Stworzono tu obozy koncentracyjne dla katolików. Co zostało po Cristiadzie w Arandas? [REPORTAŻ]
W Polsce głośno było przed laty o meksykańskim filmie, opartym na prawdziwej historii, pt. „Cristiada”. W 1927 r. katolicy powstali zbrojnie przeciwko antyklerykalnemu prawu. Były miejsca, gdzie władze tłumiące rebelię tworzyły dla nich obozy koncentracyjne.
W poprzednim reportażu z miejsca związanego z powstaniem Cristeros opisywałem wioskę Matatlán, gdzie nie tylko pamięć o tych wydarzeniach jest wciąż żywa, lecz także i wiara. Arandas z kolei znajduje się w regionie Los Altos de Jalisco (wschodnia i położona na dużych wysokościach część stanu Jalisco) oraz w sąsiedniej diecezji San Juan de los Lagos. To między innymi w tych rejonach Cristiada miała swoje początki, a opór przeciwko nowemu prawu był najsilniejszy. Powstańcy wkroczyli do Arandas 8 stycznia 1927 r., lecz już dwa dni później siły rządowe odbiły miasteczko. Zwolennicy Cristiady musieli się ukrywać. Wojsko ściągało wszystkich podejrzanych i przesiedlało do specjalnych punktów koncentracji. Z Arandas związany jest też męczennik tego czasu, bł. Luis Magaña Servín, rozstrzelany przed wejściem do kościoła. Dawny ferwor wiary należy już jednak w Arandas do przeszłości. Dzisiaj miasto mierzy się z gwałtownym spadkiem praktyk religijnych oraz silną obecnością przestępczości zorganizowanej.
Rodzina Camarena
Arandas ufundowane zostało w XVIII w. przez kilka rodzin, które posiadały tutaj swoje ziemie. Wśród nich znajduje się rodzina Camarena. Dzisiaj wciąż żyją członkowie tej familii. Jednym z potomków Juana de Dios Camareny jest Juan Antonio López Camarena, ksiądz żyjący obecnie w stolicy Meksyku, lecz wciąż silnie związany z miastem swojego pochodzenia. Jest autorem książek historycznych na jego temat.
To radosny człowiek, który od razu pozdrowił mnie słowami „sto lat”, gdy usłyszał, że jestem z Polski. Okazuje się, że przed laty w Cancun spotkał się z Lechem Wałęsą, który właśnie tego polskiego sformułowania go nauczył. Jego rodzina nie tylko słynie z tego, że fundowała miasto. Jego krewną była również żona bł. Luisa Magaña Servíny.
– Arandas zmieniło się bardzo – mówi ks. Juan Camarena. – 60 lat temu, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, było to malutkie miasteczko. Podczas Cristiady jeszcze mniejsze, miało nieco ponad 20 tysięcy mieszkańców. Ograniczało się do 4-5 ulic wokół. To ciekawe, ale wielu uważa, że Arandas jest wciąż takie same jak wiele lat temu, lecz to nieprawda. Zmieniło się wiele także w kwestii wiary. Mimo że wciąż jesteśmy społeczeństwem bardzo tradycjonalistycznym i zachowujemy wiarę, to uważam, że stała się ona mniej głęboka, mniej oddana i powierzchowna – wskazuje potomek założycieli miasta.
Wygasająca wiara
Jeszcze bardziej ponurą wizję wiary w Arandas ma proboszcz parafii pw. Świętej Maryi z Guadalupe, położonej w samym centrum miasta. Ks. Juan Carlos Gonzalez Orozco pracuje tutaj od nieco ponad roku.
– Według mnie wiara tutaj mocno wygasła. W ostatnich latach dostrzega się silny spadek religijności. Zauważyłem, że niewiele osób się spowiada w pierwsze piątki miesiąca. Na niedzielne msze przychodzą młodzi oraz dzieci, ale jest ich niewielu. Bardzo dużo osób nie uczestniczy już w niedzielnej Eucharystii albo przychodzą na nią raz na miesiąc. Małżeństwa nie trwają długo, nie są stałe w swoich zobowiązaniach małżeńskich, wielu młodych nie bierze ślubu, lecz żyją „na kocią łapę”. To są znaki osłabienia wiary, które widzę – podkreśla proboszcz.
Wcześniej pracował w pobliskiej miejscowości Capilla de Guadalupe, nazywanej kolebką powołań kapłańskich, w której też zauważył objawy kryzysu. W reportażu stamtąd przedstawiliśmy wypowiedzi miejscowych, którzy wskazywali na przyczyny odnowienia się religijności wśród młodych po chwilowym spadku. Wizja ks. Juana Carlosa nie jest jednak całkowicie ponura.
– Jest duży zapał religijny w niektórych osobach i w niektórych grupach, które są stałe i zaangażowane, jak Adoración Nocturna czy Odnowa Charyzmatyczna – zaznacza. – W Arandas w innych parafiach są również mocne wspólnoty. Z kolei grupy tradycyjne idą mocno w dół, niektóre już zniknęły całkowicie – dodaje kapłan.
Poza kontrolą rządu
W Arandas znajdziemy wiele zabytków mówiących o bogatej przeszłości związanej z silną wiarą miejscowej ludności, w tym chociażby największy (podobno) dzwon w całej Ameryce Łacińskiej. Architektura kościołów również jest bardzo piękna. Jest jednak coś w powietrzu, co mocno utrudnia radość z wizyty w tym miejscu. Na fakt, że to miasto niebezpieczne i w dużej mierze w praktyce poza kontrolą rządową wskazują nie tylko statystyki przestępczości oraz wiadomości. Zwyczajnie widać to na ulicach Arandas. Jeżdżą po nich nieoznakowane auta z przyciemnianymi szybami. Jest to nielegalne w Meksyku, ale policja w żaden sposób nie reaguje. Tajemnicą poliszynela jest, że w takich miejscach policja często nie służy oficjalnym władzom.
Po mieście kręci się dużo dziwnych osób. Moi znajomi pochodzący z Arandas już wcześniej wskazywali, że pojechać, żeby sobie zwiedzić centrum pewnie można, ale nie jest to spokojne miasto. Już po wyjściu z autobusu wiedziałem, że nie będę ruszał się poza centrum, bo to zbyt duże ryzyko.
Według proboszcza parafii pw. Świętej Maryi z Guadalupe przestępczość jest związana z upadkiem wiary. – Jest dużo przemocy, wielu zaginionych, dużo przestępczości zorganizowanej, ale także tej pospolitej. Wielu zaginionych to osoby, które zostały porwane do przymusowej pracy w interesach prowadzonych przez kartele. Są i tacy, którzy przyłączają się z własnej woli – dodaje duchowny.
Wymienia również inne, jego zdaniem, ważne przyczyny spadku religijności w społeczeństwie Arandas. – Ludzie są mocno zwróceni ku rzeczom materialnym, ku pieniądzowi, ku zewnętrznemu wyglądowi, ubraniu. Ta mentalność materialistyczna to jedna z przyczyn. Druga sprawa to nieporządek w kwestii moralności seksualnej. Media społecznościowe zasiały w ludziach liczne wątpliwości dotyczące wiary. Również w szkołach państwowych. Myślę, że przede wszystkich, jako starsze pokolenia, nie przekazaliśmy wiary młodszym. Obecni dziadkowie nie przekazali jej obecnym rodzicom, a ci drudzy tym bardziej nie przekazali jej dalej – mówi proboszcz.
Obozy koncentracyjne dla katolików
To dość zaskakujące informacje, biorąc pod uwagę dawny ferwor religijny miejscowej ludności. To jeden z tych przypadków, gdy mocno katolickie miejsce w ciągu krótkiego czasu bardzo szybko się laicyzuje. Przeszłość jednak nie tak łatwo daje o sobie zapomnieć.
– Pamiętam wywiad z jednym panem, który nazywał się Guadalupe Tejeda – opowiada ks. Juan Carlos. – Był on cristero i mówił, że Cristiada była „taka jak wtedy gdy nasz Pan Jezus Chrystus był na Jeziorze Galilejskim, gdzie wzywał apostołów, aby za nim poszli. Tak samo my, cristeros, czuliliśmy, że Pan nas wzywa, aby iść za nim i bronić wiary i Kościoła”. Pamiętam epizod osób, które żyły w pobliskim ranczo. Rząd zadekretował obozy koncentracyjne. Wszyscy ludzie mieli zostawić swoje pola i wspólnoty, gdzie mieszkali, aby przesiedlić się w miejsce stacjonowania oddziałów wojskowych. Pamiętam historię ludzi, którzy mieszkali w wąwozie Rincón de Molino, zdecydowali zostać w swojej wsi ze swoimi rodzinami. Rząd zmasakrował całkowicie te rodziny, ponieważ odmówili przesiedlenia się. To są epizody okrucieństwa, ale też silnej i żywej wiary osób, które zadecydowały się jej bronić – mówi proboszcz.
– To były momenty wielkiego cierpienia – dodaje ks. Juan Antonio López Camarena. – Podczas jednego z nich wybuchła epidemia ospy i zmarlo wiele osób – opowiada historyk.
Luis Magaña Servín – wzór dla katolików
Pośród tych cierpień katolicy okazywali prawdziwe męstwo. Luis Magaña Servín za swoją wierność Chrystusowi, ale też i swojej rodzinie, został rozstrzelany przed drzwiami kościoła 9 lutego 1928 r. – Najbardziej imponują mi jego wartości. Ukrywał się przed policją i nie mogli go znaleźć. Kiedy aresztowano jego brata, to dobrowolnie oddał się w ręce władz, by go uwolnić. Przyszedł gotowy na śmierć i ubrany w swój uroczysty strój, jakby mowa była o jakimś święcie – mówi proboszcz. Pomniki błogosławionego przedstawiają go w odświętnym stroju. Tak bowiem był ubrany podczas rozstrzelania.
– W Luisie Magaña Servínie podziwiam to, że był on osobą dość prostą – wskazuje z kolei ks. Camarena. – Nie zachowały się jego żadne traktaty czy wypowiedzi. Żył normalnie, pracoiwał w garbarnii, posiadał rodzinę, żył blsiko swoich rodziców. Ale był zarazem osobą, która od małego mocno poświeciła się swojej wierze. I miał dobrych formatorów i doradców w wierze. Mowa głównie o Amando J. de Albie, który promował w Arandas wiele spraw socjalnych. Przez tę wiarę i jej oddanie przeżył swoje męczeństwo z wielkim męstwem – tłumaczy duchowny.
Pomimo upadającej wiary można w Arandas dostrzec wciąż istniejący wpływ błogosławionego na miejscową ludność. – W tamtych czasach w różnych miejscach w okolicy zakładano grupy adoracji nocnej. On był założycielem tutejszej i zauważa się jego dziedzictwo, ponieważ znam inne grupy adoracji nocnej z innych parafii i nie są takie same, nie są tak żywe. Dostrzega się więc obecność świętego – podsumowuje proboszcz.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |