Fot. Michał Jóźwiak/Misyjne Drogi

Misjonarka pracująca w Moskwie: ludzie przychodząc do kościoła szukali tam światła [ROZMOWA]

Werbistka siostra Celina Wojciechowska wstępując do zgromadzenia marzyła o tym, żeby wyjechać na misje. I choć na początku założenie było takie, żeby została w Polsce, niedługo później wyjechała do Anglii, następnie do Indii, Ghany i do Moskwy, gdzie pracowała w jedynym katolickim kościele, o czym opowiedziała w rozmowie z Karolina Binek i Maciejem Kubisiem.

Karolina Binek (misyjne.pl): Od zawsze Siostra chciała wyjechać na misje? Czy to pragnienie pojawiło się dopiero po wstąpieniu do zgromadzenia misyjnego?

Siostra Celina Wojciechowska: Moim wielkim pragnieniem od lat był wyjazd na misje. Z takim Wstąpiłam zamiarem do zgromadzenia. Najpierw jednak odbyłam formację w nowicjacie, później w junioracie, studiowałam w Lublinie teologię i po 9 latach od wstąpienia do zgromadzenia złożyłam śluby wieczyste. Wtedy najczęściej otrzymujemy też krzyże misyjne. A że założenie było takie, żebym została w Polsce, to prosiłam chociaż o wyjazd na doświadczenie misyjne, żeby zobaczyć, jak misje wyglądają od środka, a nie znać je tylko z opowiadań. Zgromadzenie na szczęście się zgodziło i wyjechałam do Anglii na półtora roku na naukę języka angielskiego. Następnie zostałam skierowana do Indii. Miałam spędzić tam trzy lata, jednak nie dostałam wizy i wybrano dla mnie Afrykę, a konkretnie Ghanę. Ponieważ miałam przygotowanie językowe i teologiczne, to posłano mnie do szkoły średniej dla dziewcząt  w stolicy Ghany, Akrze, do której wstępują dziewczyny po szkole podstawowej, mając 11 lub 12 lat. Po przyjeździe od razu zaczęłam nauczanie religii. Nie miałam za dużo czasu na zaznajomienie się z krajem. Jednak, ponieważ  w afrykańskiej szkole jest dużo ferii to wykorzystałam ten  wolny czas na zapoznanie się z naszymi placówkami misyjnymi, które prowadzą nasze siostry i ojcowie werbiści. W Ghanie siostry pracują jako pielęgniarki, położne, lekarki oraz działają w szkolnictwie. Przez rok uczyłam lekcji religii w St. Mary’s School, którą założyła nasza s. Jane misjonarka z USA, która przez długie lata była dyrektorką tej szkoły i której zależało, aby jak najwięcej dziewcząt zdobyło wykształcenie. Kiedy  przyjechałam do Ghany szkoła była już w rękach Ghańczyków.  Po roku pracy w szkole skierowano mnie do Temy, miasta portowego, największego portu morskiego Ghany. Tu zajmowałam się pracą pastoralną.

Maciej Kubiś: Gdyby siostra została jednak w Indiach, byłaby możliwość, że pracowałaby tam siostra z ojcem Żelazkiem?

– Nie wiem do końca, gdzie bym pracowała. Chociaż tam, gdzie pracował o. Żelazek są nasze placówki misyjne i pracują tam nasze siostry, więc możliwe, że tak.

Karolina Binek: Było jakieś miejsce, do którego siostra chciała najbardziej wyjechać?

– Moim marzeniem była Nowa Gwinea.  Przed wstąpieniem do zgromadzenia kupiłam sobie książkę „W kraju kamiennej siekiery” (red. T. Dworecki). Była to duża książka, w której znajdowały się listy misjonarzy oraz misjonarek z kraju rajskiego ptaka.  Zaczytywałam się w tych listach i bardzo chciałam tam pojechać. Ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że wstępując do zgromadzenia, muszę kierować się tym, gdzie są największe potrzeby i gdzie kierują nasi przełożeni. 

Fot. Archiwum prywatne siostry Celiny Wojciechowskiej

W którym miejscu siostra spędziła najwięcej czasu?

– Najdłużej, bo siedem lat byłam w Moskwie, od 1991 do 1998 roku.

Jaka była siostry codzienność w Moskwie? Rzeczywistość rosyjska bardzo różniła się od tej afrykańskiej?

– Można powiedzieć, że świat Moskwy (Rosji) i Akry (Afryki) to dwie zupełnie kontrastujące ze sobą rzeczywistości i właściwie nie da się ich porównać. Do komunistycznej Rosji przyjechałam z siostrą Słowaczką. Bo we wszystkich naszych placówkach misyjnych mamy międzynarodowe wspólnoty. Ale ciekawa jest historia, jak się w ogóle tam znalazłyśmy. A było to tak. Przez pewien czas jeden słowacki ksiądz przebywał w Moskwie na urlopie. W tym czasie w Moskwie był tylko jeden katolicki kościół św. Ludwika, (był to kościół, który należał  do ambasady francuskiej i dlatego był otwarty nawet w komunistycznym czasie). Będąc tam codziennie  zauważył, że przychodzi do niego bardzo dużo ludzi, którzy proszą o katechizację i o rozmowę. Stwierdził więc, że on sam nie da rady i że potrzebna jest pomoc. Dlatego zwrócił się do naszej siostry prowincjalnej ze Słowacji, a ona z kolei odezwała się do naszej prowincjalnej w Polsce. Kiedy więc ten wyjazd został mi zaproponowany, to od razu się zgodziłam, choć nawet dobrze nie umiałam języka rosyjskiego. Nauczyłam się go dopiero kiedy musiałam posługiwać się nim na co dzień.

Po przyjeździe do Moskwy okazało się, że wszystko tam trzeba zaczynać od zera, bo podstaw katolicyzmu zupełnie tam nie było. W kwietniu 1991 roku do Rosji przyjechał abp Tadeusz Kondrusiewicz, który zapoczątkował tam działalność Kościoła katolickiego z małą grupą wiernych pochodzących z różnych środowisk. Powoli zaczęli przyjeżdżać inni kapłani z różnych krajów, jak również siostry zakonne z różnych zgromadzeń i powoli zaczęło się rozwijać życie religijne.

Fot. Michał Jóźwiak/Misyjne Drogi

>>> Misja Afryka – projekt, który otwiera oczy na świat

Jak wyglądała wiara w komunistycznej Moskwie?

– Prawda jest taka, że komunizm religię i wiarę tam właściwie zniszczył doszczętnie. Myślę więc, że w sercach ludzi, którzy przychodzili tam do kościoła, działała przede wszystkim łaska Boża, i że oni wręcz szukali wtedy właściwej drogi i jakiegoś światła dla swego życia. Może sobie w pełni tego nie uświadamiali, ale szukali Boga. Dlatego można powiedzieć, że Kościół rozwijał się tam bardzo szybko. Stopniowo przyjeżdżało do nas więcej księży i sióstr z różnych zgromadzeń i różnych krajów. Jeden ksiądz, który był kapelanem Polaków, którzy pracowali w Moskwie podsunął myśl, by założyć coś w rodzaju szkoły katolickiej dla Rosjan. Po rozmowie z biskupem Tadeuszem powstał college, którego patronem został św. Tomasz z Akwinu. Ten ksiądz został rektorem tego instytutu, ale niestety wkrótce musiał opuścić Rosję i wyjechał do Polski. Na czele college’u stanął włoski ksiądz mons. Bernardo Antonini. To właśnie on zaczął prowadzić tę szkołę, do której wstępowali najczęściej ludzie po studiach, którzy byli spragnieni wiedzy teologicznej i którzy chcieli spotkać Boga. Wielu z nich odnalazło Go w kościele katolickim inni w prawosławnym. Don Bernardo Antonini miał wielki wkład dla rozwoju religii katolickiej w Rosji. Zmarł w Kazachstanie i w tej chwili trwa jego proces beatyfikacyjny.

Rosja jest krajem prawosławnym. To fakt bezsprzeczny. Jeśli jednak chodzi o samą wiarę w ówczesnej Moskwie, to na przykład na Wielkanoc kościoły prawosławne były tam pełne. Ale gdy obliczono, ile osób faktycznie było tam na mszy, to okazało się, że to zaledwie tylko 1% mieszkańców, więc patrząc w taki sposób – było ich bardzo mało. A jeśli chodzi o kościół katolicki w Rosji jest znaczną mniejszością.

Siostra Celina wraz z innymi pracownikami collegue’u w Moskwie Fot. Archiwum prywatne siostry Celiny Wojciechowskiej

Jakie siostra miała zadania i obowiązki w Moskwie?

– Każdego dnia rano uczestniczyłyśmy we mszy świętej w kościele św. Ludwika. Tworzyłyśmy wspólnotę sióstr ze Słowacji, z Indonezji – Flores, Filipin i Polski. Do kościoła codziennie trzeba było dojeżdżać metrem. Moim głównym zajęciem była praca związana z colledżem.

Byłam sekretarką. Należało do mnie m.in. organizowanie wykładów oraz umawianie profesorów, którzy będą je prowadzić. Tworzyliśmy swoistą wspólnotę wokół rektora don Bernardo, kapłana, który swoim zapałem, entuzjazmem, podobnym do św. Pawła (zresztą był paulista) jednoczył wokół Jezusa Chrystusa.

Jest jakaś historia z Moskwy, która zapadła siostrze najbardziej w pamięć i jest związana z tamtejszymi mieszkańcami?

– W czasie wolnym miałyśmy możliwość bycia z ludźmi i dla ludzi. Najczęściej byłyśmy              w kościele, bo tam przychodzili ludzie, z najróżniejszymi sprawami.  Któregoś dnia w pewnym momencie przyszedł do kościoła człowiek w średnim wieku, który przedstawił się jako milicjant. I powiedział, że bardzo pragnie otrzymać chrzest. Zapytałam go więc, dlaczego, na co odpowiedział, że jego dziadkowie pochodzili z Polski i byli katolikami, więc on też by chciał. A że nie wiedział nic o religii, to poprosił też o możliwość otrzymania nauk. Stało się tak, że to ja  przygotowywałam go do przyjęcia chrztu. Był to jednak długi proces, ale kandydat był człowiekiem otwartym i wiedział po co przyszedł. Na jednym ze spotkań mówiłam o uczynkach miłosierdzia: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać itd. Milicjant długo siedział zamyślony i milczący. Po czym się odezwał: jakim jestem głupcem, ja tego nie znałem, a to jest to, co zawsze chciałem czynić. Po jakimś czasie przyjął chrzest i stał się gorliwym katolikiem.

Siotra Celna podczas spotkania w domu misyjnym w Poznaniu Fot. Maciej Kubiś/Misyjne Drogi

Były jakieś zasady, na przykład godzina milicyjna, do których siostra musiała się stosować będąc w Moskwie?

– W 1991 roku, kiedy byłam w Rosji, miał  miejsce przewrót, była to  próba powstrzymania rozpadu komunistycznego państwa. Został ogłoszony stan wyjątkowy. Akurat szłyśmy do kościoła, na ulicach były czołgi, nie wiedziałyśmy, co się dzieje. Zebrani w kościele ludzie powiedzieli nam jednak, że doszło do zamachu stanu. W tym czasie bardzo dużo młodych mężczyzn w ciągu dnia przychodziło do kościoła, opowiadali co dzieje się przed budynkiem parlamentu Rosji (tzw. białym Domem) prosząc o modlitwę. Toczyła się tam zacięta walka. Było wtedy bardzo niespokojnie, młodzi ludzie prosili o medaliki mając nadzieję, że pomogą im jakoś przetrwać ten trudny czas. Poza tym trudnym i niespokojnym czasem było raczej spokojnie i nawet na ulicach chodząc w stroju zakonnym spotykałyśmy się z wielką życzliwością ludzi. Tylko jeden raz w Moskwie w metrze mężczyzna powiedział z gniewem do mnie: „wy, katoliki won z Moskwy”. Ale podróżujący oburzyli się na niego i wyrzucili z metra.

Nasz francuski kościół znajdował się niedaleko siedziby KGB, gdzie było wiele kamer, w związku z czym obserwowano ludzi, którzy przychodzili do kościoła. Ale to było jeszcze przed 1991 rokiem. Jedna z kobiet, Polek, opowiadała nawet, że z powodu chodzenia do kościoła była ścigana przez KGB, a ile razy szła na mszę, to jej nogi się trzęsły ze strachu. Za naszych czasów nikt już nie był prześladowany za chodzenie do kościoła.

>>> Swoje serce zostawiłyśmy w Kazachstanie [ROZMOWA]

Później było trudno wrócić Siostrze do Polski i odnaleźć się w polskiej rzeczywistości?

– Z jednej strony tak. Bo praca, którą wykonywałam, bardzo mi odpowiadała i rzeczywiście czułam się z tym dobrze i na miejscu. Poza tym nawiązałam dużo przyjaznych relacji. A z drugiej strony – wróciłam do Polski, bo zostałam wybrana na prowincjalną i wiedziałam, że siostry chcą, żebym wróciła. Było to dla mnie trudne, ale wiedziałam, że pełniąc nową rolę też będę miała udział w życiu misyjnym.

Fot. Archiwum prywatne siostry Celiny Wojciechowskiej

Można powiedzieć, że przez kolejne lata zmieniała Siostra życie innych sióstr. Zapewne to duża odpowiedzialność.

– Tak. Przede wszystkim miałam udział w decydowaniu o przeznaczeniach misyjnych. Nie zawsze było to łatwe, bo większość sióstr chciała bezpośrednio pracować na misjach, trzeba było wybierać. Na szczęście nie musiałam podejmować tych wyborów sama.

Doświadczenie misyjne też później się bardzo przydało w byciu prowincjonalną?

– Myślę, że tak. Doświadczenie misyjne poszerza horyzonty człowieka, uczy tolerancji i szacunku do drugiego. Dzięki temu człowiek czuje się też bardziej swobodny w podejmowaniu różnych codziennych decyzji.

>>> W Kazachstanie ludzie przyjmują chrzest, a później często znikają z Kościoła [ROZMOWA]

Co przez tak wiele lat powiązania z nimi dały Siostrze misje?

– Co dały mi misje? Na pewno dzięki nim więcej się nauczyłam niż dałam. Mogłam poznać inny piękny świat. Jestem dziś też bardziej pokorna i wiem, że człowiek jest mały wobec wszystkich wielkich problemów i nie jest w stanie ich sam rozwiązać. Jedynie w Jezusie Chrystusie znajdziemy odpowiedź na wszystkie pytania, które są w nas. Dlatego naszą (zgromadzeniową) codzienną modlitwą misyjną jest: „Niech serce Jezusa żyje w naszych sercach i w sercach wszystkich ludzi. Amen”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze