Fot. arch. Katarzyny Łyczak

Jesteśmy tam dla nich

Salwador to maleńki kraj w Ameryce Środkowej. Jego mieszkańcy to ludzie naprawdę bardzo pracowici i cierpliwi. Rozpoczynają swój dzień o 4 rano, spędzają po 4 albo 5 godzin dojeżdżając do pracy i nie skarżą się! Chciałabym wam opowiedzieć trochę o tych ludziach i o tajemnicy obecności, która nie przestaje mnie fascynować. 

„Czy więc jecie, czy pijecie, czy cokolwiek czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Boga” (1 Kor 10, 31). Ostatni czas był dla mnie czasem nauki i poznawania. Nowi ludzie, nowa kultura, nowe spojrzenie. Myślę, że zaczynając misję nie spodziewałam się tego, że prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem wymaga ode mnie ciągłej otwartości na to, co nowe, ciągłej nauki. To droga, która wydaje się nie mieć końca. Razem z moją wspólnotą rozpoczynamy dzień modlitwą i modlitwą też go kończymy. To stałe punkty. Reszta dnia, mimo planowania i obmyślania najlepszych wariantów, bardzo lubi się zmieniać. A to dlatego, że życia ludzi, dla których tu jesteśmy nie można zaplanować. Nasz czas dzielimy pomiędzy wizyty w najuboższych dzielnicach miasta, slumsach. Odwiedzamy najbardziej opuszczone osoby w naszej dzielnicy. Często są to starsi ludzie, których dzieci wyjechały za granicę w poszukiwaniu pracy. Poza odwiedzinami w różnych częściach miasta, codziennie przyjmujemy również gości w naszym domu. Codziennie zaglądają do nas dzieci z naszej dzielnicy. Brakuje im tylko (albo może aż) tego, by ktoś na poważnie interesował się ich życiem, ich troskami, ich radościami. Przedstawię Wam kilka historii przyjaciół naszego Domu Serca w Salwadorze. 

>>> Radość życia w slumsach

Rubia 

Rubia to kobieta po pięćdziesiątce. Widzimy ją codziennie rano w drodze do kościoła. Od samego rana przygotowuje i sprzedaje pupusas, tradycyjne placki spożywane na śniadanie. Zawsze jest otoczona wieloma osobami: kupującymi i jedzącymi na miejscu swoje śniadanie oraz córkami, które jej pomagają. Zawsze zaczepiamy też małego Ricardito, wnuka Rubii, który często plącze się gdzieś koło swojej babci. Przyzwyczaiłam się do tego, że Rubia jest radosna, uśmiechnięta, pełna życia. W ubiegłym tygodniu, wracając z kościoła z jedną z naszych sąsiadek, spotkałyśmy ją na ulicy. Była spokojna, ale cała jej postawa pokazywała zrezygnowanie i jakieś smutne zdziwienie. Właśnie zmarła jej ukochana siostra. Tego dnia widziałam Rubię po raz pierwszy samą, płaczącą i zrezygnowaną. Nie ma słów, żeby ją pocieszyć. Tylko spojrzenie, mocny uścisk, patrzenie na jej łzy. Tylko tyle i aż tyle, żeby przynieść odrobinę ukojenia cierpiącej osobie, żeby przynieść pocieszenie Tego, który jest jego Źródłem. 

Crista 

Odwiedziłyśmy ją kilka dni temu, wiedząc, że niedługo wylatuje do Stanów Zjednoczonych, żeby spędzić tam kilka miesięcy ze swoimi dziećmi i wnukami. Crista ma dom i rodzinę w Salwadorze, podobnie w Stanach Zjednoczonych. Od pięciu lat podróżuje co kilka miesięcy, żeby pomagać dzieciom, zajmować się wnukami, zarabiać. To normalne, że mieszkańcy Salwadoru dzielą swoje życie pomiędzy te dwa kraje. Wszystko po to, by odrobinę pomóc rodzinie finansowo i pobyć z bliskimi chociaż trochę. 

Jedna z wizyt u przyjaciół/Fot. arch. Katarzyny Łyczak

Crista przywitała nas z otwartymi ramionami. Bardzo szybko zaczęła opowiadać o swojej samotności (mimo, że jest otoczona rodziną). Sama myśl o samotności przyprawia ją o niepokój, smutek. Pomyślałam: co w takiej sytuacji może zmienić nasza krótka wizyta? Na chwilę nasza sąsiadka przestanie myśleć o swoim cierpieniu? Zdałam sobie sprawę z tego, że chodzi o co innego. Jej cierpienie, jej samotność „zamieszkała” w naszych sercach. Teraz to już nie tylko jej cierpienie, ale i nasze. Dzięki modlitwie i wspólnocie ta tajemnica cierpienia staje się naszą wspólną, którą razem zanosimy przed Najświętszy Sakrament. 

Don Cristobal 

Kilka tygodni temu jedna z naszych przyjaciółek, która też odwiedza chorych, poprosiła nas o pomoc w dotarciu do domu jednego ze swoich „podopiecznych”. Don Cristobal mieszka ze swoją rodziną dość daleko, w przepięknym miejscu, ale bardzo niedostępnym. Oczywiście zgodziłyśmy się, nie spodziewając się, że ta wyprawa będzie trochę ryzykowna. Wąziutkie drogi i urwiska – tak wyglądała nasza podróż. Ostatnią część drogi pokonałyśmy pieszo. 

Fot. arch. Katarzyny Łyczak

Rodzina, do której dotarłyśmy, mieszka w domu, który jest raczej podobny do bardzo ubogiego baraku. W jednym z pomieszczeń leżał ojciec rodziny, wyciągnięty na „łóżku”. Od pierwszego momentu, kiedy nas zobaczył, zaczął powtarzać: estoy postrado, estoy postrado – jestem przykuty do łóżka. Bardzo mnie to poruszyło; przecież widziałyśmy, że jest on leżący, że może poruszać tylko głową, widziałyśmy jego cierpienie. Jednak wydawało się, że ten mężczyzna chciał być pewien, że widzimy jego cierpienie naprawdę, że współodczuwamy w jakiś sposób to, co on przeżywa. Zostałyśmy przy nim dłuższą chwilę rozmawiając, modląc się, próbując pocieszyć, dać odrobinę nadziei. 

„Pijacy” 

Kolejna historia, którą chciałam się z Wami podzielić, dotyczy spotkania, które miało miejsce w stolicy Salwadoru. Pewnego dnia poszłyśmy z jedną z wolontariuszek do dzielnicy, w której prawie każde „mieszkanie” jest miejscem, w którym prostytutki przyjmują swoich klientów. Szukałyśmy kobiety o imieniu Rosa, którą znamy od dawna, i której nie widziałyśmy już od jakiegoś czasu. Niestety nie udało się nam jej znaleźć. Wracając do domu, postanowiłyśmy przejść się przez tę dzielnicę w nadziei, że spotkamy jednak poszukiwaną przez nas kobietę. Zamiast niej, spotkałyśmy grupę ludzi, kobiet i mężczyzn w różnym wieku, siedzących na ulicy. Już po chwili rozmowy było dla nas jasne, że wszyscy oni są mniej lub bardziej pod wpływem alkoholu. Ludzie ci mówili o sobie w taki sposób: „jesteśmy pijakami, mieszkamy na ulicy, jesteśmy pijakami”. Tak jakby słowo „pijak” definiowało całą ich osobę. Niektórzy z nich chcieli koniecznie opowiedzieć swoją historię, inni przeciwnie. Widziałam łzy w oczach mężczyzny, który nic o sobie nie mówił, ale było jasne, że wraca pamięcią do swojej historii, przymglonej przez alkohol, ale wciąż tak bardzo żywej. Wszyscy dziwili się, że chcemy poznać i zapamiętać ich imiona, tak jakby już nie miała znaczenia dla nich godność, która wypływa z noszenia imienia. Powtarzali wciąż, że są pijakami i tyle. 

Fot. arch. Katarzyny Łyczak

Dzień po dniu staram się uczyć czym jest prawdziwa obecność przy drugim człowieku, czym jest przyjaźń. Czasem to wesoła zabawa z dziećmi, czasem kilka zamienionych słów z chorym samotnym człowiekiem, ale zawsze ze świadomością, że właśnie ta chwila, to co teraz robię jest dla tego człowieka najważniejsze, że moja obecność przy nim jest dla niego najważniejsza, że ten człowiek jest dla mnie ważniejszy niż ja sama. 

***

A może Ty myślałeś o wyjeździe na misje? Domy Serca organizują wyjazdy na wolontariat w przedziale czasowym od 14 do 24 miesięcy do 40 domów w 26 różnych krajach. W najbliższym czasie organizowane są spotkania informacyjne w teminach 23-24 września oraz 21-22 października. Zapisz się na jedno ze spotkań i dowiedz się jak zostać wolontariuszem.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze