku wdrożyłam się już całkiem w jej tajemnicę. W końcu czekały mnie już moje pierwsze samodzielne zakupy, różne rozmowy przez telefon z początkową obawą, że mogłabym czegoś nie zrozumieć, pierwsze świadectwo mówione przed grupką dzieci, a potem drugie i trzecie. Dzięki przyjaciołom nauczyłam się po kolei, jakie są tradycyjne dania, najpierw próbując ich smaku, a później ucząc się je przygotowywać. Poznałam także typową grę w karty i wiele piosenek, rozkochując się w nich coraz bardziej. Tak bardzo, że słuchając tych pieśni, wielokrotnie chodziłam po domu, śpiewając je, dręcząc moje współsiostry tak długo, aż wszystkie chodziłyśmy i nuciłyśmy melodie. Przez ostatnie miesiące mam poczucie, że jestem już całkowicie częścią tego życia, że mogę przeżywać je o wiele bardziej intensywnie i w pełni. 

Jak wygląda misja? 

Dzień zaczynamy o godzinie 7:00 jutrznią, o 8:00 zwykle jemy śniadanie. W międzyczasie osoba mająca dyżur ma czas na przygotowanie posiłku. Dyżur polega poza tym na przygotowaniu obiadu i kolacji oraz prowadzeniu jutrzni i nieszporów oraz modlitwy przed posiłkiem i po posiłku. Zjedzenie posiłku zwykle zajmuje trochę więcej czasu niż w moim codziennym życiu przed misją. Jest to w pewnym sensie czas dla wspólnoty, kiedy dużo rozmawiamy i się śmiejemy, często towarzyszą nam przy tym przyjaciele z dzielnicy. Po śniadaniu do 12:30 mamy czas dla siebie. Innymi słowy – jest to czas, w którym możemy pomieścić naszą codzienną godzinną adorację, ręczne pranie ubrań (bardzo czasochłonne), możemy zająć się pisaniem listów lub lekturą, sprzątać dom lub przygotowywać obiad, który jest następnym punktem dnia (12:30). 

Fot. arch. Veronika Dudzik

O godzinie 14:30 odmawiamy różaniec. Później następuje już ta „ciekawsza” część dnia. Obecnie jest na miejscu sześć wolontariuszek, cztery z nas idą w parach „w teren” – by odwiedzać przyjaciół w naszej dzielnicy. Dwie natomiast zostają, aby na miejscu bawić się z dziećmi. Często dzieci przychodzą już na różaniec, aby się z nami pomodlić i pobyć choć pół godziny dłużej. Jest to piękne doświadczenie, gdy możemy zobaczyć, jak modlą się one nie tylko za Domy Serca, ale i za swoich rodziców i rodziny. Jedna z dziewczynek ostatnio często modliła się za swojego tatusia, który obecnie znajduje się w więzieniu. Dla mnie to niesamowite świadectwo. Inny przykład z ostatnich dni to mały, 5-letni chłopczyk, który przybiegł do nas ze łzami w oczach. Wyjaśnił nam, że tata go pobił. Pięć minut później, kiedy modliliśmy się z nim różańcem, powiedział, że chce poprowadzić jedną dziesiątkę. Pierwszą intencją modlitewną, o jakiej wspomniał, była modlitwa za tatę.  

Fot. arch. Veronika Dudzik

Zabawy z dziećmi oraz odwiedziny trwają do nieszporów które są o 17:30. Często potrzebujemy chwili, aby ochłonąć. Szczególnie te osoby, które zajmują się dziećmi. Aktywność naszych urwisów za każdym razem mnie zadziwia. Oczy trzeba mieć wszędzie, szczególnie w dniach, kiedy przychodzi ich cała gromadka. Ostatnio było ich aż 25. To naprawdę duża grupa, jak na dwie opiekunki, biorąc pod uwagę, że dzieci te wzrastają w trudnych sytuacjach i ich próg do rozpoczęcia konfliktów i bicia się z innymi dziećmi jest bardzo niski. Po nieszporach od razu udajemy się na mszę świętą o 18:00 i do kolacji zostaje nam po niej godzina czasu na odpoczynek i załatwienie swoich spraw. O 20:00 kolejny raz zasiadamy razem przy stole. To ostatnie spotkanie dnia zazwyczaj trwa najdłużej. Wspólne kolacje z przyjaciółmi nie są rzadkością, gdyż duża część z nich pracuje do wieczora. 

Doña Alejandrina 

To przyjaciółka z dzielnicy, która w młodych latach nie miała wiele możliwości, by się uczyć i chodzić do szkoły. Już po szkole podstawowej musiała zostawić za sobą edukację, pomagając w pracy rodzinie. Budziła się o 3 nad ranem, jeszcze o zmroku, by pomagać w robieniu tortilli, które później nad ranem sprzedawała. Nie potrafiła więc ani za wiele czytać, ani pisać. Kiedy ostatnio poszliśmy do pani Alejandriny na odwiedziny, jeszcze stojąc w drzwiach, chwaliła nam się, że właśnie przerwaliśmy jej naukę departamentów Hondurasu. Usłyszała jednak nasze pukanie do drzwi, co skłoniło ją do odłożenia książki. Już będąc w dojrzałym wieku, z własnej woli, wzięła się za naukę czytania i pisania. Teraz, kiedy jej to wychodzi, uczy się geografii. Pisze także wiersze i piosenki, którymi bardzo lubi się z nami dzielić. Jest to dla mnie niesamowite. Kiedy ja w wieku dwudziestu lat lubię sobie powiedzieć, że już nie mam szans na to, by nauczyć się gry na pianinie czy na skrzypcach, ta pani, prawie cztery razy ode mnie starsza, żyje, realizując swoje marzenia. Nie zniechęca się tym, że pewnie nie będzie już z niej ani wielkiej piosenkarki, ani poetki. Nie zniechęca się tym, że pewnie nie będzie ponadprzeciętna, ale korzysta z czasu i darów, którymi Pan Bóg ją obdarzył. 

Fot. arch. Veronika Dudzik

Niña Esperanza 

Niña Esperanza przez swój wiek i dolegliwości fizyczne nie jest już w pełni sprawna. Siedzi więc na wózku, nie umie przy tym korzystać ani z siły nóg, ani z siły rąk. Mieszka w skromnym mieszkaniu wraz z Don Jorge, który dał jej schronienie w małym pokoiku swojej posiadłości. Podczas gdy Don Jorge spędza czas przed telewizorem w niewielkiej przestrzeni, która ma służyć jako pokój dzienny, Niña Esperanza spędza czas samotnie w pokoiku obok. Nie ma tam nikogo, kto by się nią zainteresował, a syn – lekarz – rzadko ją odwiedza. Kiedy zapytaliśmy, kto pomaga jej się wykąpać, skoro sama nie jest w stanie, wyjaśniła nam, że robi to pewna znajoma, która stara się przychodzić do niej co dwa tygodnie. Często jednak nie znajduje czasu i nie przychodzi. Słysząc o tym, i widząc jak wielkie sprawia jej to cierpienie, zaproponowałyśmy kobiecie, że ją umyjemy. Kiedy się zgodziła, bardzo mnie to zdziwiło, ponieważ tutejsi ludzie charakteryzują się wstydliwością, a ona nie wahała się zgodzić na to, byśmy przyszły. Zrozumiałam wtedy, jak wielkie cierpienie sprawia jej brak możliwości wykąpania się. Jest to dla niej tak nieznośne, że nawet wstyd w tym momencie ma mniejsze znaczenie. Następnego dnia wróciłyśmy więc, by zrobić to, co obiecaliśmy. Potem zapytała jeszcze o to, czy mogłabym jej nałożyć maść na rany, które przez cukrzycę ma na całym ciele. Uczesałyśmy jej włosy, obcięłyśmy i pomalowałyśmy paznokcie. Byłam zachwycona wielką godnością tej pięknej pani. Czułam także wielką wdzięczność wobec Boga, że to On mnie wybrał, jako swoje narzędzie, i że mnie postawił w sytuacji, w której ja mogłam Mu w taki szczególny sposób służyć. 

Żyć misją 

Czym jest misja? Będąc tutaj, bardzo rozjaśniło mi się pojęcie o tym, czym jest misja. Misja to nie wolontariat, który ma datę rozpoczęcia i zakończenia. Moja misja, związana z byciem chrześcijanką, to życie każdego dnia jak najbliżej Boga. Moja misja to świadomość, że w każdym moim bliźnim jest Bóg. „Bo byłem głodny, a daliście mi jeść (…)”. Moja misja to nieprzechodzenie obojętnie obok ludzi, których Pan Bóg stawia na mojej drodze. Żadne spotkanie nie jest przypadkowe. Dlatego moja misja nigdy się nie kończy i kiedy wrócę, będzie ona kochaniem mojej rodziny, moich sąsiadów, ludzi, których spotkam na przystanku lub w sklepie. 

Fot. arch. Veronika Dudzik

Dlatego i Wasze życie to piękna misja, nawet jeśli może do tej pory byście go tak nie nazwali. Może Twoją misją jest uśmiechnięcie się do koleżanki w pracy, ustąpienie starszej kobiecie miejsca w autobusie, pomoc bratu w pracy domowej lub podjęcie się czegoś, czego możesz się bać lub wstydzisz. Twoja i moja misja to ten moment, który obecnie przeżywamy. Ta chwila, w której możemy się zdecydować na miłość. Jestem niezmiernie wdzięczna Panu Bogu, że przez tę misję, właśnie tu, tak bardzo zmienił moje spojrzenie na to, czym naprawdę powinna być przyjaźń i braterstwo. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze