Uganda: szczęście na misji wśród uchodźców [FOTOREPORTAŻ/MISYJNE DROGI]
W Ukusijoni, na północy Ugandy, Magda z Linah zaczynały od zera. Tam je spotkałem. – Wynajęłyśmy mały domek, po wodę chodziłyśmy do studni razem z ludźmi. Przy domku uprawiałyśmy warzywa. Jestem szczęśliwa, będąc misjonarką – z nieskrywanym uśmiechem mówi Magda.
Pierwszy raz odwiedziłem Magdę i Linach w Ukusijoni w dystrykcie Arua w 2021 r., gdy dopiero co zaczynały swoją misję pośród osób w kryzysie uchodźczym z Sudanu Południowego. Obie są siostrami ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Najświętszej Maryi Panny Królowej Afryki. W skrócie – są siostrami białymi. W rejonie, w którym pracują, znajdują się cztery obozy dla osób w kryzysie uchodźczym, zamieszkane przez ok. 50 tys. ludzi. To w większości kobiety i dzieci. – Nasz założyciel, kardynał Charles Lavigerie, powtarzał pierwszym misjonarkom i misjonarzom: „Bądźcie blisko ludzi”. Dlatego tu jesteśmy. Cały czas uczymy się tutejszej kultury, szlifujemy język. Madi to język toniczny, jedno pisane słowo wypowiada się na różne sposoby, więc jak nie masz „muzycznego” ucha i nie słyszysz różnicy pomiędzy wymową, to łatwo o pomyłkę. Jeden wyraz może mieć nawet dziewięć różnych znaczeń. Ale z Bożą pomocą dajemy radę – śmieje się Magda. Wcześniej przez kilka lat pracowała w Kampali. Tam nauczyła się języka luganda. Przyznaje, że nauka przychodzi jej z łatwością. W tym roku, 21 maja, po 12 latach formacji złożyła śluby wieczyste. Świętowaliśmy wszyscy z nią w jej rodzinnej parafii w Męcinie. Była radość i tort w kształcie kontynentu, który stał się jej pasją i ziemią obiecaną. – Pokochałam Afrykę całym sercem – przyznaje. – Formacja misyjna to piękny czas wzrastania w życiu, w powołaniu do miłości, we wspólnocie międzynarodowej i międzykulturowej. Czasem nie jest prosto. Ale Afryka nauczyła mnie dużo cierpliwości. I też tego, że każdy człowiek ma w sobie jakieś piękno, które odkrywamy.
Weebaale
Choć dziś misja Magdy przede wszystkim realizuje się wśród Madi na północy Ugandy, to niezmiennie fascynuje ją kultura Bugandy, największego królestwa, które weszło w skład niepodległej Ugandy. Tam spędziła pierwsze lata po przybyciu do Ugandy. To wtedy otrzymała lokalne imię Nacimera, to znaczy roślina, która kwitnie i została przyjęta do klanu koników polnych. – Dlatego nie mogę ich jeść, a one są tradycyjnym przysmakiem – śmieje się. Kultura Bugandy jest pełna wdzięczności, zewsząd słychać słowo weebaale, czyli dziękuję. – Ludzie na każdym kroku okazują wdzięczność Bogu albo sobie nawzajem. Dla mnie to była wielka lekcja wdzięczności za wszystko, co otrzymujemy od Pana Boga, za małe rzeczy – mówi.
Kultura dawnego królestwa Bugandy, w którego skład wchodzą 52 klany, barwnie wyraziła się i w tym roku, podczas uroczystości ku czci Męczenników z Namugongo. Uczestniczyłem w nich po raz trzeci. Pierwszy raz brałem w nich udział przed dekadą, drugi raz w 2015 r. podczas wizyty papieża Franciszka w Ugandzie. Tegoroczne uroczystości miały szczególne znaczenie, gdyż Uganda obchodzi 60-lecie kanonizacji św. Karola Lwangi i Towarzyszy. To bez wątpienia największe doroczne wydarzenie religijne na kontynencie, które w Ugandzie ma rangę święta narodowego. Jednoczy chrześcijan różnych denominacji, nie tylko z Ugandy, ale i z Kenii, Tanzanii, Rwandy, Sudanu, RPA i innych. Przechodząc pomiędzy tłumem pielgrzymów spędzających noc przed uroczystościami na terenie sanktuarium, nie sposób nie wzruszyć się nad żywotnością tutejszej wiary. Uganda jest dumna ze swoich bohaterów narodowych, bo tak tu przedstawia się Męczenników. Są filarem wiary, tożsamości narodu oraz oparciem dla obrony tradycyjnych wartości i rodziny – wobec tendencji „nowego kolonializmu”, jak postrzegane są prądy ideowe świata zachodniego, którym Uganda stawia opór. – W tej chwili jako kraj stoimy przed konsekwencjami przestrzegania naszych wartości, ale Uganda pozostanie błogosławiona – mówił prowadzący tegoroczne uroczystości abp Raphael Wokorach.
Spotkania
Misja to nieustanna okazja do zachwytu lokalną kulturą i wyjątkowy sposób jej przyswajania. Misja to bliskość z ludźmi i wspólne chwile, wzajemne dzielenie się dobrem i wzajemna obecność. Ze spotkania rodzą się więzi. Więzi tworzą poczucie wspólnoty. Wspólnota daje przynależność, a ono daje poczucie sensu, bycia „dla” i w efekcie spełnienie, szczęście. Widzę to po wielokroć, bywając „tam”. Spotkania… Z młodymi i starszymi.
W kulturze Buganda podkreślany jest zwłaszcza duży szacunek dla osób starszych. Ceni się ich mądrość, życiowe doświadczenie. – Młodzi z dużą troską i szacunkiem odnoszą się do osób starszych. Również pogrzeb to okazja do dziękowania za życie osoby, która odeszła.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
– Kultura Bugandy wyraża się też w muzyce i tańcu. Uczą tego w szkołach, podtrzymują tradycję i kulturę. I tak też wyrażają swoją miłość do Pana Boga – dodaje Magda. Misja to też łączność z historią, jej dziedzictwo. W Ugandzie pamięć o pierwszych misjach i męczennikach wpisana jest w życie codzienne. Ich imiona otrzymują dzieci, parafie, szkoły, ulice, centra handlowe. Wizerunki ugandyjskich świętych oraz pierwszych misjonarzy można spotkać w środkach transportu, pubach i na koncertach. Z kolei wieżowiec w centrum Kampali, w którym znajduje się siedziba jednego z największych banków Ugandy, nazwano na cześć misjonarza, o. Simona Lourdela MAfr, który ochrzcił św. Karola Lwangę.
Wiara
Rozmowa i słuchanie. One są pierwsze. A przede wszystkim słuchanie… Wsłuchiwanie się w potrzeby. – Te pierwsze spotkania były pełne radości. Zwłaszcza dzieci były ciekawe naszej obecności, z czym do nich przyjeżdżamy – wspomina swoje pierwsze chwile na obecnej misji w Ukisujoni Magda. Urzeka wiara. Wiara i siła w pokonywaniu przeszkód. – Ludzie, pośród których obecnie żyjemy doświadczyli okrucieństwa wojny. Ale wiara w Pana Boga jest tym, co ich prowadzi i pozwala żyć nadzieją – mówi. Czasem misja to po prostu zwykłe bycie i to dla ludzi jest najważniejsze. Nie tylko coś dać i wyjechać, ale zostać. – Mówili nam nieraz: „Wy nas nie opuszczacie, jesteście z nami” – przyznaje moja rozmówczyni.
Misja wśród uchodźców to też kontakt z trudem i cierpieniem. – Było mi bardzo trudno, gdy pierwszy raz spotkałam się z wielkim cierpieniem, jakiego ludzie tam doświadczają. Nieraz nie mają jedzenia. Albo matka ma dziesięcioro dzieci pod opieką. Z tego pięcioro jej, a pięcioro to sieroty, którymi się zaopiekowała, gdy musiały uciekać. I trzeba wybrać, które dziecko posłać do szkoły. A my nie jesteśmy w stanie zaradzić wszystkim potrzebom. Nie wykarmisz wszystkich, nie zapewnisz edukacji wszystkim dzieciom. Ale dajemy z siebie to, co mamy. Nauczy- łam się ufać Panu Bogu, a nie liczyć tylko na własne siły.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |