fot. unsplash / Annie Spratt

Misjonarz z Kenii o Kościele na Tajwanie: tutaj każda parafia działa synodalnie [ROZMOWA]

Działamy w taki sposób nie dlatego, że Franciszek zapowiedział wcześniej synod, ale każda parafia na Tajwanie funkcjonuje w ten sposób przede wszystkim dlatego, że taka jest tutejsza rzeczywistość. Trzeba prowadzić dialog, bo w przeciwnym wypadku nic się nie dzieje. Nie można nikogo zmusić do zrobienia czegoś. Trzeba więc odbyć spotkanie przed spotkaniem, żeby się dowiedzieć, co ludzie myślą, gdyż tutaj liczy się nie tyle rozmowa, ile to, co ludzie czują.

W ten sposób sytuację Kościoła na Tajwanie przedstawia kenijski misjonarz o. Jasper Kirimi ze zgromadzenia Matki Bożej Pocieszenia (Consolata), posługujący w Hsinchu na północnym zachodzie wyspy.

Piotr Dziubak (KAI): Panuje raczej powszechne przekonanie, że misjonarzy wysyła się do Afryki. Tymczasem Ojciec wyjechał z Kenii na Czarnym Lądzie jako misjonarz na Tajwan.

O. Jasper Kirimi IMC: – W naszym zgromadzeniu Matki Bożej Pocieszenie przy pierwszym wyborze kraju możemy złożyć trzy propozycje. Ostatecznie o tym, kto i dokąd pojedzie, i tak decyduje przełożony generalny. Teraz odpowiadając na to pytanie uświadomiłem, że istotnie Tajwan leży daleko od mojego kraju. Ale wtedy pomyślałem, że nigdy tam nie byłem, warto więc spróbować. Nie miałem, żadnego argumentu, żeby powiedzieć „nie chcę tam jechać”. Odpowiedziałem przełożonym: spróbuję, pojadę na Tajwan. Od tamtej chwili minęło trochę czasu a ja ciągle tu jestem.

Uczestnicy synodu o synodalności, fot. PAP/EPA/MAURIZIO BRAMBATTI

Czy nie lepiej było zostać misjonarzem w Kenii albo pojechać do Ugandy czy Tanzanii?

– Katolicki znaczy powszechny. Misje prowadzi się nie tylko w miejscu urodzenia. Cały świat jest miejscem dla misji Kościoła. Nie musiałem wstępować do zgromadzenia, żeby pracować w Kenii. Mogłem zostać w swojej diecezji, tak jak wielu moich kolegów, którzy nie myślą nigdzie wyjeżdżać. Gdybym został w kraju nie musiałbym uczyć się teraz chińskiego i głowa by mnie od tego nie bolała. Jako chłopak poznałem kilku misjonarzy, którzy pracowali w moich okolicach. Rodzice tłumaczyli mi, że oni zostawili swoje kraje, przyjechali do nas, żeby opowiadać o Jezusie Chrystusie. Pomyślałem sobie wtedy, że gdy dorosnę, to też chciałbym działać tak jak oni.

Ponad dwa lata temu został Ojciec proboszczem w Hsinchu.

– To już prawie 3 lata. Nie wiem, czy mam za to dziękować Bogu. Gdy zostałem proboszczem, to ze względu na koronawirusa zamknięto kościoły na Tajwanie. Miałem sporo czasu, żeby na spokojnie nauczyć się być proboszczem (śmiech).

Czy trudno być proboszczem na Tajwanie?

– Jest to moje pierwsze probostwo i muszę powiedzieć, że tu wszystko wygląda zupełnie inaczej. Zanim przyjechałem na wyspę, miałem okazję przebywać za granicą w RPA. Studiowałem tam. Zobaczyłem jak tam wyglądają wspólnoty parafialne. Później pojechałem do Turynu. Bardzo ciekawe doświadczenie, ale zauważyłem, że parafie wyglądają jeszcze inaczej niż w Kenii czy w Afryce Południowej.

Po przylocie na Tajwan nie potrzebowałem dużo czasu, żeby do mnie dotarło, że jest tu zupełnie inaczej niż w poprzednich miejscach, w których pracowałem. Tu nie wolno decydować samemu. Parafia to miejsce współpracy. Mam różnych świeckich współpracowników. Niektórzy zajmują się swoją rodziną i to jest ich praca, a inni mają doktoraty i wykładają muzykę w konserwatorium. Jest zatem duża rozpiętość doświadczeń zawodowych i społecznych. Staramy się działać wspólnie ze wszystkimi chrześcijanami. Próba stworzenia tutaj parafii takiej jak w Kenii albo we Włoszech nie byłaby szczęśliwym pomysłem. Parafianie oczekują ode mnie współpracy, w którą ja wejdę.

fot. PAP/EPA/ANGELO CARCONI

Czy Tajwańczycy sprowadzili Ojca szybko do pionu?

– Nie było tak ostro. Dla moich parafian dialog, współpraca na linii proboszcz – parafia to rzeczywistość.

Tajwan jest dość szczególnym miejscem. Ludzie mają swoje własne tradycje i własne rozumienie, dlatego to do nas jako obcokrajowców, należy przede wszystkim zrozumienie, jak miejscowi rozumieją rzeczywistość. My musimy starać się do tego dopasować. Nie chcę powiedzieć, że wierni nie szanują księży. Wprost przeciwnie. Jako ksiądz muszę wiedzieć, jak wejść w kulturę, ponieważ kultura jest bardzo ważna.

Jaką kulturę ma Ojciec na myśli?

– Kiedy tu przyjeżdżasz, najpierw zapytają cię o wiek. Ponieważ tylko w ten sposób mogą wiedzieć, jak się do ciebie odnosić. Ten, kto jest młodszy, powinien szanować starszego. Tu jednak pojawia się problem, ponieważ jako ksiądz masz status, który sprawia, że inni powinni cię szanować, ale jesteś młody, więc w pewnym sensie wprowadza to trochę zamieszania. Proboszcz, który tu był przed przybyciem misjonarzy z naszego zgromadzenia, miał 91 lat. Większość tutejszych parafian ma ponad 70 lat. Więc 91 lat to normalny wiek. Ludzie mówią: tak, on wiódł dobre życie.

Skoro dialog w waszej parafii jest czymś normalnym, to czy znaczy to, że macie praktyczne doświadczenie Kościoła synodalnego?

– Działamy w taki sposób nie dlatego, że Franciszek zapowiedział wcześniej Synod Biskupów, ale każda parafia na Tajwanie funkcjonuje w ten sposób. Kościół tutaj naprawdę stara się tak poruszać przede wszystkim dlatego, że taka jest tutejsza rzeczywistość. Trzeba prowadzić dialog, bo w przeciwnym wypadku nic się nie dzieje. Nie można zmusić ludzi do zrobienia czegoś. Można na przykład pójść na spotkanie, wszyscy się zgodzą, ale tak naprawdę nikt się nie zgodził. Trzeba więc odbyć spotkanie przed spotkaniem, żeby zrozumieć odczucia moich wiernych, co oni myślą w danej sprawie, gdyż tutaj liczy się nie tyle rozmowa, ile to, co ludzie czują.

A co robi młodzież? Czy chce uczestniczyć w życiu parafii?

– Teraz, gdy rozmawiamy w kawiarni, jest tłum młodych ludzi, ale do kościoła nie przychodzą chętnie. Niewielu ich widzę w czasie liturgii. Nauka w szkole jest tutaj bardzo konkurencyjna i obciążająca.

Od poniedziałku do soboty są więc zajęci obowiązkami szkolnymi. Jedynym dniem, w którym mogą odpocząć, jest niedziela. W niedzielę ich rodzice też mają wolne. Jest to więc czas, kiedy mogą wyjść gdzieś całą rodziną. Jako dzieci przychodzą do kościoła, ale po gimnazjum już ich tam nie widać. Dorośli są zajęci pracą, ponieważ – podobnie jak firmy tutaj, w pobliżu parku naukowego, gdzie produkują wszystkie mikroprocesory – praca jest bardzo stresująca. Więc kiedy zaczynają pracować, nie przychodzą do kościoła, ponieważ niedziela jest jedynym dniem, w którym muszą odpocząć. Do kościoła przychodzą więc ci, którzy są na emeryturze. Nie wiem, czy to ma sens.

Chrześcijanie w Tajwanie, fot. EPA

Czy to jest problem dla Kościoła na Tajwanie?

– Jest to na pewno wyzwanie. Ale nie można powiedzieć, że zupełnie nie ma młodzieży w kościele, choć jest jej mało. Czasami wychodzę na kawę. Gdybym miał porównywać młodych ludzi, których widzę po drugiej stronie ulicy, w kawiarni i tych, którzy przychodzą do kościoła, to nie byłoby dobre. Chrześcijan, zwłaszcza katolików, jest na Tajwanie bardzo mało. Niektórzy młodzi ludzie nie wiedzą, kim jest ksiądz. Pytają, czy jest pan nauczycielem? Ponieważ wielu obcokrajowców tutaj to nauczyciele, np. uczą angielskiego lub są inżynierami pracującymi w pobliskich zakładach mikropocesorów. Gdy mówię, że nie jestem inżynierem ani nauczycielem, to pytają, czym się więc zajmuję. Odpowiadam, że jestem księdzem, a oni pytają: a co to jest ksiądz? Po drugiej stronie drogi jest świątynia buddystów, kilka metrów dalej jeszcze inna. Taki jest Tajwan.

Do jakiego wyznania przyznaje się większość mieszkańców wyspy?

– W większości są to buddyści i taoiści. Taoizm jest mieszanką różnych religii tradycyjnych.

Co było dla Ojca największą trudnością na Tajwanie?

– Oczywiście język. Tajwańskiego jeszcze się nie nauczyłem. Na razie stawiam czoła chińskiemu. Ten język nie ma nic wspólnego z innymi. Po przyjeździe tutaj poczułem się jakbym wylądował w przedszkolu i zaczynałem powtarzać za naszą panią literkę “a” i następne… Mimo trudności uważam, że to była łaska od Pana. Czułem obecność Boga w moim życiu. Uznałem więc przyjazd tutaj za błogosławieństwo. Gdybym pozostał w domu, nigdy nie doświadczyłbym tego wszystkiego. Kiedy tu przyjechałem, było nas trzech, później dwóch, jeden z ojców wrócił do Włoch. Widząc, jak dobrze mój współbrat zakonny radził sobie z chińskim, pytałem go: jak ty to robisz? Ale powoli ja także zacząłem dawać sobie radę z językiem.

Wielu Tajwańczyków zna angielski, ale nie mówi w tym języku. Mogą czytać, pisać, ale niestety nie mówią. Każde kazanie muszę sobie napisać. Nie czuję się jeszcze pewnie w improwizacji po chińsku.

Co dał ojcu Tajwan?

– Umocniłem tutaj swoją wiarę, a także wiarę w pomoc Ducha Świętego. Wiele razy ktoś prosił mnie o spowiedź, ale nie rozumiałem wszystkiego, co mówił. Prosiłem Jezusa o pomoc. Wtedy naprawdę poczułem, że kiedy tu przybywasz, to jesteś narzędziem w rękach Boga, że On chce cię użyć. Bardzo to doceniam. Zanim tu przyjechałem, myślałem, że nie ma tu chrześcijan, ale przybyłem tutaj, aby spotkać ludzi.

W pobliżu naszego kościoła jest duża baza wojskowa. Jeden z wojskowych opowiedział mi, że jego rodzina jest katolicka od ponad trzech czy czterech pokoleń, że przybyli z Chin, a niektórzy jego krewni byli księżmi. Niektóre z tych historii mnie zaskakują. Myślałem, że Tajwan nie jest miejscem, gdzie są chrześcijanie. Przyjechałem i słyszę, że oni są nimi od pokoleń. Może jest ich niewielu, ale są. A ci, którzy są tutaj katolikami, są bardzo do tego przekonani.

Wracając do Kenii, co zabrałby Ojciec ze sobą?

– To, co mi się bardzo tutaj spodobało, to to, że religie nie walczą ze sobą. W Kenii zdarza się, że muzułmanie, katolicy i inni chrześcijanie nie są w stanie nic zrobić razem. Na Tajwanie zdarzyło mi się, że w Niedzielę Palmową chcieliśmy rozpocząć liturgię na zewnątrz kościoła. Obok nas znajduje się świątynia innej religii. Nasze liturgie zaczęły się w tym samym czasie. Oni korzystali z trąb, które wydawały niski, ale bardzo mocny dźwięk. Zaproponowałem, że zaczekamy aż oni skończą. Ale to oni nam chcieli ustąpić i powiedzieli, że zaczną modlitwę, gdy my skończymy. Na Tajwanie żadna religia nie podważa drugiej. Nie ma tu żadnych wrogości między różnymi wyznaniami.

Kenia, fot. Danuta Witkowska

Czy macie kontakty z Chinami kontynentalnymi?

– Jest to duże wyzwanie. Powodem jest także COVID, ponieważ przez te trzy lata w pewnym sensie zatrzymaliśmy wszystkie plany związane z budowaniem kontaktów w Chinach. Werbiści na przykład mają misjonarzy pracujących w tym kraju. Może w przyszłym roku będziemy mogli zrobić krok w tym kierunku.

Czy rodzina, znajomi Ojca komentują w jakiś sposób pracę na misjach na Tajwanie?

– Nasze rodziny często nie rozumieją, dlaczego jedziemy na misje tak daleko. Znajomi w Kenii mówią mi, że przecież mogłem być księdzem na miejscu. Czy wyjazd coś zmienił? Kiedy mój paszport stracił ważność, musiałem skontaktować się z ambasadą kenijską w Pekinie. „Po co ojciec tu przyjechał?” – zapytał mnie urzędnik konsularny. „W kraju brakuje nam księży” – dodał. Trudno wytłumaczyć wszystkim, że to ciągle jest jeden i ten sam Kościół.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze