Polska ekipa filmowa w Rwandzie; wśród misjonarzy, słoni i manioku [ROZMOWA]
W Rwandzie ekipa filmowa TVP spędziła 3 tygodnie. Z tego pobytu postał serial dokumentalny „Rwanda 2020 – misje na wzgórzach”. Wybrano ten kraj z dwóch powodów. Pierwszy to jubileusz marianów (350-lecie istnienia zakonu), którzy w tym kraju prowadzą swoją misję. Drugi powód – rok temu minęło 25 lat od tragedii tego kraju; ludobójstwa – Od tego nie można odejść, świat był wtedy bierny i się temu przyglądał – mówi mi Paweł Jeż, scenarzysta i reżyser dokumentu.
Dokument można oglądać w każdą niedzielę o godz. 12:45 na antenie TVP1 (po programie „Między niebem a ziemią”). Telewizja Polska przygotowała 20 odcinków. Głównym przewodnikiem po Rwandzie jest ks. Leszek Czeluśniak (marianin, który do Rwandy wyjechał ponad 30 lat temu, a od 2002 r. prowadzi Centrum Formacji Maryjnej, które mieści się niedaleko słynnego sanktuarium objawień Matki Bożej z Kibeho). – Jest głównym bohaterem naszego dokumentu, ale nie jedynym. W drugim odcinku pokazaliśmy pracę pallotyna, ks. dr Andrzeja Jakackiego. W jednym z kolejnych odcinków będzie można poznać karmelitę bosego o. Bartłomieja Jana Kurzyńca – mówi mi Paweł Jeż.
Maciej Kluczka (misyjne.pl): Najtrudniejsze w rozmowach z Rwandyjczykami były wątki dotyczące wojny sprzed 25 lat? Czy były inne, może bliższe naszym czasom, równie bolesne tematy?
Paweł Jeż (współautor dokumentu „Rwanda 2020 – misje na wzgórzach”): Wydarzenia sprzed 25 lat wspominają głównie polscy misjonarze. Rwandyjczycy? Bywa z tym różnie. Niektórzy raczej nie chcą o tym mówić. W tym kraju jest też wielu młodych ludzi i oni żyją już współczesnymi wyzwaniami. Są wśród nich choroby, głównie malaria. W naszym dokumencie pokazujemy ośrodki zdrowia prowadzone przez polskie siostry zakonne. Problemem jest niedożywienie, dostęp do edukacji… Chociaż kraj pokazywany jest jako wzór, nazywany jest „Singapurem Afryki”, to wiele dzieci wciąż nie uczęszcza tam do szkoły.
>>> Rwanda: pokolenie 26 [REPORTAŻ]
Co było najtrudniejsze w dziennikarskiej pracy? Pogoda? Język? Inne trudności?
Największym zaskoczeniem była pogoda. Byliśmy prawie pod równikiem, a słońca było jak na lekarstwo. W ciągu trzech tygodni może dwa dni były trochę słoneczne. Codziennie niebo było zachmurzone, lał deszcz. Może to nie było trudne, bo byliśmy na te warunki przygotowani, ale było zaskakujące. To był czas pory suchej, a wciąż lał deszcz. To było zaskoczenie też dla polskich misjonarzy. Mówili nam, że zmiany klimatyczne dają o sobie znać także w Afryce.
Czyli największym problemem Rwandy jest bieda i brak powszechnej edukacji?
Bieda z całą pewnością. Brak jedzenia, Rwandyjczycy jedzą podstawowe rzeczy i najczęściej raz dziennie – wieczorem, bo łatwiej jest zasnąć, gdy żołądek jest nasycony. W poprawie dostępu do edukacji Polacy dużo robią, ale ciągle edukacja jest koślawa. Bywa tak, że w jednej ławce siedzi szóstka dzieci, nie mają przyborów, książek. Są też dzieci, które w ogóle nie chodzą do szkoły, bo muszą w tym czasie pracować i zarabiać na na pożywienie. Marianie nazywają to „błędnym kołem głodu”. To biedne rodziny, w których rodzą się biedne dzieci i tak to funkcjonuje „w kółko”. Jest wiele kobiet samotnie wychowujących potomstwo. Byliśmy w budynkach, w których ludzie żyją bez wody i prądu. Wciąż dużym problemem jest malaria, a brakuje leków na tę chorobę. Rwandyjczycy, gdy dostają moskitiery, to używają ich na wiele sposobów; np. łowią nimi ryby, a niekoniecznie stosują do ochrony przed komarami. Rwanda to kraj głównie rolniczy. Widzieliśmy jednak, że kraj ten rozwija się, spotkaliśmy ludzi bardziej zamożnych, którzy mieli samochody terenowe i mieszkali w standardowych mieszkaniach. Budowane i modernizowane są drogi, Katarczycy koło stolicy kraju (Kigali) mają budować lotnisko.
A jak wyglądał kontakt z ludźmi? Próbowaliście go inicjować na własną rękę czy to działo się zawsze przez misjonarzy?
I tak, i tak. Zawsze chodziliśmy z polskimi misjonarzami, ale operator również wychodził „na miasto”, miał kontakt z ludnością. Zawsze barierą był język. W Kigali jeszcze można porozumieć się po angielsku, ale poza tym miastem najczęściej jedynym językiem jest kinyarwanda. My tego języka oczywiście nie znamy, ale większość polskich misjonarzy posługuje się nim, więc mogą komunikować się bezpośrednio z mieszkańcami. To duży atut. Rwandyjczycy byli nas ciekawi, interesowały ich kamery, przychodzili do nas. Zawsze zbierały się koło nas grupy zainteresowane tym, co robimy, po co tu przyjechaliśmy.
Jaka jest religijność Rwandyjczyków?
Większość to chrześcijanie, ale są podatni na zagrożenia, na związki wyznaniowe i sekty. To zresztą specyfika całej Afryki. Większość z nich ma podstawowe wykształcenie, także religijne, więc są podatni na różne wpływy. Są też wyraźnie wdzięczni Polakom za to, co im ofiarują. Byliśmy w wielu miejscach, które wymagają pomocy albo już tę pomoc otrzymały, np. w przedszkolu, które wyremontowali marianie. Dzieci są tam schludnie ubrane, w mundurkach, dostają też jedzenie. Widać tę wdzięczność, ona nie jest na pokaz. Misjonarze żyją między nimi. To nie jest tak, że misjonarze coś robią, organizują dla nich szkołę czy ośrodek zdrowia, ale ich życie przebiega osobno. Oni są ze sobą zżyci. Gdy byliśmy u karmelity o. Kurzyńca, to on swoją pracę nazwał „misją pod bananem”.
Opisując Rwandę wielu mówi, że to Kraj tysiąca wzgórz…
Tak, natura tam jest piękna. Góry są podstawą krajobrazu, to kraj tysiąca wzgórz, ale pod względem społecznym to też kraj tysiąca kontrastów. Niektórzy mówią, że Kigali przypomina europejskie miasto. Dla mnie to powiedziane nad wyraz, ale faktycznie na tle kraju to miasto się wyróżnia. Są tam drapacze chmur, to robi różnicę. Cała reszta kraju to wioski, lepianki, zwykłe miasteczka. Kraj jest piękny, zielony, dużo jest manioku, małych bananów. To jest piękne.
Czy na miejscu, w tracie pracy, była jakaś trudna, niebezpieczna sytuacja? Czy produkcja przebiegła w miarę spokojnie?
Wyzwaniem była codzienna logistyka. Były też sytuacja groźne; np. gdy w Parku Narodowym Akagera (gdzie robiliśmy zdjęcia pięknych afrykańskich plenerów) szły na nas słonie. Szukaliśmy ich, a ich nie było, nie było, a nagle… jeden, dwa, trzy, dwanaście. I nagle na nas idą. Na szczęście nasi przewodnicy wiedzieli, jak w takiej sytuacji się zachować. Innym razem wracaliśmy z jeziora Kiwu. Mimo że Chińczycy budują coraz więcej dróg w Rwandzie, to wiele z nich wciąż jest dziurawych. Jechaliśmy w górach, w totalnej ciemni, była mgła, widoczność ograniczona do metra, a w dodatku przed nami biegli ludzie, chyba wracający do domów. Było bardzo niebezpiecznie.
W historii dokumentów TVP to jest jeden z dalszych kierunków, do którego dotarliście? Czy już są na Waszym „koncie” tak dalekie wyprawy?
Koledzy byli Republice Środkowej Afryki w trakcie wojny domowej, byli w Indiach i Bangladeszu. Mamy też dalsze plany, ale przez pandemię są one chwilowo wstrzymane.
Jak wygląda logistycznie przygotowanie na taką wyprawę? Z jakim wyprzedzeniem trzeba załatwić sprawy paszportowe, samolot, przewóz sprzętu?
Wszystko planowaliśmy pół roku wcześniej. Może da się załatwić to w krótszym czasie, ale tu potrzebna była wiza, więc musieliśmy zabrać się za to ze sporym wyprzedzeniem.
Ile nadbagażu potrzeba, by zabrać ze sobą cały telewizyjny sprzęt?
Każdy z nas miał nadbagaż po 32 kilogramy. Sprzętu jest dużo, a bierzemy go zawsze na górę, na pokład samolotu, nie chowamy sprzętu na dole, bo istnieje ryzyko, że nie doleci na miejsce. Loty w takie kierunki to najczęściej loty przesiadkowe, nie można ryzykować, że kamery gdzieś się zawieruszą. Dodatkowo, podroż z takim bagażem zawsze dłużej trwa, są skrupulatne kontrole, indywidualne rozmowy. Statyw i akumulatory budzą często spore podejrzenia na lotnisku.
Czyli ważniejszy jest sprzęt, a do luk bagażowych idą ubrania.
Dokładnie tak. Sprzęt jest najważniejszy!
„Rwanda 2020 – misje na wzgórzach” ma 20 odcinków. Telewizyjna premiera pierwszego odcinka miała miejsca 13 września, przed nami więc jeszcze 16 odcinków dokumentu, który zarówno pozwoli nam poznać ten piękny kraj i ich obywateli, jak i pracę polskich misjonarzy. Po emisji ostatniego odcinka planowana jest premiera reportażu o ludobójstwie sprzed 25 lat, a także 52-minutowy film dokumentalny. To sceny na tyle dramatyczne, że ich emisja musi być zaplanowana na późną godzinę wieczorną.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |