Kenia. Specjalistki od miłości [MISYJNE DROGI]

Jest taka wioska w Kenii, gdzie dzieci znajdują drugie mamy i ich miłość. Pracują tam polskie orionistki wspierane przez wolontariuszy.

W każdym niemal biurze podróży znajduje się oferta safari w Kenii. Na zdjęciach z folderów widać żyrafy, lwy i słonie. Ten idealny obraz nie jest prawdziwy. No chyba że za prawdziwe uznamy wioski dla turystów. To jednak tylko miraż. Prawdziwe życie toczy się na ulicach, w wioskach. Tam też żyją dzieci.

Tytanki misji

Laare to mała wioska w centralnej Kenii, położona niedaleko Parku Narodowego Meru. Jej mieszkańcy nadal żyją w głęboko zakorzenionej tradycji plemiennej, w której kobiety odpowiedzialne są za prowadzenie domu i wyżywienie dzieci. Na drogach i ścieżkach jest gwarno i wesoło, bo wszędzie obecne są dzieci. W wiosce panuje wielożeństwo, przez co blisko 75% jej mieszkańców jest zarażonych wirusem HIV. To tu od 2008 r. Małe Misjonarki Miłosierdzia, znane szerzej jako orionistki, prowadzą placówkę misyjną. Przemierzając zakamarki wioski, doświadczałam ich pracy. Zgodnie ze swym charyzmatem siostry służą pomocą najuboższym i najbardziej potrzebującym mieszkańcom. Docierają tam, gdzie większość z nas nawet by nie zajrzała. Znajdują dzieci chore, wycieńczone z głodu i pragnienia, brudne, porzucone. Dają im to, co mają: karmią, ubierają i otaczają miłością, której często nie doświadczają w rodzinnym domu. To tytanki misji, o których być może wielu nigdy nie usłyszy. Ciche i pokorne.  Zakochane w swojej pracy.


Przyziemne sprawy

Na co dzień siostry i wolontariusze polscy borykają się z wieloma przyziemnymi problemami: brakiem dostępu do wody pitnej, częstym brakiem prądu czy też brakiem sprawnego samochodu.
„Te sytuacje uczą nas za to pokory i wytrwałości w czynieniu dobra” – tłumaczą. Każdy dzień to również nauka zaufania Bogu. Do misji często trafią dzieci przynoszone przez matki w ostatniej chwili – ich stan jest bardzo zły. Cudem jest, że jeszcze żyją. „Jeszcze większym cudem jest ten, gdy dziecko wychodzi ze szpitala” – dodają siostry. Radość niesie ich spojrzenie i uśmiech. Z dala od Polski doświadcza się swojej niemocy, ale i zaufania Bogu.

Wirgirio znaczy nadzieja

Dzieci, którym pomagają siostry, objęte są projektem „Wirigiro”, który oznacza nadzieję. Tą nadzieją jest edukacja, która daje szansę na wyjście z ubóstwa, w którym na co dzień żyją. Dzięki pomocy po przez adopcję na odległość dzieci mają zapewnioną naukę w szkole, ubrania, leczenie. Bywa, że tu dostają jedyne posiłki w ciągu dnia. Ich matki z uwagi na posiadanie wielu dzieci nie są w stanie zatroszczyć się o wszystkie. Wychodząc naprzeciw temu problemowi, siostry obejmują wsparciem również małe dzieci, które nie rozpoczęły jeszcze nauki. To inwestycja w ich przyszłość. W czasie wydawania posiłków misja orionistek staje się najbardziej głośnym i radosnym miejscem w okolicy.

Moje dzieci ulicy

Kiedy dowiedziałam się o pracy, jaką wykonują orionistki, specjalistki od miłości miłosiernej, chciałam je wspomóc. Ksiądz Orione pisał: „Czyńcie dobro zawsze, czyńcie dobro wszystkim, zła nigdy i nikomu”. Te słowa nie opuszczały mnie na krok. Moja przygoda z kenijskim wolontariatem misyjnym rozpoczęła się w 2011 r., gdy pierwszy raz trafiłam do Laare. Po trzymiesięcznym pobycie na misji musiałam wracać do Polski. Nie było to takie łatwe, gdyż moje serce zostało w Laare ze wszystkimi sierotami, dziećmi ulicy i ubogimi. Po roku mogłam znów stanąć na afrykańskiej ziemi i pomagać tym dzieciom.


Język miłości

Moim ukochanym miejscem na misji zostało małe przedszkole. Znajdują się tam maluszki, często sieroty – ich rodzice zmarli na AIDS , a nimi opiekują się dziadkowie, dalsza rodzina albo sąsiedzi. Dzieci nie mówią po angielsku, tylko w języku plemiennym kimeru. Można jednak komunikować się z nimi językiem miłości. Są niesamowicie spragnione miłości. Wystarczy spędzić
z nimi chwilę, aby każde pokochać tak jak własne. Uwielbiam je przytulać, brać na ręce i śpiewać z nimi polskie piosenki – pomimo iż nie znają znaczenia słów, próbują za mną je powtarzać. Starsze dzieci, które chodzą już do szkoły podstawowej, uwielbiają pozować do zdjęć, grać w wszelakie wymyślane na poczekaniu gry. Potrzebują również zauważenia, pochwał, okazania ciepła i sympatii. Staram się im to zapewnić na każdym kroku, aby chociaż na chwilę mogły zapomnieć o problemach, aby mogły się cieszyć czasem dzieciństwa. Uczę się dostrzegać piękno. Każdy dzień przynosi nowe doświadczenia. Tutejsze dzieci pokazują mi, jak cieszyć się z małych rzeczy. To niesamowite, że właśnie najmłodsi otworzyli mi oczy na piękno świata. Każda chwila spędzona w tym szczególnym dla mnie miejscu na Ziemi dostarcza mi wiele radości, oraz przeżyć. Tu uczę się dostrzegać piękno, które drzemie w każdym człowieku, a które w szczególności zauważam w niewinnym dziecku.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze