Misja w Kamerunie i Pigmeje Baka
Jeszcze do niedawna Pigmeje Baka w większości wyznawali animizm. Od czasu, gdy w Kamerunie pracują oblaccy misjonarze, ich sytuacja całkowicie się zmieniła.
Baka czczą ducha lasu, zwanego Jengi. Po każdym udanym polowaniu wykonują taniec dziękczynny zwany luma. Tak właśnie było do czasu przybycia misjonarzy oblatów. Od kilkudziesięciu lat w kameruńskiej diecezji Yokadouma sytuacja się zmienia dzięki pracy misjonarzy. Jednym z nich jest o. Jan Kobzan OMI, który pracuje tam od ponad 30 lat.
– Najpierw byłem na misji w Salapoumbe, w większej parafii, gdzie była duża grupa Pigmejów. Teraz jestem proboszczem w parafii Gribi, 30 kilometrów od Yokadoumy. Był w niej wcześniej ksiądz diecezjalny, zaczął budować dom parafialny, ale go nie skończył – mówi o. Jan Kobzan OMI. Przed o. Janem stoi wiele zadań: prócz ukończenia budowy jest to opieka nad miejscowymi Pigmejami Baka. – To najliczniejsza grupa ludzi tutaj, ale wcześniej nikt się nimi specjalnie nie zajmował. Jest wielkie pragnienie Kościoła, żeby ci ludzie też mogli się edukować, chodzić do szkoły – dodaje ojciec Jan. Misjonarze oblaci prócz parafii zarządzają szpitalami i szkołami. – Szkoły państwowe w Kamerunie nie działają zbyt dobrze, brakuje na tych terenach szkół katolickich, gdzie prócz edukacji jest miejsce także na modlitwę i różne formy pomocy – mówi o. Jan.
Lokalne problemy
Jednak by prowadzić szkołę w tym rejonie, trzeba przyjąć zupełnie inny model edukacji. W Europie zajęcia odbywają się regularnie, od rana do popołudnia. W Kamerunie dzieci często pomagają rodzicom przy pracy w polu lub w połowie krewetek. – Wtedy, choć szkoła byłaby otwarta, nikt by do niej przyszedł – tłumaczy o. Kobzan. Dlatego trzeba być wyczulonym na to, jaka jest pora roku i umiejętnie organizować zajęcia.
>>> Kamerun. Poznańscy lekarze na misjach
Innym problemem jest fakt, że dzieci uczęszczające do szkół, szczególnie Baka, nie mają aktów urodzenia. – To poważny problem, ponieważ gdy nie ma aktu urodzenia, to „nie ma” człowieka. Nie przysługują mu żadne prawa – komentuje o. Jan. By taki akt otrzymać, trzeba iść do urzędu, na co ludzie ci, z uwagi na odległości, nie mogą sobie pozwolić. Niektórzy urzędnicy za większą opłatą przyjeżdżają i spisują taki akt, jednak przeważnie nie są uczciwi. To ogromny kłopot, ponieważ dziecko, nawet jeśli ukończy szkołę, nie może dostać dokumentów ani kontynuować nauki. Misjonarze i miejscowi księża są mocno zaangażowani w to, żeby zmienić tę sytuację i dać szansę, szczególnie najmłodszym mieszkańcom.
Innym problemem jest woda zdatna do picia, a raczej sprawny system jej wydobywania, czyli studnie. Kamerun nie jest rejonem, w którym występują susze. W ciągu roku spada dosyć dużo deszczu, nie ma jednak sprawnego systemu irygacyjnego. Problemów jest jednak o wiele więcej, a największym jest najprawdopodobniej lokalna gospodarka. Misjonarze, starają się edukować miejscową ludności nie tylko w zakresie ekonomii, ale także żywienia. Ubożsi Kameruńczycy nie mają zbyt urozmaiconej diety, z czego bierze się wiele chorób. Biedniejsi rolnicy nie mają rynku zbytu, sprzedają więc owoce swojej pracy po zaniżonej cenie.
>>> Kamerun: kobieta przyjęła chrzest w wieku… 93 lat
Misja: dać nadzieję
Misjonarze, począwszy od o. bp Eugeniusza Juretzki OMI, „apostoła Pigmejów”, prócz ewangelizowania miejscowej ludności starają się pomagać gdzie tylko mogą. Budowane są nowe szkoły, zatrudniani miejscowi nauczyciele, powstają ochronki dla najmłodszych i przychodnie, do których cyklicznie przyjeżdżają polscy lekarze – wolontariusze. Mimo tych licznych problemów miejscowi ludzie wraz z przybyciem misjonarzy dostali o wiele więcej niż tylko pomoc materialną: nadzieję na to, że ich sytuacja może zmienić się na lepsze.
– To nie jest tak, że tylko my pracujemy. Kameruńczycy są ogromnie zaangażowani, my im właściwie pomagamy i doradzamy – mówi z dumą o. Jan. – Ludność Baka szuka pomocy w Kościele, dosłownie i w przenośni – śmieje się proboszcz południowokameruńskiej parafii. W budującej się parafii w Gribi prężnie działa duszpasterstwo ministrantów, którzy pomagają w budowie i pracach na parafii. – Ludzie z Gribi są niezwykle otwarci i przyjaźni. Są wdzięczni za pomoc, jaką im przynosimy. Mocno wierzę w to, że za jakiś czas staną się samodzielną parafią – kończy o. Jan Kobzan OMI.
Galeria (5 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |