Fot. Przemysław Skibiński

Wszystko zaczęło się od listu biskupa. Polska oaza w Afryce [MISYJNE DROGI]

Wszystko zaczęło się w 2007 r. od listu jednego z biskupów z Kazachstanu. Zaprosił animatorów z Ruchu Światło-Życie (oazy). Mieli poprowadzić wspólnotę młodzieżową. Na miejscu wolontariusze zajmowali się tak naprawdę wszystkim. Dziś pomagają i ewangelizują w kilkunastu krajach.

Byłem jednym z pierwszych wolontariuszy, których Diakonia Misyjna wysłała do Kazachstanu. Wtedy jeszcze nasz wolontariat raczkował. Ten rok był prawdziwą lekcją życia, ale też wiary. Wyjechałem praktycznie bez znajomości języka, więc pierwsze tygodnie, a nawet miesiące, były po prostu towarzyszeniem księdzu misjonarzowi, który był zupełnie sam. Zaskakująca była jednak dla mnie olbrzymia życzliwość i otwartość, z jaką zostałem przyjęty przez miejscową wspólnotę katolików. Wyjeżdżając z Kazachstanu (znając już lepiej język), mogłem dać świadectwo, że zdecydowanie więcej otrzymałem niż byłem w stanie dać. To był czas bycia dla innych, czas towarzyszenia miejscowej wspólnocie i dzielenia się sobą. Takie wyjazdy to nie ciągłe fajerwerki i wydarzenia, które pięknie wychodzą na zdjęciach. Najczęściej to zwykła, codzienna praca, która jednak daje olbrzymią radość.

>>> U doktor Wandy B. [MISYJNE DROGI]

Nie tylko Kazachstan

Choć nie udało się stworzyć wspólnoty oazowej w Kazachstanie – teraz w tym kraju mocno funkcjonuje Droga Neokatechumenalna – i wydawało się, że niewiele się uda, to misyjnie rozwinęliśmy się tu, w Polsce. W diecezjach, z których pochodzili wolontariusze zaczęły się tworzyć grupki Diakonii Misyjnej, które wspierały wyjeżdżających wolontariuszy modlitwą, a z czasem zaczęły podejmować kolejne dzieła i organizowały wyjazdy misyjne. W następnych latach Diakonia Misyjna zaczęła zapraszać na oazy do Polski m.in. naszych braci z Chin, Filipin czy Pakistanu. Odbywały się też wyjazdy ewangelizacyjne i rekolekcyjne, m.in. na Litwę, Łotwę, Ukrainę, do Chin, Ekwadoru, Irlandii czy Stanów Zjednoczonych. W ciągu tych 15 lat ponad 200 osób uczestniczyło w krótszych i dłuższych doświadczeniach misyjnych.

Fot. Przemysław Skibiński

Teraz Afryka

Wiele naszych działań przystopowała pandemia. Dziś wysyłamy wolontariuszy przede wszystkim do Kenii i Tanzanii. Najczęściej są to doświadczenia misyjne trwające miesiąc bądź dwa, choć zdarzają się też osoby, które wyjeżdżają na pół roku. W przypadku Ewy Korbut z archidiecezji krakowskiej pierwsze krótkie wyjazdy do Afryki zaowocowały podjęciem decyzji o wyjeździe jako misjonarka świecka na misję długoterminową, trwającą dłużej niż rok. Stała obecność Ewy w Kenii jest dla przyjeżdżających animatorów i wolontariuszy olbrzymią pomocą. W ciągu kilku tygodni niemożliwe jest poznanie miejscowej kultury, zwyczajów i mentalności mieszkańców. Potrzebny jest więc ktoś, kogo znają miejscowi oazowicze, komu ufają i kto będzie łącznikiem między nimi a przyjeżdżającymi wolontariuszami.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Afrykańskie oazy

W Afryce koncentrujemy się przede wszystkim na prowadzeniu rekolekcji metodą oazową. Program jest dokładnie taki sam jak na oazach w Polsce, choć oczywiście dostosowany do lokalnych uwarunkowań. Pierwsza oaza na ziemi afrykańskiej odbyła się w 2014 roku i od tego czasu co roku prowadzimy kilka turnusów rekolekcyjnych, najczęściej w formie rekolekcji ewangelizacyjnych. W tym roku wysłaliśmy 13 animatorów i 3 księży, którzy poprowadzili 5 turnusów oaz dla ponad 200 uczestników z Kenii i Tanzanii. Coraz częściej wyjeżdżający mają już za sobą co najmniej jeden wyjazd, więc z każdym kolejnym rokiem ich doświadczenie – a przez to rozumienie Afryki – jest coraz większe. – Jestem bardzo zaskoczona tym, jak Pan Bóg działa w sercach tutejszych ludzi, jak ich dotyka. Na godzinie świadectw pod koniec każdych rekolekcji padały zdania, jak bardzo te rekolekcje były im potrzebne, zwłaszcza chwile ciszy i namiot spotkania (dłuższa myślna modlitwa – przyp. red.), gdyż w tutejszej kulturze dookoła jest pełno hałasu. Bardzo mocnym doświadczeniem dla tych ludzi był także sam nasz przyjazd. Bardzo często dziękowali nam za to, że zgodziliśmy się przyjechać i poświęcić im swój czas. Choć tak naprawdę to my niejednokrotnie powinniśmy im dziękować, bo uczą nas naprawdę wiele. To niesamowici ludzie o wielkim sercu! – wspomina Magda Kowalik z diecezji radomskiej.

Fot. Przemysław Skibiński

Dom pokoju

Drugim miejscem posługi w Kenii jest Shalom Home, czyli szkoła i zarazem sierociniec w miejscowości Mitunguu. Magda Folwarska z archidiecezji krakowskiej tak opowiada o swoim pobycie w tym miejscu: „Nie byłabym tą samą osobą, gdyby nie doświadczenie misyjne w Afryce. Brzmi to jak slogan, ale naprawdę otrzymałam dzięki niemu o wiele więcej niż sama dałam. Najpiękniejszym czasem mojej posługi okazały się być trzy tygodnie spędzone w Shalom Home – szkole, która dla niektórych dzieci stanowi jedyny dom. W związku z wyborami prezydenckimi przez większość mojego pobytu trwały wakacje, dlatego dzieci miały więcej czasu na różne aktywności, które mogliśmy przygotować. Były więc zajęcia artystyczne (malowanie, pieczątki, projekty modowe), ruchowe, a także wspólne gry (największym hitem było memory). Dla tych dzieci najważniejsze było to, że poświęcamy im czas i uwagę. Odwdzięczały się najpiękniejszymi uśmiechami i szczerą miłością. Wspólnie spędzony czas pomógł w budowaniu prawdziwych przyjaźni. Dzięki wieczornym modlitwom i spotkaniom oazowym wszyscy mogliśmy też wzrastać w wierze. Razem gotowaliśmy, jedliśmy, bawiliśmy się z dziećmi, graliśmy. Wspólnie się modliliśmy. Budowaliśmy prawdziwą wspólnotę!”.

Taniec w czasie Dnia Wspólnoty/Fot. Przemysław Skibiński

Każdy, kto spędził choć jeden dzień w Shalom wie, że to miejsce szczególne, a tamtejsze dzieciaki potrafią zaskoczyć swoją szczerością. – Któregoś dnia mała dziewczynka zapytała o moje drugie imię (2, 3, 4 imiona to u nich norma – suahili, angielskie, kimeru, a czasami jeszcze plemienne). Ja odpowiedziałam, że nie mam drugiego imienia. Nastała chwila ciszy, dziewczynka ewidentnie nad czymś się zastanawiała. Po chwili spojrzała na mnie i mówi: „To ty nie jesteś chrześcijaninem”. Zdziwiona zapytałam: „Dlaczego?”. Ona odpowiada: „Bo Jezus też miał dwa imiona – Jesu Christo – dzieli się swoją misyjną anegdotą Kamila Kopaczyk. Bardzo ważną, kluczową kwestią jest dla nas formacja. Większość naszych wolontariuszy to animatorzy oazowi, a więc osoby, które mają za sobą tzw. formację podstawową w Ruchu Światło-Życie. Wysyłamy zatem osoby już uformowane, które prowadzą głębokie życie duchowe, angażujące się w posługę w parafii bądź w inne dzieła. Niemniej tych, którzy chcą wyjechać choćby na kilka tygodni wolontariatu czeka całoroczna formacja przygotowująca do misji. Są to spotkania online, a także kilka weekendowych zjazdów stacjonarnych, w czasie których są m.in. wykłady, czas na modlitwę czy świadectwa z misji. Online odbywają się też po angielsku spotkania grup, które mają prowadzić rekolekcje w wakacje. Do tego każdy wyjeżdżający jest zachęcany do szlifowania języka, poznawania kraju, do którego się udaje, jego kultury, ale przede wszystkim do modlitwy osobistej i stałego rozeznawania. Ważne jest bowiem dla nas to, aby wyjazdu na doświadczenie misyjne nie traktować jak młodzieńczej przygody. Chcemy, by była to prawdziwa odpowiedź na zaproszenie Pana Boga.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze