Foto: Luiza Stosik-Turek

W krainie Inuitów [FOTOREPORTAŻ]

Jest wyjątkowym miejscem ze zjawiskową przyrodą. Jest to teren pokryty przeważnie warstwami lodu, na którym temperatura powyżej zera panuje przez jeden miesiąc w roku. Wyruszyliśmy tam statkiem, aby odbyć podróż w towarzystwie miejscowych i więcej zobaczyć i zrozumieć. Mamy nadzieję, że ten piękny, arktyczny kawałek świata uda się zachować.

Uwaga, Sarfaq Ittuk gotowy do odpłynięcia” – słyszymy w języku Inuitów (dawniej nazywanych Eskimosami) z pokładowych głośników, a wielkie turbiny wprawiają w ruch statek. Podróż do
Ilulissat, które położone jest 1000 kilometrów na północ, zajmie nam 4 dni, ale poza samolotem to jedyny sposób dotarcia na północ. I jedyny sposób na przebycie tej trasy w towarzystwie
miejscowych.

>>> Bp Wiesław Krótki OMI, misjonarz w Arktyce: trwamy z Chrystusem i dla Chrystusa [ROZMOWA]

Zielona Ziemia Eryka Rudego

Pierwsze kilometry statek pokonuje, płynąc powoli w wąskich fiordach Morza Baffina, w otoczeniu majestatycznych, gdzieniegdzie pokrytych śniegiem, gór. To południowe krańce Grenlandii dają nazwę wyspie – zielonej ziemi. W 982 r. Eryk Rudy zdecydował się popłynąć w stronę nieznanego, owianego legendami lądu. Dopłynął do surowego i niedostępnego wschodniego wybrzeża Grenlandii i podróżując na południe dotarł do fiordów, gdzie panował łagodny klimat, a ziemia była żyzna i znacznie bardziej zielona niż zachodnia Islandia, skąd pochodził. Przez trzy lata eksplorował fiordy, po czym wrócił na Islandię i przekonał przyjaciół, by wraz z nim przeprowadzili się na nowy ląd, nazwany przezeń Zieloną Ziemią. Południowa część Grenlandii jest wysunięta na południe znacznie bardziej niż Islandia i niewiele mniej niż np. Estonia. Latem słońce ogrzewa tam ziemię przez większą część doby, a bezchmurne niebo sprawia, że promienie słoneczne są wyjątkowo intensywne.

Foto: Luiza Stosik-Turek

>>> Niedźwiedzie polarne za płotem. Jak wygląda życie biskupa w Arktyce? [GALERIA]

W środku fiordu

Statek zatrzymuje się w kilku większych miejscowościach i na kilka godzin w stolicy Grenlandii, Nuuk. Kolejnym przystankom towarzyszy specyficzny klimat – jedni ludzie ze łzami w oczach witają swoich bliskich, inni tkliwie się żegnają, a zgromadzony tłum macha na pożegnanie odpływającym. Kilka razy, przy mniejszych osadach, zatrzymujemy się na środku fiordu – wysokie, skaliste wybrzeże uniemożliwia dotarcie statku do samej wioski, konieczna jest przesiadka na szalupę. W ten sposób do brzegu docierają pasażerowie statku, a także niektóre towary, choćby worek z przesyłkami. Z każdym mijanym kilometrem krajobraz staje się coraz bardziej arktyczny, głębia błękitu morza i nieba jest wprost niebywała. Malowniczą panoramę stopniowo zaczynają wypełniać pojedyncze góry lodowe, a ostatnie kilometry pokonujemy w gęstym paku lodowym. Powietrze przesiąknięte jest niezwykłą ciszą, przerywaną jedynie odgłosami kruszonego lodu i dźwięcznymi pluskami wody.

Foto: Luiza Stosik-Turek

Setki gór lodowych

Po czterech dniach docieramy do Ilulissat, niewielkiego miasteczka położonego na wybrzeżu Zatoki Disko, około 350 kilometrów na północ od kręgu polarnego. Nazwa tej miejscowości w języku Innuitów oznacza „góry lodowe” i chyba nie mogła być bardziej trafna. Dwa kilometry od miasta swoje ujście ma Sermeq Kujalleq, najbardziej aktywny lodowiec na świecie. Jego czoło wznosi się na 80 metrów, a jęzor przemieszcza się około kilkunastu metrów dziennie, gęsto wypełniając długi na kilkadziesiąt kilometrów fiord setkami gór lodowych. Gigantyczne bryły lodu są popychane dalej przez oddzielające się kolejne fragmenty w stronę otwartej wody. Uwolnione fragmenty lodowca dryfują przez długi czas, wypełniając wody zatoki po horyzont. Przemieszczanie się lodu we fiordzie jest zbyt wolne, by można je było dostrzec, ale trzaski pracujących mas lodu, przerywane łoskotem odłamujących się fragmentów, nie pozwalają zapomnieć o potędze tamtejszej przyrody. Właściwy sezon turystyczny trwa tu zaledwie dwa miesiące. Dlatego w lipcu i sierpniu Ilulissat zapełnia się turystami z całego świata, spragnionymi arktycznej przygody. Miejscowe biura turystyczne wychodzą naprzeciw ich oczekiwaniom – góry lodowe można podziwiać ze statków wypływających o każdej porze dnia i nocy, z okien helikoptera lub z wytyczonych szlaków, prowadzących tuż przy fiordzie. Do tego położenie miasta gwarantuje w tym czasie idealnie czyste niebo i słońce niemal przez całą dobę.

>>> Daniel Szwarc OMI: Inuici czasem traktują księży jak szamanów [PODKAST]

Foto: Luiza Stosik-Turek

 >>> Arktyka. Młodzi nie pamiętają życia w igloo [MISYJNE DROGI]

Przemijające piękno

Potęga natury. Majestatyczne, czyste piękno. Z pozoru niezniszczalne. Przestrzeń bez końca, lód po horyzont. Obszar, który w znacznej mierze podlega ścisłej ochronie – wchodzi w skład największego na świecie parku narodowego. A jednak, jak dziś wiemy, potęga natury przegrywa konsekwentnie z działaniami człowieka. Postępujące zmiany klimatu, przyśpieszone w znacznej mierze przez efekt cieplarniany oraz ingerencję człowieka, powodują katastrofalne na skalę światową skutki. A wszystko ma swój początek i koniec właśnie tu – na rozległym obszarze pełnym grubych warstw wiecznego lodu. Wpisujemy w wyszukiwarkę hasło „Grenlandia lodowce” i otrzymujemy tysiące wyników. Wcale nie o pięknie i sile przyrody, ale o jej słabości i ulotności. Najświeższe są z wczoraj – od lodowca Nioghalvfjerdsfjorden oderwał się właśnie kawałek lodu mający szerokość ponad 12 kilometrów i będący zdecydowanie największym takim odłamkiem w ciągu ostatnich lat. Inny artykuł donosi o najnowszych odkryciach naukowców z Ohio – pokrywa lodowa Grenlandii topnieje znacznie szybciej niż kiedyś przypuszczano, że będzie topnieć. Podczas zimowych miesięcy lód nie odbudowuje się już w wystarczającym dla jego zachowania tempie. Czeka nas nieuchronny i stały wzrost poziomu mórz i oceanów na całym świecie. Z perspektywy jednego roku może wydawać się nieznaczny, ale faktycznie porażająco niebezpieczny. Wzrost poziomu mórz, zalewanie nisko położonych obszarów, wymieranie całych gatunków roślin czy zwierząt, przegrzanie dużej części regionów Afryki czy Bliskiego Wschodu – to już nie są przypuszczenia i podejrzenia, ale realne, namacalne i w zasadzie pewne już zagrożenia. Pozostaje więc zadać tak oczywiste pytanie – czy jest coś, co możemy jeszcze zrobić? Dla naszej planety, dla nas, dla naszych dzieci? Chcę wierzyć, że tak. Bez wątpienia, radykalne i największe zmiany muszą zadziać się ze strony rządzących państwami na świecie: systemowe i konsekwentne działania w kontekście energetyki, rezygnacja z przemysłu węglowego, edukacja i zwiększanie świadomości ekologicznej. Ale ważny jest każdy, nawet najmniejszy gest dbałości o przyrodę, każdy gest, który choć odrobinę pomoże jej sobie z nami, ludźmi, jakoś poradzić. „Jeśli czegoś nie znamy, to tego nie pokochamy. Jeśli nie pokochamy to nie ochronimy” – pisze Jakub Małecki, poznański glacjolog w jednym z wywiadów na temat zmian klimatycznych. My pokochaliśmy.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze