Robert Ablewicz MSF o pandemii na Papui-Nowej Gwinei: tu tylko w Kościele osiągamy jedność
Sytuacja związana z koronawirusem na Papui-Nowej Gwinei jest bardzo trudna. Jak dowiedzieliśmy się od władz, były przypadki zarażenia, podobno jednak… nie ma zagrożenia.
Prawda jest taka, że jeśli wirus zaatakowałby tak, jak zrobił to choćby w krajach europejskich – to po prostu jest po nas. U nas od dawna nie ma podstawowego sprzętu, leków na malarię, HIV i inne choroby. Brakuje nawet środków opatrunkowych – właściwie tylko dzięki pomocy misyjnej z zewnątrz niektóre przychodnie pracują. Rządowe ośrodki, delikatnie mówiąc, nie spełniają swojej misji w taki sposób, w jaki powinny to robić. Testy można robić w dwóch miejscach: w Papui (Stolica) i w Goroka na Uniwersytecie. Jednak, znów podobno, testów jest zbyt mało. Ale my, tu w górach, wiemy sporo mniej. Media podają, że podobno jest jakiś specjalistyczny szpital przygotowany pod tym kątem, jest to jednak kropla w morzu potrzeb.
Lęk
Jeśli więc wirus zaatakuje tak jak w Chinach czy w Europie, będziemy w okropnym kryzysie. Środki czystości skończą się w jeden dzień – o ile w ogóle by do nas dotarły. U nas transport idzie z wybrzeża, jeśli zostałby tam odcięty, to zostaje nam tylko jedzenie z ogrodu. Mamy wielkie obawy, że wirus dotrze do nas przez nielegalne przekraczanie granicy, albo łódkami z innych wysp. Policja i wojsko patrolują ulice. Są ograniczenia w transporcie oraz zamknięte szkoły. Obowiązuje także zakaz przemieszczania się między prowincjami oraz zakaz gromadzenia się. Ludzie generalnie są spokojni, ale napięcie narasta, bo telewizja i Internet dostarczają różnego rodzaju informacji, nie zawsze potwierdzonych. Rząd podobno przygotowuje jakiś pakiet pomocowy, ale znając życie dotrze on do małej grupy ludzi w stolicy i w kilku większych miastach. Prawdą jest, że tu, gdzie pracujemy, bardziej liczymy na Opatrzność Bożą niż na pomoc rządową. Najgorsze, że zazwyczaj w takich przypadkach cierpią niewinni, zwykli ludzie. Wierzymy jednak, że sytuacja się uspokoi. Liczymy także na pomoc Australii, Nowej Zelandii i nawet Chin, bo kraje te mają spore interesy w Papui.
>>> Papua-Nowa Gwinea: tak Papuasi cieszą się ze Zmartwychwstania Jezusa [WIDEO]
Wantok
Problemem są niestety także sekciarze, którzy rozpowiadają nieprawdopodobne historie na temat wirusa, mącąc ludziom w głowach i wzniecając niepokoje… Jednak oni tak zachowują się „od zawsze”. My, jako misjonarze, chcemy trwać z ludźmi. Chcemy pomóc Papuasom zrozumieć tę sytuację w perspektywie wiary. To nie oznacza oczywiście, że nie będzie trudniej, niż jest. Być może taka właśnie perspektywa pomoże im przygotować się na nadchodzące trudności. Każdy kryzys uwypukla różnego rodzaju niedoskonałości i problemy, z jakimi boryka się dany region. Potrzeba jeszcze sporo czasu, by Papua wyszła na względnie prostą i była silnym krajem. Problemy plemienne w dalszym ciągu utrudniają stworzenie jednego, zjednoczonego w sercu i umyśle wolnego kraju. Na Papui jest coś takiego jak „Wantok System”. To oznacza, że system plemienny kładzie nacisk na pomaganie bardziej „swoim” niż tym z innych plemion. Słowo to pochodzi od angielskiego „one talk”. Mianem „wantok” nazywano ludzi, którzy pochodzili z tego samego klanu. W Papui-Nowej Gwinei funkcjonuje ok. 500 – 700 różnych narzeczy. Każdy klan ma swoje własne narzecze. Ludzie, którzy przynależą do tego samego klanu mają własny język i oni nazywają się wzajemnie „wantokami”. Pomagają sobie, bo mają wobec siebie wzajemne interesy. Taki system wyklucza jedność ponad podziałami plemiennymi… Jedynie w Kościele widać, jak gromadzą się ludzie różnych plemion, tworząc jeden naród Boga i to jest naszą nadzieją… To nasza misja.
>>> Bp Dariusz Kałuża MSF: Pan Bóg ewangelizuje razem z kulturą [WIDEO]
Pozdrawiam serdecznie z Papui-Nowej Gwinei!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |