fot. pixabay

Polska w dwa tygodnie. ŚDM 2016 [MISYJNE DROGI]

Odległość, koszty, wizy to problemy które nas przerastały. Jednak było warto. Poznaliśmy ciekawy kraj i nabraliśmy odwagi do wyznawania wiary.

Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że pojadę do Polski, to bym nie uwierzyła. To przecież ogromna odległość i koszty. Jak mam się tam dostać? Tymczasem to naprawdę się stało. Byłam w Krakowie. Mało tego, zwiedziłam połowę kraju, w którym katolicyzm odgrywa ważną rolę.

Ojciec Święty nie pozostawił nam wątpliwości, po co tu jesteśmy. – To Jezus nas zwołał na ten XXXI Światowy Dzień Młodzieży; to Jezus nam mówi: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Błogosławieni są ci, którzy potrafią przebaczać, którzy potrafią mieć współczujące serce, którzy potrafią dać innym to, co w nich najlepszego – powiedział.

Bilet za pracę

Boliwia to niewielki kraj. Mieszka w nim prawie 12 milionów osób, a większość z nas mieszka w Andach, na wysokości powyżej 3000 m n.p.m. Stąd moje pierwsze wrażenie, że Polska to kraj równinny, gdyż my najczęściej mieszkamy wyżej niż wasz najwyższy szczyt. Jesteśmy Indianami wywodzącymi się najczęściej z plemion Metysów, Keczua, Ajmara, Chiquitano i Guarani. Prawie 80% Boliwijczyków to katolicy, a 15% to protestanci. Możemy powiedzieć, że jest u nas wielu chrześcijan. Kraj jest biedny, a podstawą gospodarki jest górnictwo i rolnictwo. Dlatego jednym z głównym problemów było pozyskanie pieniędzy na wyjazd. Na bilety składały się całe parafie, a czasem dokładali dobrodzieje. Oczywiście część zapracowaliśmy sami.

Bóg w drugim człowieku

Nie ma lepszej okazji do pogłębienia przyjaźni z Jezusem niż pogłębianie przyjaźni z ludźmi. Dzielenie się z innymi swoim czasem, jest najlepszą drogą do budowania relacji z Jezusem. Tak rozumiemy naszą wiarę w Boliwii. Wiemy, że Bóg przychodzi do nas w drugim człowieku. Mamy siebie nawzajem po to, żeby dzielić radości, ale też smutki i po prostu się wspierać. Czy można doświadczyć Ewangelii w lepszy sposób niż głosząc Dobrą Nowinę w trudnych sytuacjach? Moim zdaniem – nie. Światowe Dni Młodzieży to nadzieja, że odnajdziemy Boga w naszych relacjach z innymi. Dobrze było zobaczyć tylu śpiewających, modlących i uśmiechających się ludzi. Czasem czujemy się osamotnieni, ale tutaj zobaczyliśmy, że stanowimy wspólnotę. Nie wiem, ilu młodych przyjechało do Krakowa. Jedni mówią, że około dwóch milionów inni, że około trzech. Ja wiem jedno – byliśmy wszędzie. Zdominowaliśmy całe miasto i okolice. Obawiałam się, że będziemy przeszkadzać mieszkańcom w codziennym życiu i pewnie trochę tak było, ale w ogóle nie dali nam tego odczuć. Chyba udzieliła im się atmosfera tych dni i sami mimowolnie stali się częścią ogólnoświatowej pielgrzymki.

Pielgrzymować i poznawać

Udział w Światowych Dniach Młodzieży był naszym marzeniem. Gdy tylko Franciszek ogłosił w Rio swoją decyzję, zaczęliśmy układać różne plany i scenariusze. Nie ukrywam, że chcieliśmy też poznać trochę świata. Słabo znamy Europę. Czekaliśmy więc nie tylko na słowa Ojca Świętego, ale też na poznawanie nowych ludzi, krajobrazów i smaków. Wyruszyliśmy do Polski czternastoosobową grupą.

Na początek Warszawa

Pierwszym miastem, które nas przywitało, była Warszawa. Przyjęto nas ciepło i z wielką gościnnością. W towarzystwie przewodnika zwiedziliśmy tamtejszą Starówkę, centrum i katedrę. Zostaliśmy wtajemniczeni w sekrety, które skrywają mury miasta. Nie wiedziałam, że miasto ma tak bolesną historię. Dowiedzieliśmy się, że podczas II wojny światowej stolica Polski została prawie całkowicie zniszczona. To niesamowite, że tak szybko udało wam się podnieść po traumatycznych doświadczeniach. Nie znam Polaków aż tak dobrze, ale skoro wasza stolica tyle przeszła i się odrodziła, to musicie mieć silne, niezłomne charaktery. Spacerując przy Zamku Królewskim, poznaliśmy siedem osób z Czadu w Afryce. Trzymaliśmy się razem i dzięki temu było nam raźniej i sympatyczniej. Warszawa była pierwszym punktem naszego ambitnego planu.

Tour de Pologne

Czekały na nas mazurskie jeziora, po których pływaliśmy przez dwa dni. To był czas rozmów i wygłupów. Pogoda nie była idealna, jednak nie pokrzyżowała nam planów. Później przyszedł czas na wizytę sanktuarium maryjnym w Gietrzwałdzie, skąd pojechaliśmy do Gdańska. Zwiedziliśmy katedrę i wykąpaliśmy się w chłodnym Morzu Bałtyckim. Zdecydowaliśmy się także na rejs statkiem. Z jego pokładu mogliśmy przyjrzeć się miastu i wybrzeżu. Na zakończenie zatańczyliśmy tradycyjny boliwijski taniec – el Tinku. Wzbudził niemałe zainteresowanie wśród przechodniów i plażowiczów. Wszyscy reagowali uśmiechami, a czasem nawet oklaskami. Następnym punktem był Toruń, miasto Mikołaja Kopernika. Uczestniczyliśmy tam we Mszy św. Po jej zakończeniu ksiądz proboszcz wraz z pewną rodziną nauczycieli ze Stanów Zjednoczonych zaprosili nas na obiad. Nasza wizyta w Polsce to jedno wielkie spotkanie. Polacy, to bardzo towarzyscy ludzie. Nie było ani jednego dnia, żebyśmy czuli się samotni. Dowiedzieliśmy się także, że Polska obchodzi w tym roku 1050. rocznicę Chrztu Polski. Nie mogliśmy zatem nie pojechać Gniezna – miasta, które uchodzi za kolebkę polskiego chrześcijaństwa. Nie zwalnialiśmy tempa. Odwiedziliśmy Głogowiec (miejsce urodzenia św. Faustyny), Siedlce i Kodeń nad Bugiem.

Właściwie przeżyć Światowe Dni Młodzieży

W Łosicach, gdzie nas zakwaterowano na czas dni w diecezjach, przywitał nas ksiądz proboszcz i parafianie. Rodziny, które nas przyjmowały, przez dwa lata przygotowywały się na nasze przybycie. Dzięki ich gościnności czuliśmy się, jak u siebie w domu. Z wieloma udało nam się zaprzyjaźnić. Mam nadzieję, że będziemy się od czasu do czasu kontaktować. Uczestniczyliśmy w katechezach przygotowujących do Światowych Dni Młodzieży. Bardzo nam pomogły w zrozumieniu, po co się tu znaleźliśmy i na czym powinniśmy się skoncentrować. Nie chodzi tylko o to, żeby być, ale żeby właściwie to przeżyć. Przede wszystkim duchowo. Kontynuując pielgrzymi szlak, dotarliśmy do Krakowa. Tutaj przyjęto nas w parafii na Salwatorze. We wszystkich wydarzeniach uczestniczyliśmy z takim samym entuzjazmem. Zaraziliśmy radością bycia misjonarzami i żywymi uczniami Jezusa wszystkich, którzy znaleźli się blisko nas. A naszą wielką radością jest mieć papieża z Ameryki Południowej.

„Mucha Cosa”

Poznanie innego kraju i innego kontynentu było niezapomnianym doświadczeniem. Poznaliśmy ludzi, których Bóg postawił na drodze naszego pielgrzymowania i przede wszystkim spojrzeliśmy na świat z innej perspektywy. Teraz pozostaje nam dawać świadectwo o tym, czego doświadczyliśmy. Moglibyśmy podsumować nasz pobyt w Polsce w dwóch słowach: „Mucha Cosa” (coś niesamowitego). Powtarzaliśmy je bez przerwy. Jeden z członków naszej grupy, Johnny, powiedział dosłownie: „Najbardziej mi się podobało to miłe traktowanie ludzi. Naprawdę braknie mi słów, żeby określić to poświęcenie w Łosicach i w Krakowie. Byliśmy traktowani jak królowie. Oprócz tego jestem zaskoczony radością, jaką zarażaliśmy młodych z całego świata.

 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze