Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Różne kolory dzieciństwa na różnych kontynentach 

Mówi się, że dzieciństwo „wynaleziono” dopiero w XIX w. Wcześniej dziecko to był po prostu „mały dorosły”, który musiał szybko przystosować się surowych warunków życia. Do dzisiaj są miejsca na świecie, gdzie dzieciństwo nie wygląda tak beztrosko jak na Starym Kontynencie.

Kiedy będziemy opowiadać o tym, jak żyją dzieci w konkretnych kulturach i krajach, to warto zauważyć, że duży wpływ na to ma również tradycja poszczególnych rodzin oraz przynależność do klasy społecznej. W Meksyku, gdzie mieszkam, ubogie dzieci z niektórych rdzennych plemion pracują od małego i nie są porządnie kształcone, a z drugiej strony w miastach wielu rodziców stara się zapewnić swoim pociechom nie tylko dobrą edukację, ale również czas na beztroską zabawę. 

>>> Edukacja w Boliwii. W szkole sprawdza się, czy uczniowie nie mają nieodpowiednich fryzur [+GALERIA]

Meksyk – pikantne cukierki i piniata 

Zacznijmy jednak od czegoś przyjemniejszego. Jak się bawią dzieci po drugiej stronie globu? Sprawdźmy to na przykładzie wspomnianego Meksyku. Jak wszędzie na świecie, także i tam dzieci lubią słodycze. Z okazji urodzin czy różnych świąt nie tylko daje im się je w prezencie do ręki, ale często muszą sobie je same… wywalczyć. Kto nie słyszał o piniacie? To worek wypełniony słodyczami w różnych kształtach – kształt zależy zazwyczaj od okazji. Zwyczaj ma korzenie jeszcze prekolumbijskie, lecz dzisiaj znamy go już w schrystianizowanej formie. 

Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi/misyjne.pl

Zabawa polega na tym, że dziecku zasłania się oczy opaską oraz daje im do ręki kijek, którym uderza w piniatę. Tradycyjnie wiesza się ją dość wysoko, więc mali uczestnicy zabawy muszą podskakiwać i spróbować trafić w worek ze słodyczami. Pamiętajmy, że mają wtedy zasłonięte oczy! Za którymś mocniejszym uderzeniem łakocie zaczynają wypadać na ziemię, a dzieci podbiegają, by je zebrać. 

Słodycze te nie zawsze przypominają nasze typowe słodkie przysmaki czy cukierki. Modna jest choćby pica fresa, czyli cukierek o smaku truskawkowym i… chili. Sprawia to, że jest lekko pikantny. Popularnością cieszą się również cachetadas. To duże lizaki o różnych kolorach, które intensywnie barwią języki. Oczywiście, z czymś takim mogliśmy spotkać się też w Polsce, ale trzeba przyznać, że po niebieskiej cachetadzie język i usta są naprawdę bardzo niebieskie i tak łatwo ten kolor nie schodzi. 

Papua-Nowa Gwinea – życie wokół plemienia 

Papua-Nowa Gwinea to kraj prawdziwie misyjny, w którym bardzo silne są wciąż tradycje ludów rdzennych. Dla Europejczyka nierzadko są to tradycje szokujące. O krótki komentarz na temat dzieciństwa w tym kraju poprosiłem pracującego tam misjonarza, ks. Łukasza Hołubę. Jak zauważa, dzieciństwo w Papui-Nowej Gwinei jest podporządkowane plemieniu.  

„Każde dziecko to przyszły wojownik (chłopiec), bądź pracownik w polu i kuchni (dziewczynka). Dodatkowo potem kobietę można sprzedać na żonę. Tym samym każde dziecko jest bardzo ważne w plemieniu i nie słyszy się o aborcjach, czy niechcianych dzieciach. Po narodzinach dziecko najczęściej przebywa z matką. Jednocześnie już od dziecka chłopców uczy się w plemieniu, że dziewczynki powinny służyć mężczyznom. Widać to szczególnie wtedy, kiedy małe dziewczynki noszą z pola ciężary, a chłopcy siedzą pod drzewem. Niestety dziewczynki bywają też wykorzystywane seksualnie przez członków rodziny” – pisze misjonarz. 

Fot Vika Chartier/unsplash

Chociaż dzisiaj już Papui-Nowej Gwinei istnieje obowiązek szkolny, to większość dzieci wcale nie uczęszcza do szkoły. Dla tych co jednak chodzą to swoisty azyl, miejsce bezpiecznego schronienia. „Nie muszą mieszkać w przemocowym środowisku wioski, klanu czy domu. Raczej przemoc mężczyzn względem kobiet jest powszechna, a więc wiele dzieci na swoje się na patrzy, bądź i wyleje wiele łez. Oczywiście bywają dzieci, które nie chodzą do szkoły… to już głębiej w buszu. Te które chodzą, to też warto wspomnieć, nie mają dobrych nauczycieli. Papuascy nauczyciele raz pracują, raz są leniwi, raz znikają na kilka tygodni i nikt na to nie ma wpływu” – opowiada ks. Łukasz. 

To wszystko nie znaczy, że dzieci w ogóle się nie bawią. Bardzo popularna jest gra w rugby czy siatkówkę. Powszechnie gra się też w karty. Misjonarz dodaje jednocześnie, że „często zamiast zabaw muszą iść do ogrodu (dziewczynki) bądź przynieść wodę z rzeki”.  

Fot. Ks. Łukasz Hołub

„Jako Kościół katolicki organizujemy dla katolickich dzieci szkołę niedzielną, gdzie maluchy poznają prawdy wiary, ale i mogą poznać życie z innej strony. Prezentacje multimedialne, filmy, opowieści uczą dzieci, że życie może być inne, aniżeli takie, jakie znają z chaty plemiennej. Mamy kilku wolontariuszy, którzy co tydzień przeprowadzają zajęcia. Na terenie parafii mam też cztery szkoły katolickie, aczkolwiek dzisiaj większość uczniów tam będących to inne wyznania. Spotykam się z nimi co miesiąc i jest to okazja nie tylko do pogłębienia wiary, ale także i do powiedzenia czegoś więcej o świecie i możliwościach jakie daje świat. Podsumowując życie dzieci w Papui-Nowej Gwinei nie jest łatwe. Bywają momenty beztroskie, ale jednak wszystko kręci się wokół plemienia. Często więc dzieci nie chcą się uczyć… nie daj Boże ktoś znajdzie lepszą pracę, trzeba będzie płacić do końca życia na plemię. Mimo tych trudności jako Kościół katolicki staramy się dzieciom pomagać jak tylko możemy” – podsumowuje ks. Łukasz Hołub.  

Chiny – w szkole od świtu do zmroku 

Zupełnie od innej strony podchodzi się do szkoły w Chinach. Polityka jednego dziecka sprawiła, że – zwłaszcza w większych miastach – dziecko stało się w domu „małym królem”. Nie znaczy to, że życie takiego królewicza polega na „obijaniu się”. Przeciwnie, rodzina stara się mu zapewnić jak najlepszą przyszłość, a droga do niej wiedzie przez jak najlepsze wyniki w jak najlepszych szkołach, a w końcu dostanie się na renomowany uniwersytet. Wielu moich chińskich znajomych mówiło mi, że życie na studiach jest bardzo lekkie w porównaniu z tym, co było w szkole.  

Dzieci często pojawiają się w szkole już bardzo wcześnie rano i wychodzą z niej dopiero późnym popołudniem lub nawet wczesnym wieczorem. Dodatkowo, rodzice wysyłają swoje pociechy na korepetycje wieczorami lub w weekendy. Jest to typowe dla takich krajów jak Chiny, Korea Południowa czy Japonia, że dzieci po szkole idą de facto do kolejnej „szkoły” – na prywatne lekcje. Nie ma więc zbyt dużo czasu na zabawę. W Chinach ten cały edukacyjny maraton jest podporządkowany temu, by zdać najważniejszy egzamin w życiu Chińczyka – gaokao, nazywany często „chińską maturą”. 

Fot. PAP/EPA/Alex Plavevski

W tym roku odbędzie się on 7-8 czerwca. Rok, a zwłaszcza dni bezpośrednio poprzedzające egzamin zdają się być wyjątkowo ciężkie, skoro niektórzy decydują się podłączać do specjalnych kroplówek, które mają pomóc im wytrwać długie godziny nauki. W przeciwieństwie bowiem do polskiej matury on naprawdę zazwyczaj decyduje o wszystkim. Jego wyniki będą miały konsekwencje do końca życia – od dostania się na uniwersytet, po znalezienie dobrej pracy, ze znalezieniem współmałżonka włącznie. Presja nałożona na młodego człowieka jest ogromna. 

Jeżeli zapamiętałeś swoje dzieciństwo jako czas zabaw i beztroskiego spędzania go z przyjaciółmi, to możesz być bardzo wdzięczny. Miliony dzieci na całym świecie bowiem takiego czasu są pozbawione – albo pracują od najmłodszych lat, albo ubóstwo sprawia, że nie mogą sobie one pozwolić na to, na co my mieliśmy szanse. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze