Foto: Marcin Wrzos OMI

Tutaj nie ma ateistów [MISYJNE DROGI]

Michał Jóźwiak: Jak praca w Kamerunie ukształtowała Ojca wiarę i podejście do ludzi?
Alojzy Chrószcz OMI: Jestem w Kamerunie od 42 lat. Ludzie żyją tutaj inaczej, spokojniej niż w Polsce. Wszyscy są blisko natury, a przez to też bliżej Boga i bliżej ludzi. Przyroda wyznacza rytm dnia i w zasadzie całego życia. Wiara ludzi jest bardzo prosta. Tu nie ma ateistów. Każdy wierzy w Boga, choć oczywiście są też szamani i czarownicy. Ludzie niestety do nich chodzą, ale to nie zmienia faktu, że ufają siłom wyższym. Pomagamy im właściwie kierować swoją wiarę ku Bogu. Także moja osobista wiara bardzo się tutaj rozwija ku temu, żeby słuchać ludzi, żeby być blisko nich i mieć dla nich czas. Bez tego nasze życie jest pozbawione Boga. Moja wiara, dzięki tym ludziom, oparta jest na radości.

Marcin Wrzos OMI:
Jest zatem Ojciec w Kamerunie niemal od początku pracy oblatów tutaj. Warto było?
ACH: Oczywiście, że warto było i dalej się będzie kontynuowało tę pracę z tymi, którzy tutaj są.

Foto: Karolina Binek

OMW: A co było przez te pięćdziesiąt lat najtrudniejsze?
ACH: Najgorsze były początki. Nie tylko jeśli chodzi o sprawy materialne, ale nawet te czysto duchowe. Na północy Kamerunu nie było wielu chrześcijan. Najpierw to byli urzędnicy, którzy
przyjechali z południa, ze stolicy. I to byli pierwsi wyznawcy Chrystusa, miało to miejsce na początku XX wieku. Francuscy oblaci przyszli tu dopiero w latach pięćdziesiątych. W latach 1946-1947 przyjechali na teren prefektury apostolskiej, misyjnej, która obejmowała teren północnego Garoua.

MJ: Przez te wszystkie lata udało się zaszczepić w Kamerunie Kościół?
ACH: To, co często podkreślamy jako nasz sukces, to sprawa powołań. Kiedy tutaj przyjechałem było tylko dwóch oblatów, jeden z nich już nie żyje. Kiedyś to były właściwie „polskie” parafie – z misjonarzami. A teraz są już „kameruńskie” – z lokalnymi księżmi. Główną dumą oblatów jest wzrost powołań, nie tylko kapłańskich, bo mamy też kilkanaście sióstr zakonnych.

MJ: Oblaci z Polski przyślą tutaj kolejnych misjonarzy?
ACH: Raczej nikt ze współbraci z Polski już do Kamerunu nie przyjedzie, bo jest nas przecież coraz mniej. W Europie jest kryzys powołań. Na razie wyjeżdżają więc do Francji, Niemiec i Belgii. Tutaj mamy przeszło 80 kleryków, więc jest ich bardzo dużo. Wielu z nich będzie wyjeżdżało pomagać gdzieś indziej.

Foto: Marcin Wrzos OMI

MJ: Jak to jest, że seminaria w Kamerunie się wypełniają, a w Europie i Polsce pustoszeją?
ACH: Kluczowe jest bezpośrednie spotkanie z ludźmi. Od tego się zaczyna.W Polsce księża chowają się na plebaniach, za biurkami, są zamknięci. A przecież ludzie ich potrzebują. Chcą się spotkać, porozmawiać, a ich nie ma. Telefonów nie odbierają i na tym wszystko się kończy. Nie ma relacji, a trzeba iść do ludzi. Tutaj, w Kamerunie, tak jest. Ksiądz jest blisko wiernych, pomaga, działa razem z nimi, tworzy prawdziwą wspólnotę. Z drugiej strony prestiż duchownego w Kamerunie jest na pewno inny niż obecnie w Polsce. Ksiądz jest tu kimś ważnym, a w Polsce to się już trochę zmieniło. Dlatego w Afryce kandydatów do kapłaństwa jest coraz więcej.

OMW: W Figuil mamy wyjątkowo polski duchowy akcent. Mocno jest tu obecny kult Matki Bożej Częstochowskiej. Jak to się zaczęło?
ACH: Pierwsi misjonarze z Polski przyjechali na te tereny właśnie z obrazem Matki Bożej. Już 45 lat temu rozpoczęły się pielgrzymki do tego wizerunku. Pamiętam jak w 1979 r. również szedłem na pielgrzymkę przez rzekę, która była wtedy sucha. Brało w niej udział kilkaset osób. Obecnie w pielgrzymce uczestniczy nawet pięć tysięcy wiernych. Czarna Madonna to po prostu nasza matka. Pamiętam, że niektórzy ludzie spędzali nawet tydzień na pątniczym szlaku. W tym roku byli ludzie, którzy musieli iść ponad 100 km. To jest prawdziwa droga nawrócenia dla nich.

OMW: Którzy misjonarze są dla misji w Kamerunie najważniejszymi postaciami? Krzemiński, Szubert, Leszczyński i Juretzko?
ACH: Tak. Oni wykonali tutaj olbrzymią pracę i mieli jednocześnie bardzo ciężko. Byli rozproszeni po całym Kamerunie. Spotykali się tylko dwa razy w roku – po Wielkanocy i po Bożym Narodzeniu. Zawsze na świętego Szczepana zjeżdżali się do Figuil. To było miejsce ich spotkań. Był jeszcze ojciec Biernat, który robił wiele dla Kościoła, dla plemienia Daba – tłumaczenia, m.in. ksiąg liturgicznych. Nadal robi bardzo dużo, ale już w Katowicach. Dodałbym jeszcze Władysława Kozioła, który pisał baśnie, bajki, zajmował się tłumaczeniami. Przygotował piętnaście książek z psalmami dla Gidarów. Z przywołanej czwórki każdy miał swoją rolę. Ojciec Krzemiński dużo pracował w Figuil. Ojciec Szubert z kolei był bardziej obecny wśród ludzi z buszu. Wybudował młyn, który był w tym czasie miejscowej społeczności bardzo potrzebny. Ojciec Leszczyński był w wojsku, jemu także wiele rzeczy udało się zrobić. Nasza misja jest teraz piękna. Widziałeś to sam, kiedy byłeś u nas w Kamerunie. Mamy dużo ludzi ochrzczonych, dzieci mogą chodzić do szkół, przedszkoli, ludzie do kościołów. Co dla misjonarza może być ważniejsze?

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze