(Nie) twarde toruńskie pierniki [MISYJNE DROGI]
O porzuceniu pracy i wygodnego życia, aby wyjechać na misje. O tym, że na misje wyjeżdżają zwykli ludzie, o skruszeniu przez Boga toruńskich twardych pierników i o krzyżu bezdzietności – z Joanną i Filipem Kupczykami rozmawiał o. Marcin Wrzos OMI.
Marcin Wrzos OMI: Jest październik, listopad zeszłego roku. Rzucacie wypowiedzenia w pracy. Asia opuszcza Fundację „Archipelag Inicjatyw”, w której pracuje z dużymi rodzinami i seniorami, a Ty, Filipie, pracę przy pozycjonowaniu stron internetowych i ulubiony toruński zespół koszykówki Twarde Pierniki. Wasze rodziny są chrześcijańskie, pewnie im było lepiej. Ale znajomym to pewnie nie wydawało się mądre, może wręcz głupie…
Filip Kupczyk: – To, że chcieliśmy wyjechać na misje, było w nas od dłuższego czasu. Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat.
Joanna Kupczyk: – Od sześciu lat.
Wróćmy do pytania. Jak znajomi reagowali na Waszą decyzję? Porzucenie pracy, życia, które w końcu ustabilizowało się finansowo. Znajomi pewnie zastanawiali się, co Wam do głowy strzeliło.
Joanna: – Wiele osób było zdziwionych, szczególnie w mojej pracy, bo pracowałam w fundacji, w której prowadziłam zajęcia dla dzieci, rodzin, seniorów. Mnóstwo było pytań, ludzie nie rozumieli naszej decyzji. Pytali: „Po co to wszystko? Co tam będziecie robili? Dlaczego chcecie wszystko zostawić?”. Dużo osób pytało o to, co będzie z naszą emeryturą [śmiech]. Skąd będziemy mieli pieniądze teraz i na starość? Odpowiadałam, że jeszcze nie wiemy. Mówiłam, że Pan Bóg będzie nam pomagał. Otrzymaliśmy Afrykę, a nie Francję, Szwecję czy Niemcy, więc może ludzie bardziej zrozumieli, że jedziemy na misje. Misje w Europie, w miejscach, w których nie ma już chrześcijan, a tych miejsc jest coraz więcej, są zaskoczeniem.
Filip: – Ja, à propos rzucania wypowiedzenia, pracowałem w Bydgoszczy w firmie zajmującej się pozycjonowaniem stron internetowych i…
Słyszę moją rodzinną Bydgoszcz.
Filip: – Tak, dojeżdżałem codziennie rano do Bydgoszczy z Torunia.
Joanna: – Niestety [śmiech].
Filip: – Taka moja droga krzyżowa [śmiech]. Gdy dałem swoje wypowiedzenie, a byłem dobrym pracownikiem, powiedziałem wprost, że jadę na misje do Afryki. Wtedy dyrektor powiedział, że to jedno z takich powodów wypowiedzeń, które długo nie zostanie przebite. Rzuciłem pracę, bo wyjeżdżałem do Afryki. To było zaskoczenie.
Pojechaliście do Etiopii. Spodziewaliście się, że to będzie wyjazd dłuższy – na rok, dwa, pięć. Co robicie w Etiopii, w jej stolicy – Addis Abebie? Język amharski jest bardzo trudny, nauczyć się go nie jest prosto. Nie macie pracy. Mieszkanie jest. Inna kultura, temperatury. Po ludzku rzecz biorąc, to taki wyjazd typu „jakoś to będzie”…
Joanna: – Na początku tak było. Ale Pan Bóg nam naprawdę błogosławił. Przez pierwszy miesiąc nie pracowałam. Potem udało mi się znaleźć pracę zdalną.
Masz pracę w Polsce?
Joanna: – Tak, tak. Pracuję dla firmy działającej w Polsce. Filip ma także pracę w kraju. Był to całkiem niezły cud. Nie szukał pracy, ponieważ wiedzieliśmy, że wyjeżdżamy do Etiopii.
Filip: – To pokazało, że Pan Bóg wszystko przygotowuje, a my po prostu doświadczamy tego, co czasem się słyszy, że jeśli oddasz się Panu Bogu, że jeśli za Nim się idzie, to On faktycznie dla nas wiele rzeczy przygotowuje. Z tą moją pracą też był cud. Mieliśmy w listopadzie jechać do Etiopii. We wrześniu odezwała się firma informatyczna, że chce ze mną współpracować. Jasno im powiedziałem, że okej, ale wyjeżdżam w listopadzie na misje do Afryki. Będę mieszkał w Etiopii. Możemy dalej rozmawiać, ale chcę, abyście wiedzieli o tym fakcie. Oni wtedy zareagowali: „W porządku, rozumiemy, że będzie Pan pracował z Etiopii”. Odpowiedziałem, że tak. I zapytali, ile chciałbym zarabiać, jak sobie wyobrażam w praktyce tę współpracę.
Joanna: – Mieliśmy takie podejście: „Powiedz im, gdzie będziesz pracować, podaj stawkę, a na pewno nie będą chcieli rozmawiać. Pewnie pośmieją się z ciebie i tyle”. A oni nas zaskoczyli: „Możemy cię zatrudnić. Nie ma problemu. To jest normalne, że ludzie wyjeżdżają. My chcemy Pana zatrudnić”. To nam pokazuje, że Pan Bóg o nas dba, zabezpiecza nas. To nam pokazało, że Pan Bóg jest o krok, o dwa kroki przed nami. My idziemy, a On o wszystko dba.
Wróćmy do pytania. Czym się tam zajmujecie?
Joanna: – Naszym głównym celem jest życie w tym miejscu. Pokazywanie codziennego życia chrześcijańskiego, katolickiego małżeństwa. Dla większości ludzi jest to szok, kiedy mówimy, że nie jesteśmy turystami i tu mieszkamy. Dla statystycznego Etiopczyka marzeniem jest wyjazd stąd. Więc nie do pojęcia dla nich jest to, że ktoś tu przyjeżdża. Oczywiście mamy też zadania misyjne – ewangelizacyjne. Obecnie głosimy katechezy w jednej katolickiej parafii. W innym miejscu jest mała katolicka wspólnota, 5-6 osób, więc jej towarzyszymy, prowadzimy liturgię słowa Bożego, przygotowujemy Eucharystię. Jest tu też spora grupa Erytrejczyków, którzy uciekają przed wojną domową – przyjechaliśmy tu w listopadzie bezpośrednio po jej zakończeniu. Polska ambasada przesłała nam przed wyjazdem maila, aby tu się nie pojawiać w celach turystycznych, bo jest to niebezpieczny teren. Ludziom z Erytrei udostępniamy u nas miejsce, w którym mogą korzystać ze swojej liturgii, głosić katechezy w ojczystym języku czy po prostu mogą czuć się bezpiecznie.
Co znaczy „u nas”?
Joanna: – U nas to znaczy w Domu Misyjnym – jednorodzinnym, w którym posługujemy. Kardynał Addis Abeby obrządku etiopsko-katolickiego – Berhaneyesus Demerew Souraphiel – wyznaczył nam pracę w dzielnicy Ayat. To bardzo uboga dzielnica, w której nie ma żadnego kościoła katolickiego. Zatem w tym domu koncentruje się życie. Erytrejczycy mają swój język, liturgię katolicką, nic by nie rozumieli z liturgii etiopskiej. To dwa zupełnie inne języki.
Nawiązując do nazwy toruńskiego klubu koszykarskiego Twarde Pierniki – trzeba być „twardym piernikiem”, aby wyjechać na misje. Tylko twardy człowiek da sobie radę w Afryce, w niełatwych okolicznościach przyrody. To wiara miała największy wpływ na tę decyzję?
[Cisza]. Joanna: – To ja mogę powiedzieć. Na pewno własnymi siłami nie damy rady. Nie jesteśmy twardymi ludźmi. Mieszkaliśmy w Toruniu, który jest małym miastem. Addis Abeba jest wielkości Warszawy, mieszka tu osiem milionów ludzi.
Filip: – Nie mów tak o Toruniu, bo Marcin będzie się cieszył… [śmiech]
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Joanna: – Nie mieliśmy doświadczeń żadnych wyjazdów. Nie wyjeżdżaliśmy z Polski wcześniej na własną rękę. Wszystko było dla nas bardzo przerażające. Własnymi siłami byśmy nie dali rady. Ale skoro wierzymy, skoro jest Bóg, który daje nam powołanie do misji ad gentes – to daje też siłę do jej realizacji. Na początku wszystko było tu przytłaczające. Jak nauczyć się gotować, kiedy w wodzie jest cholera i tyfus? Jak gotować, gdy woda bieżąca jest dwa razy w tygodniu przez kilka godzin?
Filip: – Idziemy do marketu i widzimy, że jest mięso mielone i mówimy: „Super, będzie na obiad”. Zauważamy jednak cenę, na nasze – 60 złotych. To mówię, że weźmiemy pierś z kurczaka, bo widzę, że też jest, ale okazuje się, że kilogram kosztuje aż 90 złotych. Przez takie codzienne rzeczy coś się w człowieku zmienia.
Joanna: – Finansowo wiele rzeczy jest tu zaskakujących. Ludzie nam mówili, że za polską pensję będziemy tu żyć jak królowie. To jest nieprawda [śmiech]. Nie pozwalamy sobie na jedzenie mięsa. Gotujemy coś z prostych warzyw typu pomidory, czasem dostaniemy cukinię, ziemniaki. Za mieszkanie płacimy trzy razy więcej niż płaciliśmy w Toruniu. Ale też dzięki temu nauczyliśmy się doceniać skromne życie i jesteśmy wdzięczni za proste rzeczy.
Filip: – Mówiłeś o tym twardym pierniku. Widzimy różne sytuacje. Są dzieci pięcio-, sześcioletnie, które biegają na boso po ulicy z wagami, aby ludzie mogli się zważyć. Za tę usługę dajemy im te 10 birr, przez co są szczęśliwe, zadowolone. Gdy to widzimy, to każdy twardy piernik zostaje skruszony raz dwa. To są sytuacje, które gdybym miał przeżywać bez Pana Boga, to teraz byśmy rozmawiali w Poznaniu czy Toruniu. Bylibyśmy od dawna w Polsce, bo byśmy tutaj nie zostali, nie wytrzymali. To jest zbyt ciężkie. W Wielkim Poście dotarło do nas, że cała nasza misja jest jak jeden Wielki Post. Mamy post, jałmużnę i modlitwę. Faktycznie – mięsa nie jemy, modlitwę mamy codziennie, utrzymującą nas przy życiu, i jest jałmużna, bo mamy mnóstwo osób, z którymi możemy się dzielić.
Teraz delikatny temat. Mam wokół siebie kilka małżeństw, które borykają się z bezdzietnością. To wielki krzyż – powiedziałbym, że cholernie wielki. Wy też nie macie dzieci. Jak patrzycie na tę kwestię?
Joanna: – U nas to był proces akceptacji tego, że nie mamy dzieci. Był to dla nas krzyż, bardzo ciężki. Nadal jest to krzyż, ale jakoś jest nam lżej. Przed wyjazdem miałam okazję przez dwa lata praktycznie codziennie uczestniczyć w Eucharystii, którą ofiarowywałam właśnie w intencji otwartości na życie. To kojarzy się nam z jednym kierunkiem – aby mieć dzieci. To jednak jest też otwartość na to, że może Pan Bóg nie chce, abyś miał dzieci. Modliłam się o to, aby Pan Bóg dał nam wewnętrzną zgodę na jedno lub na drugie rozwiązanie. To nie jest tak, że teraz nie chcemy mieć dzieci. Oczywiście, że chcemy. To nie jest tak, że brak dzieci przestał być dla nas bólem. Pan Bóg dał nam otwartość na tę sytuację. Jeżeli da nam dziecko w tym momencie, to będziemy najszczęśliwszymi osobami. Jeżeli nie, mamy inne rzeczy do realizacji. Mamy w sobie wdzięczność Bogu, który wyciągał nas z różnych sytuacji i trudne sytuacje często zmieniał w bardzo dobre. Mamy więc pewność, że skoro w tym momencie Pan Bóg nie daje nam dzieci, to jest to w tym momencie nasza najlepsza droga. Może my tego nie rozumiemy, ale wierzymy, że On ma w tym jakąś mądrość.
Filip: – [wyłączono prąd w Addis Abebie]. Chyba tak mieliśmy skończyć [wiadomość komunikatorem].
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |