fot. Maciej Kluczka

Misjonarze z Peru, Rwandy i Turkmenistanu: istotą ewangelizacji jest miłość

– Często wydaje się nam – szczególnie na początku misjonarskiej drogi – że to my jesteśmy tymi, którzy innym pokażą, na czym polega wiara. Że to my kogoś nawrócimy albo czegoś nauczymy. A to jest błąd, to trąci pychą. Na misje powinniśmy jechać w zupełnie innej postawie. Często wyruszamy jako ignoranci. Dlatego dobrze, że są takie miejsca jak Centrum Formacji Misyjnej. Trzeba się obrać ze skóry, by wiedzieć, na czym polega prawdziwa ewangelizacja – mówi Dominika Szkatuła, świecka misjonarka, która na misjach w Peru spędziła 40 lat.

W Centrum Formacji Misyjnej na początku czerwca odbył się Wakacyjny Zjazd Misyjny. To wydarzenie cykliczne, ale przez pandemię trzy takie zjazdy nie mogły się odbyć. Wśród zgromadzonych tam kilkudziesięciu misjonarzy (księży, zakonnic i świeckich) można było poczuć żywy, ewangeliczny Kościół. I na pewno jest też tak w miejscach, do których zostali posłani. Spotkanie było też okazją do wręczenia przez biskupa Jana Piotrowskiego (odpowiedzialnego w episkopacie za misje i misjonarzy) podziękowań za jubileusze pracy misyjnej (to często 20, 30 i 40 lat pracy w dalekich krajach).

Bp Jan Piotrowski dziękuje misjonarzom za ich wieloletnią pracę, fot. Maciej Kluczka

Po pierwsze – formacja

Misyjne posłania są wymagające. To najczęściej wyjazd do kraju, o którym wcześniej niewiele się wiedziało, bez znajomości języka. Dlatego tak ważny jest czas spędzony w Centrum. – To ma ogromne znaczenie. Pomaga nabrać dystansu wobec tego, co się do tej pory robiło. Warto wyczyścić głowę. I przygotować na to, co może nas czekać – mówi dyrektor Centrum ks. Jan Fecko. Przyznaje, że niektórzy już tutaj przeżywają swój pierwszy szok kulturowy. – Ważne jest przygotowanie językowe i duchowe, by później jak najlepiej odnaleźć się na misji. Już tutaj uczymy się zarządzania swoim czasem, to ważne szczególnie dla osób duchownych. Chodzi o to, by tam gdzie nie będzie już regulaminów, wspólnych zakonnych zasad, dobrze sobie z tym poradzić – dodaje ks. Fecko. Formacja w Centrum trwa dziewięć miesięcy. W tym czasie – oprócz przygotowania merytorycznego i technicznego – ważną część zajmuje też modlitwa, adoracja Najświętszego Sakramentu. – Bez wzmocnienia duchowego lepiej na misje nie wyjeżdżać – mówią pracownicy Centrum.

Msza święta w kaplicy Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, fot. Maciej Kluczka

A misjonarzy – choć każdego roku do Centrum zgłaszają się kolejni – jest z roku na rok coraz mniej. Widać to np. w Turkmenistanie, w którym pracuje oblat o. Jerzy Kotowski. Pod względem religijnym jest to kraj wymagający. Po pierwsze – to kraj muzułmański, więc mieszkańcom bliższy kulturowo jest islam. – Turkmeni, którzy chcą przyjąć chrześcijaństwo muszą mierzyć się niekiedy z zarzutem „zdrady swojej kultury”. Drugim trudnym aspektem jest to, że to kraj, który przeżył czas komunizmu. – A więc i praktyczny (bo nie zawsze wprost deklarowany) ateizm jest tu normą – dodaje o. Kotowski OMI. Oblat przyznaje, że z tego powodu w Turkmenistanie przydaje się doświadczenie z jego poprzedniego misyjnego kraju – z Białorusi.

>>> Abp Galbas: w Polsce zapominamy o misyjności Kościoła

o. Jerzy Kotowski OMI, fot. Maciej Kluczka

Doświadczenie żywego Boga

– Dziękuję Bogu, że powoli poznaję turkijski język. Dzięki temu mogę bardziej wejść w życie obywateli tego kraju – dodaje misjonarz. Przyznaje, że było to utrudnione w czasie pandemii, gdy niemal niemożliwe było przemieszczanie się między różnymi regionami kraju. A podróże po kraju są wyzwaniem także poza pandemią. Teren do posługi misyjnej jest bowiem duży, jest duże rozproszenie wiernych, do których trzeba dotrzeć. A większość kraju to pustynia. – Jeździmy do różnych miejscowości, niekiedy kilkaset kilometrów do jednej rodziny czy do kilku osób. Ale nawet do jednej warto i chce się jechać. Chodzi przecież o spotkanie z żywym Jezusem – dodaje misjonarz oblat.

Dominika Szkatuła, fot. Maciej Kluczka

Powołanie misyjne – co podkreślają wszyscy moi rozmówcy – to powołanie szczególne. I specyficzne jednocześnie. – To głos, który rodzi się stopniowo. Pozytywna odpowiedź na ten głos wymaga odwagi. Szczególnie na początku – mówi Dominika Szkatuła. Pytam, czy pamięta chwilę, gdy to ona usłyszała głos powołania. – To było w Krakowie, ale nie na Rynku – uśmiecha się. – To wynikało z doświadczenia Kościoła żywego, Boga żywego, z zakochania się w Nim. To rodziło się powoli. To jest proces. Duże znaczenie miało wychowanie w domu, później relacje w oazach, grupach duszpasterskiej. Jednej, do której należałam, przewodniczył ks. Karol Wojtyła – wspomina. Wspomina też swoje zakochanie w chłopaku, Grześku. – Później jednak zmieniłam zdanie, bo czułam, że moje życie będzie wyglądało nieco inaczej – podkreśla.

>>>Ewangelia się nie starzeje [MISYJNE DROGI]

Uczestnicy tegorocznego Wakacyjnego Zjazdu Misyjnego w Warszawie, fot. Maciej Kluczka

Czasy PRL-u (bo wtedy rodziło się misyjne powołanie Dominiki) były szare i ciężkie. – O wartościach ważnych w życiu usłyszałam w Kościele. Tam czuć było wolność i prawdę. Kościół był ostoją tych wartości. Bardzo mi to zaimponowało – dodaje Dominika Szkatuła. Jednocześnie chciała być w tym Kościele aktywna. – Już wtedy wydawało mi się, że z aktywnością świeckich coś jest nie tak. Przecież nas – świeckich – jest w Kościele najwięcej, a większość wiernych jest bierna, przychodzą na mszę świętą i to koniec ich „kościelnej” aktywności. Byłam małą buntowniczką. A z dobrego buntu rodzą się dobre pomysły – wyjaśnia. I taki żywy oraz aktywny świeckimi ludźmi Kościół chciała budować także w Peru.

Pójdź za mną

Przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Misji bp Jan Piotrowski podkreślił, że istotą ewangelizacji jest miłość. I przypomniał słowa Jezusa: „Po tym poznacie, że jesteście uczniami moimi jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”. Powiedział też, że misjonarze cały czas spotykają się z pogardą i prześladowaniami, ale działalność misyjna Kościoła trwa przez wieki, bo jej źródłem jest sam Bóg, który jest odwieczną miłością. A ona zmaterializowała się na krzyżu. – Wtedy, rozpostartymi ramionami objął cały świat, wszystkie narody – mówił bp Piotrowski. Duchowny przypomniał też historię św. Pawła, „który mandat misyjny otrzymał od samego Chrystusa, stał się misjonarzem Boga”. Przewodniczący Komisji ds. Misji zacytował fragment jedenastego rozdziału Listu św. Pawła do Rzymian, w którym to misjonarskie posłanie apostoł poczytał sobie jako chlubę. I pozostał tej służbie wierny mimo prześladowań. Słynne jest jego wyznanie (z Listu do Koryntian): „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii”. – Apostołów, do dynamiki misyjnej, uzdolniła wiara i miłość.

>>> Misjonarki oblatki otwierają dom w Peru

Biskup przypomniał, że do takiego posłania jak w przypadku apostołów, Jezus zaprasza każdego z nas. – Tak jak Piotra, Chrystus pyta każdego z nas: „Kochasz mnie?”. I gdy słyszy pozytywną odpowiedź mówi: „Pójdź za mną” – mówił bp Piotrowski. – Przez 2 tysiące lat to zawołanie usłyszało tysiące ludzi: kobiet i mężczyzn – dodał duchowny.

bp Jan Piotrowski, fot. Maciej Kluczka

Dyrektor Centrum Formacji Misyjnej podkreśla, że radość na Wakacyjnym Zjeździe Misyjnym była silnie odczuwalna. – To często jedyna okazja, by misjonarze mogli wymienić między sobą doświadczenia, porozmawiać. Niektórzy nie widzieli się przez kilka lat. Są też osoby, które wzięły w spotkaniu udział po raz pierwszy. Dla nich miłym zaskoczeniem było to, że jest tu tyle braterskiej i siostrzanej atmosfery – mówi ks. Jan Fecko. W Centrum Formacji Misyjnej wykształciło się wielu misjonarzy, choć taka formacja prowadzona jest też w niektórych zakonach. – Wiele zależy od przełożonych danej wspólnoty zakonnej, czy decydują się na wysłanie osoby duchownej na formację do nas, czy kształcą się u siebie – wyjaśnia ksiądz dyrektor.

>>> #19 Podkast misyjne.pl: festiwal w Jarocinie, nadzieja zbawienia i życie w Turkmenistanie. Rozmowa z o. Andrzejem Madejem

Dyrektor Centrum Formacji Misyjnej ks. Jan Fecko, fot. Maciej Kluczka

Ewangelizacja jest jak miłość

Dominikę Szkatułę pytam o to, na czym polega istota misyjnej ewangelizacji. – Ewangelizacja, tak jak miłość, polega na dzieleniu się. To nie jest tak, że jedna osoba wszystko daje, a druga tylko bierze – podkreśla. Dodaje, że ludzie, do których wyjechała także wierzą. I robią to od dawna. – Oni są wierzący, w swoich warunkach, w swojej kulturze i w swoich zwyczajach. Tak więc oni nas też ewangelizują. To jest to, o co nas prosi Bóg: dajcie z siebie to, co macie, czego wy doświadczyliście, ale korzystajcie też z bogactwa ludzi, których spotykacie na swojej drodze – wyjaśnia misjonarka. Dodaje, że ewangelizacja to przede wszystkim dzielenie się doświadczeniem Boga żywego. Podkreśla, że ewangelizacyjne spotkanie musi odbywać się na zasadzie zaufania. – Trzeba się poznać, zaufać sobie, stać się przyjaciółmi na wspólnej drodze – tłumaczy.

Patrząc z boku na misyjną ewangelizację niektórzy pytają, czy po obecności misjonarza w danym kraju czy regionie więcej ludzi wierzy i czy wierzą „lepiej”, bardziej świadomie. – Na takie pytanie trudno odpowiedzieć. Jest ono zresztą chyba źle postawione. Bo po naszej pracy misyjnej w danym miejscu można też nam, misjonarzom, zadać takie samo pytanie: „czy i my wierzymy bardziej?” – podkreśla Dominika Szkatuła. Dla niej spotkanie z żywym Bogiem dokonuje się przede wszystkim w spotkaniu z człowiekiem ubogim.,- Ludzie ubodzy, skromni są bliżej Boga. Nie mówię o skrajnym ubóstwie, nędzy, ale o życiu ubogim. Spotkanie z nimi, to jak dotknięcie żywego Boga. To jest przepiękne i nie do opisania słowami – dodaje.

Potrzeba rąk do żniw

Dyrektor warszawskiego Centrum Formacji Misyjnej przyznaje, że w tym roku do formacji nie zgłosiła się ani jedna osoba świecka. Rok temu było pięć takich osób. Dominika Szkatuła, która przecież mówiła o potrzebie zaangażowania się świeckich w życie Kościoła, podkreśla, że oczywiście nie wszyscy są powołani do życia misjonarskiego, ale przyznaje, że dobrze by było gdyby za ewangelizację na misjach odpowiadały nie tylko osoby duchowne, ale też świeccy. Tak się dzieje np. w Domach Sercach – ten misyjny wolontariat kilkukrotnie już opisywaliśmy na stronach misyjne.pl. Ten stan rzeczy zauważył też bp Jan Piotrowski (przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Misji). – Młode siły nie są już tak liczne jak kiedyś, ale trzeba cieszyć się z tych darów, które Pan Bóg daje. A tymi darami są kolejne powołania misyjne. Centrum Formacyjne w tym roku ukończyło 12 osób – podkreślił biskup. Przypomniał, że działalność misjonarska Kościoła zawsze trwała, choć miała przez wieki różny charakter. Jakie kierunki polscy misjonarze obierają dziś najczęściej? Najczęściej wyjeżdżają do Ameryki Południowej, bo tam problem z powołaniami kapłańskimi i zakonnymi jest największy.

fot. Maciej Kluczka

Z Wadowic do Afryki

O. Bartłomiej Kurzyniec – karmelita – spędził większość swojego kapłańskiego życia w Afryce. Urodził się w Wadowicach, jak sam mówi – pod płotem klasztoru karmelitów bosych, bo tam wtedy była porodówka. Przyznaje, że mu – młodemu chłopakowi – brakowało dyscypliny w nauce. – Wolałem pracę na polu, spędzałem czas z końmi mojego wujka. Później jednak poczułem głos powołania i tak znalazłem się u karmelitów bosych (w tym samym miejscu, w którym przyszedł na świat). Tam skończył seminarium i tam, pewnego dnia, jego misyjne powołanie rozbudziła… pocztówka. – To była stara, żółta pocztówka z Indii… Było na niej dwóch afrykańskich misjonarzy w korkowych hełmach, które od słońca osłaniały czoło i kark – wspomina.

o. Bartłomiej Kurzyniec OCDS, fot. Maciej Kluczka

Od razu chciał wyjechać na misje. – Do Burundi jechał mój mistrz filozofii o. Teofil Kapusta. Chciałem jechać z nim, jeszcze jako kleryk, ale w zakonie poradzono mi, bym jeszcze został, pouczył się, skończył formację i gdy będę pewny swojej drogi, to pojadę – mówi o. Bartłomiej. Do Burundi wyjechał w 1976 roku i pracował tam osiem lat. Rok temu minęło 50 lat obecności polskich karmelitów bosych w tym kraju. Później o. Kurzyniec trafił do sąsiedniej Rwandy. To malutki afrykański kraj, w którym zdecydowaną większość stanowią chrześcijanie (połowa z nich to katolicy, połowa – protestanci, głównie zielonoświątkowcy).

Zadbać o siebie

Misjonarz przyznaje, że w czasie misyjnej pracy bardzo ważne jest dbanie o wszystkich aspekty swojego życia. Można tak porwać się ewangelizacji, że łatwo wtedy zapomnieć o podstawowej higienie życia, także tej fizycznej. – Liczyłem na swoje siły, wyczerpałem się, złapała mnie depresja. Podłożem było wyczerpanie fizyczne, dużo musiałem przemieszczać się na rowerze, wiele kilometrów pieszo, nie dbałem też o jedzenie. Najpierw trzeba zadbać o siebie, by później zadbać o ewangelizację – podkreśla. I przypomina słowa swojej mamy, który mówiła mu: „Jedz dobrze i żyj dobrze”, czyli uczciwie. – Te słowa, po latach, okazały się bardzo mądre – dodaje.

>>> Nie możemy się zniechęcać. Rozmowa o ewangelizacji w Szwecji [MISYJNE DROGI]

Karmelita przyznaje, że czas pandemii był w Rwandzie bardzo trudny. Były problemy z dostępem do żywności, problemy z poruszaniem się między regionami, kościoły były przez długi czas zamknięte. – Gdy ponownie zostały otwarte, wiernych było bardzo wielu. Musieliśmy założyć pojemniki z płynem dezynfekującym i zadbać o inne środki sanitarne. Pomogły nam w tym środki przekazane przez Dzieło Pomocy „Ad Gentes” – dodaje misjonarz.

fot. Maciej Kluczka

W rozmowie z misjonarzami bp Jan Piotrowski przypomniał, że już encyklika Piusa XII z 1957 roku zachęcała biskupów diecezjalnych, by na misje wysyłali najlepszych spośród swoich księży. – Misjonarze to nie odpady ekologiczne swoich diecezji – mówił śmiejąc się bp Piotrowski. – Wręcz przeciwnie. Ewangelizacja to istota Kościoła. Do tego trzeba tych, którzy mają odpowiednie do tego zadania talenty – mówi przewodniczący Komisji ds. Misji. I podkreśla, że takie nastawienie nie powinno się zmieniać. I prosił, by w parafiach wierni modlili się o powołania misyjne. – Ciągle potrzeba modlitwy za misje. Tych robotników na żniwa ciągle potrzeba – mówił.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze