Liban. Brygada węglarzy [MISYJNE DROGI]

Mają umorusane twarze, na których przedwczesna dojrzałość żłobi bruzdy. Wstają rano do pracy, bo bez niej ich rodziny by nie przeżyły. Są uchodźcami.

Podążałem za uchodźcami z Syrii i z Iraku. Wielu z nich to chrześcijanie i jazydzi, którzy muszą uciekać przed śmiercią, bo nie wierzą w Allaha. Nie chcą zmienić przekonań. Zmuszeni są do tułaczki, która jest bliska wierzeniom jazydów, żydów, ale nie chrześcijan. Ucieczka oznacza oderwanie od korzeni, ból rozstania, a także zgodę na to, że nie ma się nic oprócz swojej wiary. Trafiłem za nimi do jednego z małych miasteczek libańskich, które ze względu na olbrzymią liczbę uchodźców stało się miastem syryjskim. Miastem pełnym bólu, ale i nadziei na lepszą przyszłość. Bo chyba już gorzej być nie może.

Miasto uchodźców

Bebnine jest jednym z wielu małych miast w północnym Libanie, do którego w ostatnich miesiącach trafiło mnóstwo syryjskich uchodźców. Wielu spośród nowych mieszkańców to dzieci, które
przerwały naukę i muszą pracować, aby utrzymać swoje rodziny. Przestają się uczyć, grać w piłkę nożną czy bawić w chowanego. Przestają marzyć o przyszłości lekarza, prawnika, nauczyciela.

Zarabiają na rodzinę

W Bebnine poznałem grupę chłopców, którzy ryzykują zdrowie i życie, pracując dla sprzedawcy węgla drzewnego. W tym rejonie to na nim przygotowuje się posiłki. Chłopcy w wieku 11–15 lat zarabiają równowartość mniej niż 3–4 dolarów na dzień. Praca zaczyna się od wypalania drewna. Potem jest ważenie i przenoszenie worków z węglem drzewnym, a potem sprzedaż. Po dniu
pracy ci chłopcy są cali pokryci pyłem.

Umorusani bracia

Brygadę węglarzy tworzą Sultan – 11 lat, Talal Louai – 11 lat, Anas Ezza – 12 lat, Mustafa – 15 lat i Abdullah – 15, który jest szefem. Traktują się jak bracia. W pracy są już o szóstej rano. Najwcześniej wstaje Anas Ezza, który mieszka z rodziną w prowizorycznym baraku. Do Libanu przyszedł wraz z rodziną z Homs przez pustynię. W pracy pojawia się obowiązkowo w czarnym ubraniu. Po nim przychodzą kolejni węglarze. Są jeszcze czyści, umyci. Dni dzielą na spokojne i bardziej pracowite. W spokojnie pracują osiem godzin, w te bardziej obciążone i dwa razy dłużej. Wtedy trzeba załadować ciężarówkę węglem drzewnym zapakowanym do worków.

Ciężkie sito

Po wyjęciu węgla z pobliskiego paleniska lub przywiezieniu go od dostawcy najstarsi Mustafa, Abdullah i Anas Ezza biorą w trójkę prymitywne sito, przez które przesypują węgiel drzewny, aby
usunąć z niego kurz i małe grudki. Do odbiorców powinien trafić tylko ten o wysokiej jakości. Chłopcy nie mają żadnych ubrań ochronnych czy masek. Szybko się brudzą, kaszlą, ale sprawnie wykonują swoją robotę. Przesiewanie ładunku całej ciężarówki trwa dość długo. Następnie pakują przesiany węgiel w dwukilowe, parciane worki. Wszystko starają się dokładnie odważyć, by klienci byli z nich zadowoleni.

Najmłodszy przy wadze

Maski nie ma nawet najmłodszy Sultan, który waży węgiel. Uruchamia starą, siermiężną, oblepioną sadzą wagę, na której z jednej strony umieszcza odważniki, a z drugiej grudki węgla. Nie jest traktowany ulgowo. Gdy tu nie ma pracy, idzie na ulicę, gdzie czyści ludziom buty. Opowiada: „Mój ojciec  stracił oko, więc muszę zarobić pieniądze, aby pomóc mojej rodzinie”. Nie tylko
on musi pracować w ten sposób. Anas, gdy nie ma pracy przy węglu drzewnym, dorabia w sklepie spożywczym. Talal przed przyjazdem do Libanu był najlepszym uczniem w szkole, wygrał też
wybory na mistera. Może dlatego jako jedyny wkłada do zdjęć jasne ubranie i wygina się przed obiektywem. „Chcę wrócić jak najszybciej do szkoły i zostać chirurgiem” – mówi. Jest bardzo dumny, że może pomóc swojej rodzinie.

Jedenaścioro rodzeństwa

Widzę, jak zmęczony Anas Ezza niesie worek węgla drzewnego do samochodu klienta. „Pracuję najmniej siedem godzin, a najwięcej dwanaście. Pomagam mojej rodzinie przetrwać. Moi rodzice są zadowoleni, że mogę trochę zarobić”. Lubi grać w piłkę nożną. Jest napastnikiem. Abdullah nie donosi węgla do przejeżdżających aut. Jest wyróżniony, bo sprzedaje go w sklepie. Abdullah także pochodzi z Homs i mieszka w Libanie od ponad pół roku z ojcem i jedenaściorgiem rodzeństwa. Wcześniej pracował w warsztacie spawacza, ale woli pracę węglarza i sprzedawcy węgla. Szef ich firmy stał się dla niego drugim ojcem. Po pracy myją twarze w prowizorycznej łazience. Higiena jest ważna w tych warunkach. Wracają do domu. Gdy maja siłę, to jak inni chłopcy idą grać w piłkę nożną. Raz w tygodniu jest małe rodzinne święto, gdy przynoszą tygodniówkę. Wieczorem jedzą posiłek z rodziną w prowizorycznych barakach, modlą się i szybko idą spać. Bo przecież jutro rano przyjedzie kolejna ciężarówka pełna węgla.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze