ARCH. STANISŁAWA BRESCHA

Nie trzeba daleko szukać [MISYJNE DROGI]

Każdy z nas żyje na obszarze misyjnym. Było tak na początku istnienia Kościoła, jest i dziś. Nie ma znaczenia, czy mieszkamy w Afryce, w małej miejscowości pod Poznaniem, czy pomagamy w obozie dla uchodźców.

„Salut, comment ça va?” – usłyszałem nagle od współspacerowicza słowa skierowane do mijanych ludzi. Nie spodziewałem się, że będziemy ich zaczepiać. Tym bardziej, że adresatami pozdrowienia byli migranci sprzedający papierosy szemranego pochodzenia. Gdybym miał wybór, wolałbym ich ominąć i iść drugą stroną ulicy.

>>> Spaghetti katechezy dla dorosłych we Francji [MISYJNE DROGI]

Obszarów misyjnych nie trzeba daleko szukać

Znajdowaliśmy się w podparyskim Pantin, oprowadzał mnie po nim brat Wojtek ze Wspólnoty Taizé. Mieszka tu od grudnia 2020 roku. Departament Seine-Saint-Denis, a w szczególności
dzielnica Quatre Chemin, to jeden z najuboższych obszarów na mapie Francji. Uderzający jest kontrast – zaledwie parę kilometrów dalej znajduje się centrum miasta, odwiedzane co roku przez dziesiątki milionów turystów. Centrum dobrze zorganizowane i bogate. Wystarczy jednak wsiąść do metra przy Luwrze lub pod wieżą Eiffla, by po kilkunastu minutach poznać drugą twarz tej wielkiej metropolii. Oficjalne statystyki wskazują, że mieszkańcy Pantin pochodzą z 90 różnych krajów i posługują się 120 językami. Bracia z Taizé mają tutaj swoją fraternię – mieszkają w nieremontowanym od lat budynku parafii, prowadzą codzienne modlitwy w kościele, starają się wychodzić naprzeciw i pomagać tym, którzy są wokół nich.

Fot. FRANCISZEK COFTA/MISYJNE DROGI

Regułę Wspólnoty Taizé wyrażają trzy słowa: prostota, radość, miłosierdzie. Pierwsza z wymienionych bardzo szybko ujawniła się w bezpośrednim podejściu brata Wojtka do sytuacji: „Kiedy podchodzisz do kogoś z uśmiechem, wtedy prawie na pewno nic ci się nie stanie”. Zaufanie jest tym, czym Wspólnota Taizé kieruje się od swojego początku. W Polsce znana przede wszystkim jest z corocznych Europejskich Spotkań Młodych, nie kończy jednak na nich swojej działalności. Bracia starają się rozmawiać z drugim człowiekiem, nie narzucając swojego spojrzenia na świat. Nieważne, czy jest to wioska Taizé, czy fraternia w jednym z ubogich miejsc na świecie.

Misje towarzyszą Kościołowi od początku jego istnienia. Kojarzą się z zakonnikami, ewangelizującymi odległe krainy afrykańskie lub amerykańskie. Z kolei w parafiach odbywają się rekolekcje, podczas których słowo głoszą osoby pracujące w krajach o egzotycznych nazwach: Tanzania, Rwanda, Indonezja. Okazuje się jednak, że obszarów misyjnych wcale nie trzeba daleko szukać.

Tak wygląda życie uchodźców

Paryskie przedmieścia nie były pierwszym miejscem, w którym zobaczyłem, jak wyglądają współczesne misje w niechrześcijańskich dzielnicach wielkich miast. Wcześniej byłem na greckiej wyspie Lesbos. Korzystając z przestrzeni stworzonej na miejscu przez włoską Wspólnotę Sant’Egidio dystrybuowałem jedzenie w prowizorycznej restauracji, angażowałem się w organizowanie zajęć z języka angielskiego dla dzieci, a także miałem okazję kilka razy odwiedzić sam obóz. Lesbos leży zdecydowanie bliżej Turcji niż kontynentalnej części kraju, do którego należy – Grecji. Z perspektywy portu w Mitylenie – największym mieście Lesbos – wybrzeże tureckie wygląda jakby było na wyciągnięcie ręki. Nietrudno sobie wyobrazić, że z drugiej strony morza rozciąga się podobny widok. Dla wielu osób wiąże się on z nadzieją lepszego życia – kto dostanie się do Grecji, dostanie się również do Unii Europejskiej. Droga na pozór wydaje się łatwa, w najwęższym miejscu tureckie wybrzeże dzieli od Lesbos około 9 kilometrów. Dlatego też od wielu lat na wyspę przypływają tysiące ryzykujących życie ludzi. Aktualnie funkcjonuje tam jeden obóz, w którym żyje około 4,5 tysiąca osób. Podczas codziennej pracy miałem kontakt z ludźmi różnych narodowości i wyznań. Najwięcej mieszkańców pochodzi z Afganistanu. Tylko nieliczni z nich znają angielski. Niezbędna okazała się pomoc tłumaczy – wolontariuszy z obozu, którzy pomagali nam zrozumieć znaczenie zdań wypowiadanych w języku perskim. Przez wszystkie dni wolontariatu kwestie wyznawanej przez nas wiary były drugorzędne, to nie był czas kazań i katechez. Ważniejsze było dzielenie się miłosierdziem, spotkanie z drugim człowiekiem, normalna rozmowa. Okazywało się nawet, że słowa nie zawsze były potrzebne. Czasami wystarczył uśmiech i serdeczny gest – to tu metoda dzielenia się wiarą.

Lesbos. Cmentarzysko Kamizelek – symboliczne miejsce upamiętniające wszystkich, którzy zginęli podczas przeprawy przez Morze Egejskie/ ALEKSANDRA WALAS

Latem obóz gotuje się w słońcu, jesienią tonie w błocie. Całość zlokalizowana jest na płaskim terenie prawie całkowicie pozbawionym roślinności. Uchodźcy mają ograniczony dostęp do sanitariatów, z elektryczności mogą korzystać tylko przez kilka godzin na dobę. Poza obozowe ogrodzenie wolno im wyjść bardzo rzadko. Mieszkają w prowizorycznych namiotach lub barakach, które właściwie zapewniają jedynie dach nad głową. Nie ma w nich ani ogrzewania, ani klimatyzacji. Do najbliższej toalety jest co najmniej kilkadziesiąt metrów. Mieszkańcy obozu w ciągu dnia są zdani na własną kreatywność. Nie mogą na miejscu podjąć żadnej pracy, dlatego wielu z nich szuka zajęcia w pobliżu namiotu. Część spotyka się z sąsiadami, część dogląda swojego niewielkiego dobytku, dokonując drobnych napraw i udogodnień. Dzieci, często nie mając prawdziwych zabawek, bawią się różnymi przedmiotami codziennego użytku i śmieciami. Gdzieniegdzie można dostrzec dojrzewające pomidory i cukinie, a także drobne kwiaty pnące się po rachitycznych rusztowaniach. Nawet w tak prymitywnych warunkach ludzie nie tracą nadziei i starają się, żeby w ich najbliższym otoczeniu znajdowało się chociaż trochę piękna.

Czym są współczesne misje?

Razem z innymi wolontariuszami, też niekatolickimi, rozmawiałem o trudnej sytuacji uchodźców i imigrantów w obozie. Coraz wyraźniej widzieliśmy, że nasze działania są kroplą w morzu potrzeb. Zastanawialiśmy się nad sensem tego wszystkiego. Szybko zaczęliśmy też poruszać kwestie wiary. Okazało się, że każdy z nas ma inną wrażliwość. Nie brakowało osób, którym do Kościoła nie było po drodze. Co do jednej rzeczy całkowicie się zgadzaliśmy – trudno odrzucić metafizykę; każdy z nas w coś wierzył. Pomimo różnic, które się między nami ujawniły, potrafiliśmy zrozumieć swoje racje i nikt nie starał się na siłę przekonywać innych do zmiany poglądów. Misyjność dziś przejawia się także w relacji, w budowaniu mostów, mimo różnic, w tym przypadku z innymi wolontariuszami czy też z imigrantami i uchodźcami. Nie trzeba wiele mówić, wystarczy w tych miejscach żyć, „robić” Ewangelię. Czuliśmy, że poznając siebie nawzajem, poznając powody, które stoją za naszą postawą życiową, odkrywamy też jakąś głębszą prawdę o otaczającym nas świecie.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wszyscy żyjemy na obszarach misyjnych. Było tak na początku istnienia Kościoła, jest i dziś. Nieważne, czy mieszkamy w Afryce, Azji, za kołem podbiegunowym. Misje są wśród grup społecznych, w których funkcjonujemy, których członkowie nie poznali Jezusa, ale też w podparyskim Pantin, Amsterdamie, Wiedniu, Rzymie, Madrycie, czy w obozie dla uchodźców. Naszą codzienną misją jest okazywanie miłosierdzia innym ludziom, życie Ewangelią, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie miłować Boga i być wiarygodnymi w chrześcijaństwie. Cytując wypowiedź papieża Franciszka: „Miłowanie Boga oznacza codziennie wkładanie naszej energii, aby być Jego współpracownikami, służąc bliźnie- mu bez zastrzeżeń, starając się wybaczyć bez ograniczeń i pielęgnując relacje komunii i braterstwa”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze