Proboszcz otworzył jadalnię dla ubogich i bezdomnych. Sąsiedzi mają mu to za złe [REPORTAŻ]
– To nie ja stworzyłem to dzieło. Ubodzy zaczęli sami przychodzić i uznałem to za znak od Boga, by im pomóc. Sąsiedzi mają mi to za złe – mówi proboszcz meksykańskiej parafii, na terenie której znajduje się jadalnia dla ubogich i osób w kryzysie bezdomności.
W internecie co prawda można znaleźć informacje o istnieniu i lokalizacji Jadalni św. Michała Archanioła, ale to jedyne rzetelne wiadomości na jej temat. Nawet godziny pracy, które znajdziemy w sieci, nie są prawdziwe. Wszystko dlatego, że miejsce to nie lubi rozgłosu. Kosztowało mnie wiele wysiłku, żeby się tam dostać oraz porozmawiać z pracownikami, wolontariuszami i osobami szukającymi tam pomocy. Dowiedziałem się później, że pobliscy mieszkańcy niekoniecznie dobrze znoszą towarzystwo coraz to nowych „gości”. Sam się dzisiaj zastanawiam, czy i ja bym dobrze to wszystko tolerował na ich miejscu.
>>> Strefa Kibica z osobami w kryzysie bezdomności [REPORTAŻ]
Ubodzy pod pięknym kościołem
Kościół należący do parafii jest przepiękny. Zbudowany w neogotyckim stylu, dobrze przysposabia do modlitwy. To, co od razu rzuca się w oczy, to liczba osób biednych i w kryzysie bezdomności, którzy koczują przed świątynią. Niektórzy z nich śpią na ławkach, inni siedzą w większych grupach, pozostali błąkają się po sąsiednich ulicach, a ich zachowanie zdradza wpływ substancji odurzających lub choroby psychicznej. Nie jest też czysto. Okolica nie wydaje się ani przyjemna ani bezpieczna.
Stałem z telefonem pod kościołem, dwóch chłopaków na motocyklu wyraźnie chciało mi wyrwać go z ręki. Żyję w Meksyku już jakiś czas, więc błyskawicznie zorientowałem się w sytuacji i szybko schowałem telefon do kieszeni. Kiedy motocykliści się zatrzymali, to w ramach usprawiedliwienia zapytali, czy tędy jedzie autobus o numerze C105. Wymówka wyjątkowo głupia, bo tędy nie jeżdżą żadne autobusy. Nie mieli jednak nic wspólnego z potrzebującymi, którzy tutaj przychodzą. Niemniej sytuacja na tym terenie może się nie podobać jego mieszkańcom.
– Ludzie, którzy tutaj przychodzą po pomoc nie zawsze są przyjemni. Niektórzy bywają agresywni, inni mają różne choroby psychiczne lub uzależnienia. To sprawia, że moje relacje z sąsiadami się pogorszyły, odkąd otworzyliśmy jadalnię dla tych ludzi – opowiada proboszcz parafii. To stosunkowo wysoki mężczyzna o stereotypowej latynoskiej karnacji i włosach ułożonych na żel oraz pewnym siebie wyrazie twarzy. Poza sutanną nosi ze sobą stylowe sombrero. Nie wiem, jak mógłby wyglądać stereotypowy meksykański duchowny, ale możliwe, że to właśnie on. Co prawda nie ma wąsów, ale wąsy jakoś do księży nie pasują. Nawet w Meksyku.
Bez rozgłosu
Moja droga do proboszcza, a potem do Jadalni św. Michała Archanioła kosztowała nieco trudu i czasu. Za pierwszym razem zapytana przed kościołem kobieta zaprowadziła mnie do pani zarządzającej kancelarią parafialną. Za jej pośrednictwem udało mi się umówić z pracownikiem jadalni na następny dzień na godzinę 9. Nie otrzymałem jednak żadnych danych do kontaktu. Kolejnego dnia ów pracownik odprawił mnie z kwitkiem, bo powiedział, że bez zgody proboszcza ani nie będzie rozmawiał, ani tym bardziej nie pozwoli na robienie zdjęć. Uznałbym to za całkowicie typowe, gdyby nie to, że w Meksyku takie rzeczy w czasie mojej pracy jeszcze się nie zdarzyły.
Ponownie trafiłem do kancelarii, w której poinformowano mnie, że szczęśliwie dziś proboszcza będzie można spotkać… za kilka godzin, ale już po godzinach otwarcia jadalni, do której będę mógł ewentualnie wrócić innego dnia. Po zapoznaniu się z lokalnym marketem oraz – co by nie tylko narzekać – pyszną kawą i załatwieniu kilku ważnych spraw online, udało się spotkać z proboszczem. – Unikamy rozgłosu, bo i tak już mamy wiele trudności – wyjaśnia. – Kiedyś mieliśmy raz do czynienia z mediami i niestety nie potraktowali nas zbyt ładnie. Poza tym mamy ograniczone możliwości, a potrzebujących jest w naszym mieście bardzo dużo. Gdyby zrobiło się o nas głośno, moglibyśmy sobie nie poradzić z liczbą przychodzących tu osób. Tym bardziej, że już mamy problemy z sąsiadami, a osoby, którym pomagamy potrafią być kłopotliwe w swoim sposobie bycia – dodaje.
Potrzebujący sami zaczęli przychodzić
Jadalnia istnieje od 7 lat i przyjmuje dziennie ok. 80-100 osób. Potrzebujący otrzymują nie tylko ciepły i obfity posiłek (można prosić o dokładki), ale mogą też odpocząć czy skorzystać ze specjalnie przygotowanych łazienek i pryszniców. Z pomocy korzystają bardzo rożni ludzie – osoby w kryzysie bezdomności, mieszkańcy wiosek, Indianie, imigranci, głównie z Wenezueli, którzy są w trakcie przeprawy do granicy ze Stanami Zjednoczonymi.
– Przychodzą nie tylko osoby „w sytuacji ulicy”, ale też takie, które mają mieszkania w pobliżu, ale są bardzo ubogie i ich sytuacja finansowa sprawia, że brakuje im środków na zapewnienie sobie i swoim rodzinom posiłków. Przychodzą także młodzi, którzy są zdolni do pracy, ale nie mogą jej znaleźć – mówi jeden z wolontariuszy.
Niektórzy, mimo własnej biedy, dzielą się przyniesionymi rzeczami z innymi. Starsze małżeństwo, które wyskubało kilka pesos na coś ekstra do obiadu, hojnie częstowali się z pozostałymi. Inni solidarnie przynoszą dokładki swoim kolegom ze stolika, kiedy sami po nią idą. Zawiązuje się tymczasowa wspólnota. Nie wszyscy mają złe humory. – Matka Boża z Guadalupe dba o mnie – mówi jeden z nich, wskazując na moją koszulkę z Jej wizerunkiem. – Pomogła mi w wielu trudach, wspomoże i w tej sytuacji, w której teraz jestem – oświadczył.
– To nie ja, lecz Pan Bóg jest inicjatorem tego wszystkiego – mówi proboszcz. – To nie ja stworzyłem to dzieło. Ubodzy zaczęli sami przychodzić i uznałem to za znak od Boga, by im pomóc. Nie mogłem ich tak zostawić – przyznaje.
Miłosierdzie Boga motywacją
Produkty potrzebne do przygotowania posiłków dostarczane są przez dwóch inżynierów. Jeden przywozi mięso, drugi warzywa. W jadalni jest też pracownik, który gotuje i wszystkim zarządza. – Jest mnóstwo potrzebujących. Marzy mi się, żeby móc przyjmować przynajmniej 200 osób dziennie – mówi Francisco, pracownik, który nie był zbyt chętny na rozmowę, ale ostatecznie zgodził się zamienić kilka zdań. – Takie miejsca są bardzo potrzebne. Kiedy dajemy im pieniądze, często nie używają ich dla swojego własnego dobra, ale ostatecznie to zależy od każdej osoby. Zawsze lepiej jest zaprowadzić ich do takiego miejsca jak to – tłumaczy.
Do jadalni przybywają tylko dorośli, nie ma dzieci. Niektórzy są zamknięci w sobie, inni chętnie rozmawiają. Widziałem mężczyznę, który obijał się o słup i coś do siebie mówił. Pomyślałem sobie, że takich ludzi wcale nie jest mało, ale my ich nie widzimy albo po prostu widzieć nie chcemy.
– Moją motywacją jest miłosierdzie Boże. Chcę być chociaż po części miłosierny tak jak On. To są ludzie troszeczkę trudni i czasami potrafią wystraszyć miejscowych. Niektórzy zbliżają się do domów, zostawiają śmieci. Dlatego otworzyliśmy dla nich ten dom, bo trzeba pomagać także tym, którzy są dla nas trudni. Co nie znaczy, że w ogóle się nie dziwię nastawieniu niektórych naszych sąsiadów – mówi Francisco.
Nie wiem, jak sam reagowałbym, gdyby w moim sąsiedztwie powstała jadłodajnia, która przyciąga wiele „trudnych” osób. Zwłaszcza, jeśli miałbym tam rodzinę i dzieci, a placówka działałaby codziennie, jak w przypadku Jadalni św. Michała Archanioła. Łatwo mi z pewnego dystansu dziwić się „nieczułym” sercom mieszkańców. Z drugiej strony ubodzy, nawet ci naprawdę trudni, nas potrzebują. Łatwo też pytać samego siebie: „A dlaczego akurat ja i akurat w mojej dzielnicy?”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |