fot. archiwum Teresy Zmaczyńskiej

Piękno małych kroków [ROZMOWA]

O swojej pracy misyjnej na Madagaskarze opowiada fizjoterapeutka Teresa Zmaczyńska. 

Emilia Klimasara: Wyjechałaś zaraz po studiach. Nie wierzę, że nie miałaś swoich wyobrażeń na temat Madagaskaru. 

Teresa Zmaczyńska: Szczerze? Nie! Niczego się nie spodziewałam. Może dlatego, że moi poprzednicy – fizjoterapeuci mówili nam, że często to, czego oczekujemy, okazuje się zupełnie inne. Świadomie więc starałam się nie tworzyć żadnych obrazów.  

Zupełnie żadnych? 

No dobrze, może spodziewałam się jedynie, że ciężko będzie mi przekazać samą ideę fizjoterapii.

fot. archiwum Teresy Zmaczyńskiej

Faktycznie, na południu Madagaskaru nie jest ona zbyt znana. Bałaś się braku zrozumienia? 

Bałam się, że ciężko będzie wytłumaczyć, czym w ogóle jest fizjoterapia. Wytłumaczyć, że to długi proces, że to nie są „uzdrowienia w tydzień”, że to wymaga pracy i – co ważne – że ta praca nie przynosi efektów od razu, a zdarza się, że czasem są tak małe, że wydają się praktycznie nieistotne.

>>> Madagaskar potrzebuje pomocy! Odbudujmy wioskę Misokitsy po pożarze

A w rzeczywistości jak było z tym wyobrażeniem? 

Było słuszne! (śmiech) 

Początki chyba nie należały do najłatwiejszych  

fot. archiwum Teresy Zmaczyńskiej

Najtrudniej pracowało się nam (mi i Marcie – drugiej fizjoterapeutce) z małymi dziećmi i ich rodzicami, albo z ludźmi najbiedniejszymi, którzy nie kończyli szkół i wyobrażali sobie nas jako cudotwórców. Pamiętam półtoraroczne dziecko z porażeniem mózgowym, opóźnione w rozwoju, nie siedziało. Pionizowałyśmy je, prowadziłyśmy ćwiczenia. Za każdym razem jednak starałyśmy się mówić rodzicom, żeby takie ćwiczenia koniecznie robili też z dziećmi w domu.
Mama po dwóch tygodniach zapytała, dlaczego dziecko jeszcze nie siedzi. Gdy usłyszała, że ja jej nie mogę dać gwarancji, że dziecko w ogóle będzie siedziało, że będzie musiała ćwiczyć z nim cały czas, przestali przychodzić. 

Miarą twojej ciężkiej pracy nie będą pieniądze, sukcesy, uściski z gratulacjami. Godziny zwątpień i nadziei zamienią się w kroki – początkowo chwiejne, nieśmiałe, bolesne. Zobaczysz jednak, że każdy kolejny będzie dla ciebie jeszcze ważniejszy. I piękny – bo wywalczony trudem, miłością i ogromnym zaufaniem!

Nie miałaś takiego wrażenia, że twoja praca jest bez sensu? 

Oczywiście, że miałam, i to bardzo często! Zwłaszcza wtedy, gdy nie widziałam efektów swojej pracy. Oprócz tego, że przychodziły myśli „gdyby urodziło się w Polsce”, pojawiały się też te typugdyby przyjechał tu specjalista z kilkunastoletnim stażem i specjalnymi kursami wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Pewnie tak, ale rzeczywistość jest niestety inna. Wydaje mi się, że przepracowałam to sobie wcześniej w Polsce. Wiedziałam, że nasza praca to nie pomoc, którą dostaliby w najlepszej specjalistycznej klinice, ale jeśli udało się zrobić choć mały krok do przodu, to i tak było już wiele. 

fot. archiwum Teresy Zmaczyńskiej

Jak wyglądała wasza praca? 

Wszyscy pacjenci, którzy do nas przychodzili, kierowani byli z dysponseru (przychodnia prowadzona przez siostry miłosierdzia, przyp. E.K.) – tam prowadzony był wstępny wywiad: choroby, leki, wiek, płeć, wykonywana na co dzień praca. Potem my – dużo już o takim pacjencie wiedząc – prowadziłyśmy jeszcze szczegółowy wywiad fizjoterapeutyczny, planowałyśmy terapię, ustalałyśmy ćwiczenia. 

Jakie były najczęstsze problemy, z którymi przychodzili Malgasze? 

Sporo było dzieci z porażeniem mózgowym, opóźnionych w rozwoju. Miały ponad rok, a jeszcze nie siedziały. Były tez dzieci z porażeniami spastycznymi czy wiotkimi, z wodogłowiem, z niepełnosprawnością intelektualną. Dużo też było pacjentów z niedowładem połowicznym, najprawdopodobniej po udarze. Przychodziły też osoby po gruźlicy kości. Zdarzali się też pacjenci po upadkach z wysokości – po urazie rdzenia.  O dziwo, pojawiały się też osoby ze „zwykłymi” bólami kręgosłupa. Ale to już byli raczej ci bardziej zamożni pacjenci… 

>>> Madagaskar: papież otrzymał niezwykły prezent

Myślisz, że niektórym problemom udałoby się zapobiec? Myślę zwłaszcza o dzieciach, których historie najbardziej mnie poruszają.   

Powodów porażenia mózgowego może być wiele, jednak jednym z nich jest uraz okołoporodowy (może wynikać na przykład ze złego przyjęcia porodu) lub niewłaściwy tryb życia matki podczas ciąży. Myślę, że tu można wiele zmienić, wiele naprawić, zapobiec niejednemu dramatowi. Natomiast bardzo ważnymi czynnikami, które wpływają na zły rozwój dzieci, jest niedożywienie i gruźlica. Mam wrażenie, że wciąż mało się o tym mówi. 

Co w malgaskiej kulturze dzieje się z człowiekiem, który nie może się ruszać? 

Myślę, że początkowe reakcje nie są zależne od kultury i wszędzie ludzie zachowują się podobnie. To, co mnie zaskoczyło, to zachowanie pacjentów już po zaakceptowaniu niepełnosprawności. Na Madagaskarze nie ma pomocy społecznej – w takim wymiarze jak na przykład w Polsce. Pacjenci wiedzą, że muszą być samowystarczalni, próbują więc tę „samowystarczalność” sobie zorganizować. Są w tym niejednokrotnie bardzo pomysłowi. Zwłaszcza w kwestii przemieszczania się czy wykonywania prostych czynności. Nie zmienia to jednak faktu, że u osoby z zanikami mięśniowymi, która nie ćwiczy regularnie, może dojść do poważnych komplikacji. 

Madagaskar, dziecko

Zdjęcie: dziecko na Madagaskarze, fot. Marek Ochlak OMI

Jesteś już w Polsce. Czy patrząc na waszą pracę – uważasz, że było warto? 

 Myślę, że tak. Z dwóch powodów. Pierwszy, przepraszam, będzie egoistyczny, ale mówmy szczerze i nie idealizujmy mi to dużo dało – nie tylko mnóstwo doświadczenia, narzędzi i materiałów, ale też przekonania, że wykonałam moją pracę rzetelnie. Nie robiłam czegoś, czego nie byłam pewna, nie chojrakowałam. I oczywiście powód drugi, czyli realne efekty naszej pracy, to, co działo się po terapii z pacjentami 

Na przykład? 

Efektów było wiele, ale najbardziej cieszyły nas: poprawa chodu u osób po udarach, poprawa ich równowagi, nauczenie chwytania przedmiotów, samodzielnego jedzenia, picia. To banalne czynności, które są tak naprawdę najważniejsze. 

Zdjęcie: Madagaskar, fot. unsplash

Szukałaś Boga w pacjentach, w tym, co się dzieje? Pytałaś Go, dlaczego tak często historie, z którymi przychodzą Malgasze, są tak trudne? 

 Myślę, że każdy, kto ma w sobie choć trochę wrażliwości, zadaje sobie takie pytanie. Mi dużo dawały wspólne modlitwy wieczorne. Choć – jakkolwiek to zabrzmi – początkowo było to dla mnie zupełnie bez sensu. Jako wolontariusze-misjonarze przychodziliśmy na wspólne nabożeństwa do seminarium, które jest na terenie misji. Oni tam sobie śpiewali psalmy na te swoje melodie, a ja kompletnie nic nie rozumiałam. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam uczestniczyć w całości, próbowałam się modlić, śpiewać. Bardzo mnie to uspakajało po całym dniu. Wiesz, to takie złudne – jedziesz na misję jako świecki misjonarz, ale nagle orientujesz się, że jesteś tak zarobiony, że z kontaktu z Panem Bogiem to masz tylko mszę rano i właśnie ten upragniony wieczór. Siadasz po cichu w małej kapliczce, patrzysz na ten krzyż po całym dniu i myślisz: „Boże, a gdzie Ty byłeś w tym wszystkim?”. Zadajesz pytanie: „dlaczego?” i słuchasz milczenia. Ale podobno nie trzeba rozumieć, żeby kochać, więc co nam zostaje…?  

*** 

Teresa Zmaczyńska – fizjoterapeutka, absolwentka Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy, świecka misjonarka MISEVI Polska. Przez dziesięć miesięcy posługiwała na południu Madagaskaru, prowadząc zajęcia fizjoterapeutyczne dla osób z niepełnosprawnością, zagrożonych wykluczeniem społecznym. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze