Małgorzata Borkowska OSB: Klasztor nie jest śmietnikiem [MISYJNE DROGI]
O historii życia za kratami klauzury i o tym, że zakonnice to nie ufo z s. Małgorzatą Borkowską OSB rozmawia Alina Petrowa-Wasilewicz.
Alina Petrowa-Wasilewicz: Dlaczego człowiek idzie do klasztoru, na dodatek kontemplacyjnego, za klauzurą, murem, daleko od świata?
S. Małgorzata Borkowska OSB: – Chodzi o zachwyt. Wszystkim ludziom dobrze jest znane zjawisko zachwytu. Człowiek widzi jakiś szczególnie piękny widok, w górach czy nad morzem. I tak się zachwyca, że chciałby się wtopić w ten krajobraz, jakoś mu się oddać. Ludzie, którzy w ten sposób czują się wobec Boga, po prostu zostają mnichami i mniszkami. To cała tajemnica. Pierwsze pytanie, jakie zadają mniszkom niemal wszyscy ludzie z zewnątrz, dotyczy tego, czy nie żal nam tego, co odrzuciłyśmy, idąc do klasztoru. Ci, którzy tak pytają, zapominają, że każdy człowiek przez całe życie niemal codziennie dokonuje mnóstwa wyborów. Studia, ożenek z ukochaną dziewczyną, choćby danie w restauracji. Wtedy człowiek nie myśli o tym wszystkim, czego nie wybrał, a o tym jednym, co wybrał. Dlaczego więc my mamy myśleć o tym, czego nie wybrałyśmy – i głowić się, czy nam tego nie żal?
Jak odnosili się do życia kontemplacyjnego ludzie spoza murów klasztornych? czy kiedyś lepiej rozumieli takie wybory?
– Stosunek ludzi świeckich do życia w klasztorze, zwłaszcza kontemplacyjnym, podlegał w przeszłości zadziwiającym falowaniom. Już w średniowieczu, które ludzie traktują dziś jako monolit, było mocne falowanie i zmieniały się oceny tzw. opinii publicznej. W wieku XII–XIII życie zakonne było przez społeczeństwo widziane jako służba Boża, rzeczywistość religijna, rzecz piękna, chwalebna i potrzebna. Szły za tym fundacje wielkich możnowładców, pomoc i wsparcie. Rodziny na ogół nie sprzeciwiały się, jeśli panny chciały iść do klasztoru, o czym świadczy fakt, że około 30 księżniczek z dynastii piastowskiej było w różnych klasztorach, zwłaszcza u klarysek i cysterek. Potem nastąpiła zmiana, odczuwalna już w XIV w., ale tendencja nasilała się w XV i XVI – zaczęto patrzeć na klasztory przede wszystkim jako na rzeczywistość ekonomiczną. Źródła koncentrują się na problemach gospodarczych, piszą o wsiach należących do klasztorów – i nie podają żadnych informacji o ludziach, jakby nie byli ważni. Na dodatek w XVI w. zaczyna dominować przekonanie, że panna, która idzie do klasztoru, robi to dlatego, że jej nikt nie chciał za żonę. W tym czasie zaczęła też się obecność na misjach mniszek i mnichów. To ta działalność, którą szczególnie lubicie (śmiech).
Nie był to wpływ reformacji? wtedy, na przykład na pomorzu, pustoszały całe klasztory.
– Nie, to zaczęło się wcześniej. Klasztor uważano za rodzaj społecznego śmietnika. A skoro ta opinia przeważała, to i kandydatek przychodziło niewiele. Klasztory się wyludniły lub zamieszkiwali je ludzie, którzy nie bardzo wiedzieli, po co tam siedzą. Dlatego pewna norbertanka w Strzelnie ze łzami w oczach dziękowała biskupowi Rozdrażewskiemu, że po Soborze Trydenckim przeprowadził u nich reformę, bo ona już kilkadziesiąt lat jest w klasztorze, a dopiero teraz się dowiedziała, jakie to szczęście być zakonnicą. Mimo dobrej woli wielu zainteresowanych klasztor był swoistym śmietniczkiem. Świadczy o tym biografia matki Magdaleny Mortęskiej, wielkiej reformatorki żeńskiego życia zakonnego w Polsce, nazywaną polską Teresą z Avili. Gdy postanowiła ona zostać benedyktynką, jej ojciec, oburzony tym planem, tytułem kompromisu zgodził się nie wydawać jej za mąż. Mogła zachować panieństwo, ale wyznaczył jej należącą do rodziny kamienicę w Toruniu, gdzie miała prowadzić sobie pobożne życie, byleby tylko, wstępując do klasztoru, „sromoty nie zadawała familii sena-torskiej” (śmiech).
Prawie jak dzisiaj.
– Ta opinia się zmieniła, gdy tłumy dziewcząt zaczęły znów szturmować klasztory. Nareszcie znowu rozumieją sens życia zakonnego, więc pędzą do klasztorów, rodzice coraz mniej się sprzeciwiają, nawet zaczyna odżywać idea, że to może być ich pomysł na życie córek, ale to po Soborze jest już prawnie zakazane – nikogo nie można na siłę posyłać do zakonu. Śluby zakonne były odtąd ważne tylko pod warunkiem, że były dobrowolne, tak jak i zawarcie małżeństwa. Dlatego pannę wstępującą do klasztoru poddawano skrutinium, dwa lub trzy razy komisja biskupia wypytywała ją, czy aby nikt jej nie przymusił. W końcu to oczyściło motywację – do zakonów szli ci, którzy rzeczywiście czuli powołanie, a nie z woli rodziców; co zresztą i poprzednio nie było tak częste jak w powieściach. Potem był Potop i wojna północna, która była jeszcze potworniejsza i siała większe zniszczenia, zarazy, długie stacjonowanie obcych wojsk. Obecnie badam archiwa klasztoru w Staniątkach, nie kroniki, ale o wiele ciekawsze księgi rachunkowe, gdzie widać kontrybucje, które trzeba było płacić.
Dziś także rodzice nie akceptują wyboru córek, które idą do klasztoru?
– Raczej tak. I znów trzeba ludziom tłumaczyć, na czym to polega.
Opowiada siostra, jak to jest być marsjaninem?
– Tak, bo pytają przede wszystkim o to, co odrzuciłyśmy i patrzą na nas, jak-byśmy miały trzy pary uszu i zielone macki.
I co siostra – marsjanka powiedziałaby im o sprawach duchowych?
– Cierpliwie tłumaczę. My tu przyszłyśmy, bo Bogu się to należy, ze względu na Niego, dlatego, że jest Bogiem. A ludzie interpretują to utylitarnie, od strony zysku, choćby duchowego: przyszłyśmy, żeby sobie coś wyprosić. My bardzo chętnie modlimy się w ich i naszych własnych intencjach. Ale nie jest to ten najważniejszy cel, dla któregośmy tu przyszły
Jesteście po to, żeby zachwycać się bogiem?
– Tak, żeby wielbić i miłować Boga. Miłość do Niego jest najważniejsza, jesteśmy po to, żeby Go kochać. Nawet na misjach.
>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |