Indie. Łowcy głów [MISYJNE DROGI]

Jeszcze niedawno mężczyźni przynosili do wioski głowy swoich przeciwników, które miały zapewnić im bogactwo i powodzenie u kobiet. Dopiero niedawno dotarli tam misjonarze.

Żyją jeszcze na ziemi ludzie, którzy dopiero niedawno mieli okazję poznać Jezusa Chrystusa. Do takich społeczności należą między innymi plemiona Konyak z rejonu Nagaland w Indiach. Misjonarze dotarli do tego plemienia zaledwie 40 lat temu. Charakterystyczne dla Konyaków są między innymi niezwykłe tatuaże, które wyznaczały status w plemieniu. Nie byłoby w tym nic
poruszającego gdyby nie fakt, iż tatuaż mogła otrzymać wyłącznie osoba, która przyniosła do wioski odciętą głowę przeciwnika. Wtedy kobieta najwyższego wodza mogła wytatuować twarz takiego mężczyzny. Osoby, które uczestniczyły w walce, ale nie zabiły, otrzymywały tatuaż na klatce piersiowej.

Zamiast zwykłej drewniana

Czaszka człowieka odgrywała dużą rolę w obrzędach Konyaków, którzy wierzyli, iż jako siedziba życia ma szczególną moc zapładniającą, promieniującą, zapewniającą bogactwo i szczęście. W dużej mierze zabijano w celu posiadania większej ilości ziemi lub w celu pozyskania pożywienia. Zdarzało się jednak, iż motywem zabójstwa była wyłącznie chęć pozyskania nowych głów. Do zdobytych czaszek przymocowywano bawole rogi. Raz do roku, podczas specjalnej uroczystości, czaszki pojono ryżowym piwem. Wprawdzie rząd Indii zakazał zabijania, jednakże kultura Konyaków była tak mocno zakorzeniona, że jeśli mężczyźnie nie udało się zabić i pozyskać nowych czaszek, wykonywano je z drewna.

Rozmawiać ze zdobywcami głów

Jeszcze 40 lat temu kultura Konyak była kultywowana w całej swojej krasie. Do dziś żyją starsze osoby z tatuażami na twarzy. Chodziłem od domostwa do domostwa, szukając i fotografując
wytatuowanych Konyaków. Teoretycznie rozmawiałem z mordercami, ale tu należy się głęboko zastanowić. W kulturze Konyak zabijanie było czymś dobrym, oznaką męstwa i siły, które oznaczają umiejętność zapewnienia bezpieczeństwa sobie i swojej rodzinie. Można to porównać z sytuacją na sawannie, gdzie silniejsi opiekują się swoimi, pożerając słabszych. Nie czułem nic negatywnego w stosunku do osób, z którymi miałem okazję rozmawiać. Nawet do tych, którzy próbowali mnie przekonywać, iż zabijanie było dla nich dobre. Tak zostali wychowani, ukształtowani. Rozmawiałem na spokojnie z ludźmi o podejściu do świata zupełnie innym niż moje, co skłoniło mnie do wielu przemyśleń. Wręcz fascynowało mnie, jak natura ludzka może ukształtować kulturę.

Szukali miłości

Gdy misjonarze dotarli do wiosek i głosili Dobrą Nowinę, zapewne dla Konyaków było to tak samo rewolucyjne podejście do wartości jak dla Żydów wystąpienia publiczne Jezusa. I tutaj najbardziej się zastanawiałem i pytałem: co ich skłoniło do tego, aby przyjąć chrzest i żyć zgodnie z wartościami chrześcijańskimi? Odpowiedzi były różne, ale miały ten sam mianownik: chcieli pokoju, a przede wszystkim miłości, o której istnieniu nie mieli pojęcia. Pragnęli miłości wewnątrz rodziny oraz pomiędzy osadami. Codziennie słuchałem poruszających świadectw nawrócenia.


Różne rodziny

Jednakże, jak w każdej społeczności, przekrój ludności jest bardzo zróżnicowany. Wchodząc do różnych domów, doświadczyłem dwóch różnych podejść do mnie jako osoby obcej. Niektóre
rodziny nie przyjęły wiary i wartości chrześcijańskich jako priorytetu w swoim życiu. W tych domach byłem przyjmowany w związku z tym, iż osoby, które mnie gościły, mogły otrzymać ode mnie jakieś korzyści. Mężczyźni zawsze prosili mnie o alkohol, który później miałem ze sobą zawsze jako coś, czym mogę się wkupić, aby porozmawiać z ludźmi. Dużo mężczyzn Konyak pali opium i to również byłem najczęściej pytany, jednak poprzestawałem na tej pierwszej używce. Opium stanowi dodatek do każdego spotkania towarzyskiego i jest traktowane na równi z alkoholem. Narkotyk ten silnie uzależnia fizycznie i niektóre osoby nie mogą bez niego żyć. Często po rozmowie mężczyźni pytali również o pieniądze. Pytani o opinię o współczesności twierdzili, że kiedyś ludzie mieli do siebie większy szacunek, istniał kult męskości, siły i to było dla nich dobre. Ludzie często opowiadali sprośne żarty, pili, palili i bawili się. W tych rodzinach panował system dominacji i siły. Dzieci zawsze szanowały dorosłych, ale najczęściej rodzina nie zwracała na nie większej uwagi.


Trzy banknoty

Jednakże były domostwa, w których witano mnie z otwartymi rękami. Gospodarze częstowali mnie swoimi specjałami, chętnie opowiadali o sobie i często pytali o moje życie. Potrafili nie
tylko się śmiać, ale również uśmiechać. Dzieci były zadbane i widać było wielką więź pomiędzy rodzicami. W tych domach panował duch wiary i miłości. Powiem szczerze, że niekiedy czułem
się jak w domu. Mogłem nawiązać więź, czułem, że rozmawiam z osobami, które w jakiś sposób są dla mnie ważne. Najpiękniejsze dla mnie było doświadczenie wspólnej modlitwy, doświadczenie żywej wiary. Widać było szczęście rodzinne, a przede wszystkim miłość panującą w domach. Pięknym świadectwem dla mnie była pewna sytuacja, w której nauczony, aby zawsze przekazać jakąś kwotę pieniędzy dla głowy rodziny, przekazałem trzy banknoty mężczyźnie, który natychmiast rozdał je swoim dzieciom i widać było, że cieszył się tym najbardziej. W Indiach, wśród Konyaków, zobaczyłem wiele kontrastów. Życia z Bogiem i bez Boga. Pod względem antropologicznym zanik niezwykłej kultury Konyak to wielka strata. Mam jednak nadzieję, iż pomimo nieuchronnych zmian cywilizacyjnych, na które nie mam wpływu, ludziom w nowym świecie, w szczególności wyrażając miłość do drugiego człowieka, będzie żyło się lepiej.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze