Fot. Arleta Pabian

Koordynatorka SWM: największe wyzwania czekają w Sudanie Płd.

„Celem naszej misji jest głoszenie Ewangelii poprzez konkretną pomoc osobom najuboższym na świecie” – mówi Monika Laurowska, koordynatorka wolontariuszy, dodając, że członkowie stowarzyszenia wspierają misjonarzy działających w krajach biednego, globalnego południa. Największe wyzwania na wolontariuszy czekają w Sudanie Południowym.

Salezjański Wolontariat Misyjny – Młodzi Światu – powstał w 1997 roku. Jego członkowie są wysyłani na misje trwające od dwóch miesięcy do roku w 43 krajach. Obecnie za granicą przebywa 13 członków organizacji, z czego jedna na Ukrainie. Do ich zadań należy m.in. prowadzenie lekcji w szkołach prowadzonych przy placówkach misyjnych oraz organizowanie zabaw i innych aktywności w salezjańskich oratoriach.

Głoszenie Ewangelii najuboższym

„Celem naszej misji jest głoszenie Ewangelii poprzez konkretną pomoc osobom najuboższym na świecie” – wyjaśniła Monika Laurowska, koordynatorka wolontariuszy, dodając, że członkowie stowarzyszenia wspierają misjonarzy działających w krajach globalnego południa.

Członkowie organizacji, kontynuowała Laurowska, poszerzają świadomość Polaków na temat problemów, z jakimi zmagają się ludzie żyjący w krajach, gdzie prowadzone są projekty misyjne poprzez m.in. robienie prelekcji w szkołach, czy realizowanie produkcji filmowych. „Żeby wyjechać na zagraniczną misję należy przez co najmniej rok być wolontariuszem w Polsce, działać na miejscu” – powiedziała.

Najtrudniej jest w Sudanie Południowym

Jak wskazała, największe wyzwania na wolontariuszy czekają w Sudanie Południowym ze względu na jego nieugruntowaną sytuację polityczną. „Na ulicach często pojawia się wojsko, więc trójka naszych wolontariuszy działa wewnątrz placówki misyjnej. Nie poruszają się samodzielnie po ulicach” – opowiadała.

Przy misji salezjanów w Dżubie, stolicy Sudanu Południowego, funkcjonuje obóz dla uchodźców wewnętrznych. „Nasi wolontariusze pracują w szkole, uczą tam chemii, fizyki i budowy maszyn, ale doraźnie chodzą też pomagać uchodźcom w obozie” – wyjaśniła Laurowska.

Pandemia koronawirusa utrudniła pracę na misjach, ale nie zatrzymała jej. Wolontariusze, którzy przebywali wtedy w krajach Afryki, wrócili lotami zorganizowanymi przez polski rząd, ale z na przykład w Ameryce Południowej – ze względu na surowe ograniczenia w ruchu, jakie w jej państwach wprowadzono – musieli zostać do momentu otwarcia granic. „Ponieważ wyjechali latem 2019 r., ich powrót do Polski zbiegł się mniej więcej z pierwotnym terminem zakończenia misji. Na miejscu mieli dostęp do środków bezpieczeństwa, zapasy pożywienia były zgromadzone. Na początku tego roku wznowiliśmy wysyłanie wolontariuszy na misje zagraniczne” – wytłumaczyła.

>>>Ojciec Święty przekazał 75 tys. dolarów na pomoc dla mieszkańców Sudanu Płd.

Fot. pexels

Kampania, by zwiększyć świadomość

Jak zaznaczyła Laurowska, wolontariat prowadzi kampanię uświadamiania Polaków, jaką klęską dla osób z biednych państw okazała się pandemia i obostrzenia wprowadzone z jej powodu. „W krajach Ameryki Południowej długo nie było możliwości przemieszczania się, nawet wychodzenia z domów. Np. w Boliwii w dany dzień tygodnia na zewnątrz mogły wychodzić osoby z konkretną kombinacją cyfr w dowodzie i to tylko na kilka godzin. Osoby, które żyły z dnia na dzień z drobnego handlu na ulicach, znalazły się w opłakanej sytuacji. Robiliśmy zbiórki na środki dezynfekujące i żywność dla nich” – powiedziała.

Zapytana o efekty długofalowe działalności wolontariuszy na placówkach misyjnych za granicą, powiedziała, że po ponad dwudziestu latach widać takie efekty pracy Młodych Światu, jak to, że wielu wychowanków ośrodków ukończyło szkoły i ma pracę, potrafią utrzymać samych siebie oraz rodziny. „To jest drążenie małymi kroplami ogromnej skały. Dzięki projektom typu Adopcja Miłości, czyli adopcji na odległość polegającej na finansowaniu edukacji konkretnych dzieci przez darczyńców, dzieci mogą ich do szkół. Ich czesne, podręczniki oraz mundurki są opłacone” – wyjaśniła.

Gambia. „To my mamy się dostosować”

Wolontariuszka Gabriela Pyzia jest zaangażowana w działalność misyjną od 2008 r., od lutego przebywa na placówce w Gambii. Wraz z inną wolontariuszką uczy obsługi komputerów, organizuje czas dzieciom w oratorium oraz prowadzi różnego rodzaju szkolenia dla nauczycieli i animatorów, np. z zakresu zarządzania oraz pierwszej pomocy. „Misja sama w sobie funkcjonuje już od prawie 50 lat, ale trzy lata temu przejęli ją salezjanie” – powiedziała.

Placówka znajduje się w małej wiosce Kunkujang Mariama oddalonej o 5 km od Oceanu Atlantyckiego. Do oratorium przychodzi około 150 – 200 dzieci z okolicy. Najmłodsze mają nawet roczek, przyprowadza je ich rodzeństwo. „Wyzwań jest dużo, mierzymy się z inną kulturą, innym pojmowaniem czasu. Nawet używa się określenia „gambijski czas”, co sugeruje, że należy brać poprawkę na opóźnienia. Mimo że teoretycznie upłynął termin zapisów na nasze zajęcia komputerowe, dzieci wciąż się do nas zgłaszają, chciałyby dołączyć. Uczymy się tu przede wszystkim pokory i cierpliwości, nasi podopieczni często nie znają zbyt dobrze angielskiego, co bywa problemem kiedy prowadzimy lekcje. Choć nie zawsze jest to łatwe, to staramy się pamiętać, że to nie Gambijczycy mają się do nas dostosować, ale my do nich, bo to ich teren i nie należy im narzucać europejskich standardów” – wytłumaczyła.

>>>Gambia: stan absolutnie wyjątkowy

Fot. pixabay

Jak wyjaśniła, Gambia jest spokojnym krajem, ponieważ nie posiada zasobów naturalnych, więc nie toczą się w niej wojny, ale zarazem z tego samego powodu biednym. „Kraj żyje głównie z turystyki, nadwerężonej przez pandemię. Ponadto ludzie utrzymują się z rolnictwa, które jest mało rozwinięte, dominuje uprawa orzeszków ziemnych i nerkowca. Zazwyczaj są wysyłane bez przetworzenia do Europy, sprzedawane za – po przeliczeniu na polską walutę – około cztery złote za kilogram. U nas orzeszki nerkowca są bardzo drogie, tam ludzie nie mają z ich upraw wielkiego zysku, patrząc naszym okiem, bo dla nich to i tak wiele” – zauważyła.

„Urzekło mnie jednak podejście ludzi. Nawet mówi się o Gambii, że to jest tzw. uśmiechnięte wybrzeże Afryki. To może wynikać z ogromnej liczby turystów, ale faktycznie każda spotkana na ulicy osoba jest bardzo miła i chce rozmawiać. Po prawie roku czuję się tu jak w domu” – podkreśliła.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze