Foto: Jerzy Kuzma SVD

Siostra zakonna w spodniach [MISYJNE DROGI]

Papua Nowa Gwinea. W Papui Nowej Gwinei na sto tysięcy osób przypada jeden lekarz, a ośmiomilionowemu narodowi służy zaledwie pięciu ortopedów. 

Papua Nowa Gwinea to państwo składające się z około 2800 wysp, na których włada się ponad ośmiuset językami. Katolicyzm to religia niecałych 30% ludności, a oprócz niego znaleźć możemy wyznawców około 25 innych Kościołów i religii. Nie bez znaczenia są tam też lokalne kulty, takie jak współczesne kulty cargo. To cześć oddawana w formie śpiewów, tańców, czasem transów przedmiotom codziennego użytku, które przywieźli ze sobą biali ludzie. Bardziej lub mniej skomplikowane, były dla Papuasów czymś niesamowitym, ponieważ większość z nich zatrzymała się na etapie używania kamiennych narzędzi. Właśnie w takie warunki trafiają misjonarze, również lekarze, by z jak najdoskonalszymi instrumentami swojej pracy szerzyć wiarę i pomagać. Podobnie jak w wielu innych krajach rozwijających się, na Papui dominują choroby zakaźne. W naszej prowincji panuje epidemia gruźlicy. Papua Nowa Gwinea ma jedne z najgorszych wskaźników zdrowotnych na świecie, przoduje w umieralności niemowląt i okołoporodowej. Jest bardzo duża urazowość, która przyczynia się do dużej liczby zgonów i niesprawności. Młodzi ludzie nie mogą znaleźć pracy i dlatego,by przeżyć w miastach, uczą się zdobywać środki z kradzieży.

Bardziej lekarz czy bardziej misjonarz?

Od kiedy pamiętam, chciałem być lekarzem i służyć chorym. Po kilku latach pracy jako chirurg widziałem dużo kalekich dzieci i młodych ludzi bez fachowej pomocy skazanych na życiowe kalectwo. Dlatego w niemłodym już wieku podjąłem się specjalizacji w ortopedii. Wiązało się to również z myślą o wyjeździe na misje. Rozpoznawanie woli Bożej dotyczącej takiego wyjazdu przerodziło się w powołanie do życia zakonnego. Przygotowałem się więc do tego, by być jak najbardziej użytecznym misjonarzem – nie bez znaczenia były cztery lata praktyki na oddziale chirurgicznym i uzupełnienie specjalizacji o drugi stopień z ortopedii. W Irlandii przez pół roku nauczyłem się angielskiego i wtedy poczułem się przygotowany również duchowo: wstąpiłem do Zgromadzenia Misjonarzy Werbistów. Okazało się jednak, że zdobycie doktoratu z medycyny nie jest jakimś wielkim osiągnięciem, a tym bardziej nie oznacza też końca nauki. O wiele trudniejszym zadaniem okazała się praca w zawodzie lekarza właśnie na misjach, gdzie nagle trzeba znać się na wszystkich dziedzinach medycyny. Przez brak dostępu miejscowej ludności do specjalistów wszyscy pracujący tam lekarze zajmują się po trochu wszystkim. Nieustannie się dzięki temu uczymy i na bieżąco doszkalamy, do czego przymuszają niekiedy bardzo poważne interwencje. Papuasi często pytają mnie, kto to właściwie jest brat zakonny. Najprościej tłumaczę niewykształconym ludziom, że to tak jak siostra zakonna tylko w spodniach – wtedy kiwają ze zrozumieniem. Wszyscy tu znają i cenią posługę sióstr zakonnych. Staramy się dawać świadectwo miłości Ojca w niebie, a do tego potrzebne jest zapatrzenie się w niebo na modlitwie, znalezienie równowagi miedzy pracą a modlitwą, miedzy spalaniem się a ładowaniem baterii.

Foto: Jerzy Kuzma SVD

Mało nas, mało nas do pieczenia chleba…

Już 18 lat pracuję w Papui Nowej Gwinei. Pomimo całej otwartości i zaangażowania jako lekarzy i duszpasterzy służba zdrowia wygląda tu kiepsko. Lekarzy jest mało, przez co statystycznie na jednego przypada 13 tysięcy pacjentów. Jest to jednak fikcja, ponieważ poza tym i tak niesprzyjającym czynnikiem jest jeszcze inny – mowa o niesprawiedliwym ich rozdziale. Większość z nich (90%) pracuje w dużych miastach, a to właśnie mieszkańcy wsi, stanowiący 90% całego społeczeństwa, najbardziej potrzebują medyków i pomocy doraźnej oraz specjalistycznej. Odpowiedzią na ten drastyczny brak lekarzy było utworzenie wydziału medycznego na uniwersytecie Divine Word University w Madangu, dokąd zostałem przeniesiony po trzech latach pracy w górskiej prowincji Simbu. Patrole medyczne w buszu zamieniłem więc na akademickie kształcenie nowych pokoleń lekarzy. Nie jest to proste, głównie ze względu na to, że znalezienie nauczycieli akademickich graniczy z cudem. Poszukujemy chętnych w innych częściach świata, w tym w Polsce. Pomimo to możemy cieszyć się już drugim rocznikiem studentów medycyny przygotowanych szczególnie do pracy na wsi. Tak naprawdę w Papui Nowej Gwinei istnieją tylko trzy dobrze zorganizowane oddziały ortopedyczne z pięcioma ortopedami. W moim makroregionie jestem jedynym ortopedą na około dwa miliony mieszkańców. Tygodniowo konsultuję około 30 pacjentów ortopedycznych wybranych przez miejscowych chirurgów. Sam jednak nie opatrzę wszystkich ran, nie wyleczę wszystkich chorych. Dlatego zaangażowałem się w uczenie młodych lekarzy, by po mnie przejęli służbę wśród swoich chorych. Trzy razy w tygodniu pracuję też w około dwustułóżkowym szpitalu w stolicy prowincji. Ze mną pracuje kilkunastu lekarzy, w tym trzech chirurgów, a jeden z nich rozpoczął specjalizację w ortopedii. Od kiedy zostałem dziekanem wydziału lekarskiego i więcej czasu spędzam na uniwersytecie, mój miejscowy kolega dogląda chorych po operacjach i przeprowadza mniej skomplikowane zabiegi.

Selekcja nienaturalna

Tutejsza służba zdrowia jest biedna, dlatego musimy robić trudną selekcję chorych. Możemy zoperować tylko najbardziej potrzebujących, zagrożonych największą utratą funkcji. Dajemy pierwszeństwo dzieciom. Dla przykładu w populacji melanezyjskiej dużo częstsze są wrodzone stopy końsko-szpotawe. Kilkuletnie dzieci trafiają do szpitala, kiedy są już bardzo zaniedbane i leczenie jest dość skomplikowane. Mówi się tu też o epidemii urazów, które pozbawiają życia więcej ludzi niż AIDS, gruźlica i malaria razem. Trzeba pomyśleć też o kilkukrotnie większej liczbie tych, którzy w wyniku urazów zostaną niesprawni na resztę życia. Dlatego praca ortopedy jest tak potrzebna, by przywrócić młodym ludziom sprawność i dać nadzieję na lepsze życie. W ten sposób mogę powiedzieć im, że dobry Ojciec się o nich troszczy poprzez moją służbę, że okazuje im miłość przez moje ręce. Rząd zapewnia bardzo podstawowe materiały medyczne i leki. Często jednak doświadczamy okresowych braków najbardziej podstawowych środków potrzebnych do leczenia. Oddział ortopedyczny otrzymuje znaczną pomoc z katolickiego szpitala w Australii, z fundacji Redemptoris Missio z Polski, a także od misjonarzy werbistów, którzy organizują różne akcje dla tutejszych chorych, a także oczywiście od wielu ludzi dobrej woli i otwartego serca, którzy dzielą się z mniej uprzywilejowanymi.

Foto: Jerzy Kuzma SVD

Ze śmiercią za pan brat

Wielokrotnie jestem zbudowany głęboką, prostą wiarą Papuasów. Mógłbym przytoczyć wiele historii, które mnie dotknęły i czegoś nauczyły. Była to choćby operacja chorego na raka żołądka. Niewiele ona pomogła i jako lekarz z trudem zakomunikowałem czterdziestoletniemu pacjentowi, że nie da się go wyleczyć. Ten odpowiedział mi: „doktorze, ja się nie boję, idę przecież do domu Ojca”. W odróżnieniu do pacjentów z zachodniego świata, Nowogwinejczycy są bardziej pogodzeni ze śmiercią, przyjmują ją z większym pokojem. Może dlatego, że oswajają się z nią od małego. Ralf, piętnastoletni chłopiec z Wewak nie chodził przez 18 miesięcy po ciężkim wypadku samochodowym. Przypłynął łodzią z odległej prowincji, w której nie było ortopedy. Lekarze powiedzieli, że nie będzie chodził, nie mogą pomóc, oraz że jak chce, mogą amputować mu tę nogę. Kość piszczelowa była zakażona, brakowało skóry i 7 cm kości. Przeszedł cztery operacje i po dziesięciu miesiącach mógł chodzić bez kul. Cieszył się, że będzie mógł wrócić do szkoły, którą musiał przerwać. Jego radość była moja radością, ale teraz może być radością tych wielu bezimiennych przyjaciół misji, dzięki którym mam kosztowne narzędzia i materiały, by móc pomóc potrzebującym.

Wielu miejscowych pacjentów wierzy w Boga, ale też i moc złych duchów, które według ich tradycyjnych wierzeń są sprawcami nieszczęść i chorób. Pozytywnym aspektem tej filozofii jest fakt, że nie oddzielają oni rzeczywistości materialnej od duchowej. Dla nich wszystko jest spójną rzeczywistością wzajemnie się przeplatającą. Dobrym skutkiem takiego podejścia jest to, że często intuicyjnie czują, że poranione relacje mogą spowodować ich chorobę. Dlatego niekiedy przed operacją wracają do wioski, by naprawić zepsute relacje i wynagrodzić szkody wyrządzone innym. Związek miedzy negatywnymi uczuciami a chorobą potwierdzają nawet współczesne badania. Wykazują one na przykład, że negatywne uczucia, takie jak nienawiść czy poczucie winy zwiększają ryzyko wystąpienia zawału i udaru mózgu.

Jerzy Kuźma SVD

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze