Stolarz… na końcu świata. O szkole na Madagaskarze, gdzie zmienia się świat [MISYJNE DROGI]
Jest taka szkoła na Madagaskarze, do której wyjątkowi kierowcy docierają czasem autem. Trudno ją znaleźć na mapie. Jest tam, gdzie rzeka Sandranamba wpływa do Nosivolo. Zmienia się tu świat.
Aby bardziej zrozumieć znaczenie szkoły, trzeba wpierw poznać naszą miejscowość, historię, kulturę. Marolambo jest powiatowym miasteczkiem (stolicą dystryktu) w środkowo-wschodniej części Madagaskaru, w prowincji Toamasina. Położone jest malowniczo w górach w pobliżu ujścia rzeki Sandranamby do Nosivolo. Założone zostało przez francuskich kolonizatorów. Miasto jest tak daleko od innych dużych miejscowości, że według raportu z 2010 r. w latach 1972-2006 nie było tu samochodów, nie licząc tego należącego do misji i pojedynczych śmiałków, którzy niczym kaskaderzy pokonywali drogę do miasteczka – jak opowiadają mieszkańcy. Oblaci przez lata użytkowali na tej drodze podarowanego przez wojsko austriackie używanego, starego mercedesa-unimoga, małą ciężarówkę z napędem na cztery koła. Przewozili tym autem do miasteczka pomoc i materiały na budowę misji. Ze stolicy, Antananarywy, dotarcie do miasteczka zajmuje ok. czterech-pięciu dni. Ostatni odcinek z oblackiej misji w Abinanindrano, zwłaszcza gdy spadnie deszcz, rozmiękczając pozostałości drogi, najlepiej przebyć na motocyklu lub pieszo. Innym środkiem transportu jest awionetka – cesna z protestanckiej organizacji Mission Aviation Fellowship, która co jakiś czas dowozi najpotrzebniejsze rzeczy ze stolicy. Lot trwa niewiele ponad 30 minut. Prąd czasem jest dostępny przez kilka godzin w ciągu dnia.
Zasięg telefonów czasem jest, a czasem go nie ma. Można powiedzieć, że to misja trochę na końcu świata. Dodam, że agendy ONZ oceniają, że na Madagaskarze analfabetyzm wynosi 35,3%. Jednak w takich zakątkach Czerwonej Wyspy, jak nasze Marolambo, odsetek ten jest zdecydowanie większy.
>>> W szkolnej ławce [MISYJNE DROGI]
Pod górkę
Jeśli chcemy pójść w stronę misji – musimy podejść pod górkę. To naturalna ochrona przed częstymi
opadami i powodziami. Kilkaset metrów za nią od 2000 r. funkcjonuje Szkoła Stolarska im. Brata Antoniego Kowalczyka OMI, a nieopodal dalej szkoła szycia dla dziewcząt założona kilka lat wcześniej przez malgaskie siostry Maryi Wynagrodzicielki. Przed szkołami widzimy uczniów. Nie są najmłodsi, mają od 15 do 25 lat. Są zaangażowani i pracowici. Jest bardzo gorąco, ale widać, że z zapałem wykonują kolejne krzesła, ławki. Piją wodę. Ubrania mają robocze, porwane. Na warsztat, w którym uczniowie
odbywają praktyki, zaadaptowano starą stajnię. Co roku do szkoły stolarskiej przyjmowanych jest ok. 10-15 młodych mężczyzn. Mieszkają w naszym centrum pastoralnym, znajduje się tam coś w rodzaju internatu. W małych pomieszczeniach stoją po dwa łóżka piętrowe, jest biurko i szafa, która bez kłopotu mieści majątek tej czwórki chłopców. Jest tu dwóch nauczycieli świeckich. Jeden to zawodowy stolarz, a drugi w połowie stolarz, a w połowie ogrodnik. Chłopcy uczą się tu teorii i praktyki. Zajęcia zaczynają od bardzo prostych rzeczy: od cięcia drewna i wiercenia otworów. Potem uczą się przygotowywać szkielet do budowy prostego domu. Gdy poznają wszystkie podstawowe rzeczy, rozpoczynają już prawdziwie stolarskie prace przy meblach. Robią taborety, krzesła, łóżka, stoły, fotele, a także inne meble na zamówienie prywatnych odbiorców. Nasze meble cieszą się zainteresowaniem, magazyny są puste.
Chłopcy uczeni są nie tylko stolarstwa. Przez okno widzimy salę wykładową. Mają również lekcje katechizmu i savoir vivre’u: jak się zachowywać stosownie do ich wieku i również wtedy, gdy będą już dorośli. Jest też nauka pisania i czytania dla tych, którzy nie mają jeszcze opanowanych tych umiejętności – tego wszystkiego uczą misjonarze. Uczy się ich też tu ogrodnictwa. Pokazują z dumą swoje poletka i uprawiają warzywa, które potem jedzą. Założono też ryżowisko na wodzie, gdyż takie uprawy są o wiele wydajniejsze. Chłopcy znają tylko tradycyjną uprawę na stokach gór, gdzie kiedyś rosły lasy. Po ukończeniu szkoły uczniowie otrzymują dyplom i trochę narzędzi: młotek, dłuta, piłę, metr i dwa strugi. Absolwenci sami zaczynają robić krzesła i stoły na własny użytek, ale również na sprzedaż, co daje im możliwość zarabiania na życie rodziny.
>>> Miejscowi święci z sąsiedztwa [MISYJNE DROGI]
Jedna z wielu historii
Podchodzę do jednego z uczniów. – Mam na imię Ricardo, a nazywam się Rajaonarivelo Sitrakiniaina, mam siedemnaście lat – przedstawia się. – Mieszkam w małej wiosce na zachód od Marolambo, jest w buszu, nazywa się Ambodivoangy. – Moja rodzina ma pochodzenie chłopskie. Mama zajmuje się domem, tylko ona się mną opiekuje. Ojca nie pamiętam. Mam dwóch siedmioletnich braci bliźniaków – kontynuuje swoją opowieść Ricardo. W wieku siedmiu lat poszedł do państwowej szkoły podstawowej. Pod koniec piątej klasy zdał egzamin końcowy. Gdy miał 13 lat – ukończył koledż (odpowiednik naszego dawnego gimnazjum – od red.) i zdał małą maturę. Jak w przypadku wielu dzieci, okazało się, że po dwóch latach
liceum musi przerwać naukę – jego mamy nie było stać na opłacenie mu nauki. – Rodzina nie była mi w stanie pomóc i musiałem wyjechać ze szkoły – mówi z żalem. – Znalazłem jednak inną szkołę – szkołę stolarską w Marolambo. Mam nadzieję, że dzięki niej mnie i moją rodzinę czeka lepsza przyszłość – podsumowuje. Tu edukacja nie przypomina edukacji ogólnej. To są dwie różne szkoły. Uczniowie uczą się tu teorii i praktyki, na wysokim poziomie. – Lubię swoją branżę stolarską i myślę, że po dwóch latach szkolenia będę miał prawdziwą pracę, dzięki czemu pomogę moim braciom i mamie, a w niedalekiej
przyszłości założę też swoją rodzinę. Mam świadomość, że jestem tu dzięki pomocy ludzi z Polski. Uczę
się w ośrodku wielu przedmiotów: technologii drewna, organizacji i bezpieczeństwa, historii mebli, dobrychmanier, technik produkcji mebli, norm i wymiarowania, wymagań jakościowych… Ale ważny jest też dla mnie katechizm i nauka religii.
Zmieniając świat
Idziemy do pokoju nauczycielskiego. Nauczyciel stolarki mówi o celach szkoły. Wymienia naukę zawodu, redukcję poziomu bezrobocia i ubóstwa w regionie, rozwój osobisty uczniów, w tym naukę czytania i pisania, poznawanie dobrych manier. – Chłopcy po powrocie do wiosek w buszu zapewniają przyszłość rodzinom, z których wyszli, a także zakładają nowe. Zdarzają się śluby z dziewczętami ze szkoły nieopodal – oczywiście, że młodzi ze sobą randkują. Te młode rodziny szybko stają się liderami w swoich społecznościach w buszu i odpowiadają za rosnący tam Kościół. Pokazują, że można zmienić swoje życie – mówi wyraźnie przejęty nauczyciel. Na Madagaskarze zawód nauczyciela to prestiż, ale i misja. Nauczyciele mają świadomość, że zmieniają świat. Może nie ten wielki, ale ten mały – wokół siebie. To ważne, bo zmieniając świat wokoło, zmienia się jednocześnie ten wielki. Szkoła ma ogromne znaczenie w rozwoju naszego regionu, a ponadto wspiera młodych mężczyzn w zdobywaniu konkretnej umiejętności.
Znów spotykam Ricarda. – Najbardziej uroczystym i niezapomnianym dniem w moim życiu będzie dzień wręczenia certyfikatu na zakończenie szkoły – mówi. Teraz przebiera się w strój sportowy, aby pograć w piłkę. Przed uczniami wolny wieczór. W tym regionie jest wielu młodych ludzi podobnych do niego – żyjących w ubogich, często rozbitych rodzinach, którym brakuje środków na naukę dzieci. Żyjących w społeczeństwie doświadczającym różnych problemów – braku prądu, zasięgu telefonii, zdrowej wody czy lekarstw. To ich codzienność: brak jedzenia, brak miejsca do spania, brak nadziei. Ta szkoła, położona w ujściu rzeki Sandranamby do Nosivolo, położona gdzieś na końcu świata – zmienia przynajmniej rzeczywistość uczących się w niej chłopaków.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |