Fot. ARCH. HANNY I KONRADA NYCZÓW

W najbiedniejszej dzielnicy miasta. Rodzina, która wyjechała na misje do Kazachstanu [MISYJNE DROGI]

Są młodym małżeństwem. Z Bielska-Białej trafili do Karagandy w Kazachstanie. Życie rodziny z czwórką dzieci nie pozwala na wiele aktywności podczas misji. Świadectwem obecności Boga jest ich sposób życia i decyzja porzucenia w miarę łatwego i poukładanego życia.

W związku małżeńskim jesteśmy od prawie ośmiu lat. Już przed zawarciem ślubu myśleliśmy o tym, że chcielibyśmy wyjechać gdzieś na misje. Oboje od wielu lat należeliśmy już do wspólnoty neokatechumenalnej przy katedrze pw. św. Mikołaja w Bielsku-Białej. Wspólnota pomogła nam zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo Bóg troszczy się o nas i że zawdzięczamy Mu wszystko. Naszą rodzinę stanowią: Konrad (32 l.) i Hania (31) wraz z dziećmi – Anielą (7), Jadwigą (5), Marią (3) i Kazimierzem (niedawno się urodził).

Uganda to nie Karaganda

Oboje wychowaliśmy się w harcerstwie (ZHR), więc zaczęliśmy szukać możliwości służby Bogu, aby dawać świadectwo Jego miłości. Chęć wyjazdu na misje wydawała się nam bardzo naturalna i odpowiadająca naszym predyspozycjom. Z początku próbowaliśmy wyjechać poprzez młodzieżową wspólnotę salezjańską w Krakowie, ale podczas spotkań przygotowawczych nie czuliśmy, że to nasza droga. Ksiądz, który przygotowywał nas do ślubu doradził nam, abyśmy jeszcze poczekali – modląc się o powołanie misyjne – i spróbowali wyjazdu na misje raczej jako bardziej „okrzepła” rodzina niż jako bardzo młode małżeństwo.

Fot. ARCHIWUM HANNY I KONRADA NYCZÓW

Po paru latach – mając już trójkę dzieci – pojawiła się możliwość wyjazdu na misje poprzez naszą macierzystą wspólnotę. Postanowiliśmy zatem spróbować – choć wiedzieliśmy, że szanse na wyjazd są znikome, ponieważ selekcja rodzin wydawała się bardzo rygorystyczna i sami nie znaliśmy nikogo, komu by się udało wyjechać na misje. W listopadzie 2021 r. po podjęciu decyzji o chęci wyjazdu czyniliśmy kroki – rozmowy, spotkania – aby wyruszyć na misje. Był to jeszcze czas pandemii, więc szanse na to, że nam się uda były znikome. Na szczęście okazało się, że to Bóg prowadzi i On decyduje. Na jednym z ogólnopolskich spotkań dowiedzieliśmy się, że jest potrzebna rodzina na misje do „Ugandy”. Nie zastanawiając się za bardzo – wstaliśmy na wezwanie, deklarując gotowość wyjazdu do tej misji. Dopiero potem okazało się, że owa „Uganda” to Karaganda i nie jest to afrykański kraj, tylko kazachskie miasto położone pośrodku stepu.

Wśród baraków

Wiedzieliśmy, że zmiana miejsca zamieszkania będzie bardzo trudna – i rzeczywiście tak jest. W Karagandzie mieszkamy już niemalże dwa lata i cały czas jest nam bardzo ciężko przywyknąć do tego miejsca. Przede wszystkim Karaganda jest miastem przemysłowym – jest tu bardzo brudno i jakość powietrza jest zła. Różnica w życiu okazała się diametralna. W liczącej 165 tys. mieszkańców Bielsku-Białej mieszkaliśmy w lesie – wprost u podnóży Beskidów. Karaganda zaś liczy sobie ponad 500 tysięcy mieszkańców i jest położona na suchym, pełnym pyłu stepie. Zimą temperatury spadają tu nawet poniżej –30°C, a latem sięgają ponad +40°C. Życie ludzi w naszym miejscu zamieszkania jest trudne i dosyć surowe – ludzie bardzo dużo pracują, za bardzo małe pieniądze. Wszystko jest drogie, a korupcja tak duża, że nawet infrastruktura miejska jest nieprzyjazna dla jej użytkowników (złe drogi, brak chodników, niskiej jakości obiekty rekreacyjne dla dzieci itd.). Nasze mieszkanie znajduje się w najbiedniejszej dzielnicy miasta w czteropoziomowym bloku, który jest położony pośród małych skromnych baraków. Z jednej strony życie na skraju miasta ma swoje dobre strony, ponieważ parę kroków od naszego mieszkania rozciąga się już step. Z drugiej strony jednak czujemy się tu jakby zamknięci w klatce – ponieważ praktycznie wszystko trzeba załatwiać „w mieście”, do którego można dostać się tylko samochodem lub autobusem prowadzonym przez agresywnie jeżdżących kierowców. Dużym plusem jest to, że nasza okolica jest bardzo spokojna i bezpieczna – nasze dzieci mogą same bawić się na zewnątrz, a najstarsza córka może nawet samodzielnie chodzić do naszego kościoła.

Przedmieścia Karagandy, gdzie mieszka rodzina Nyczów/Fot. ARCH. HANNY I KONRADA NYCZÓW

Parafia na starym wysypisku

Jesteśmy „rodziną w misji” – to znaczy, że jesteśmy posłani tam, gdzie istnieje Kościół katolicki, ale jest nieliczny i potrzebuje wsparcia. Nasze działania skupiają się w parafii, którą zbudowali na starym wysypisku śmieci księża marianie. Tamtejszy kościół nazywany jest przez miejscowych „polskim”, ponieważ w naszym rejonie jest bardzo dużo ludzi mających korzenie polskie – i jakaś część z nich zachowała również wiarę katolicką. W naszej parafii służy trzech księży misjonarzy – dwóch Polaków i jeden Kazach. Prowadzą świetlicę środowiskową, do której w poniedziałki, środy, piątki i niedziele mogą przyjść dzieci z całej dzielnicy i otrzymać obiad, pomoc w nauce oraz opiekę wychowawców podczas wspólnych gier i zabaw. Zakres naszej służby w parafii jest szeroki – pomagamy w działalności tamtejszych wspólnot, angażujemy się w życie świetlicy oraz zajmujemy się drobnymi pracami w parafii (np. prowadzeniem kawiarenki).

W słabości

Osoby, które wyjeżdżają na misje z dziećmi są dosyć mocno ograniczone czasowo i nie mają tak dużo sił na dodatkowe aktywności ewangelizacyjne – dlatego ich główną rolą jest po prostu dawanie świadectwa o Jezusie Chrystusie, żyjąc w środowisku, w którym się znaleźli. Jest to bardzo trudne zadanie, ponieważ poziom stresu wynikający z zamieszkania w nowym miejscu i wejścia w obcą kulturę, język jest u nas bardzo wysoki i nie lada wyzwaniem jest dla nas to, by nie przerzucać tych emocji na relacje rodzinne. Widzimy jednak, że dzięki misjom możemy odkrywać bardziej siebie samych i poznawać się nawzajem. Mimo trudów życia na obczyźnie widzimy, jak Bóg nam błogosławi, ponieważ daje nam bardzo dużo wspólnego czasu – którego na pewno byśmy nie mieli, mieszkając w Polsce. Na misjach uczymy się widzieć Chrystusa w najbliższych i „umierać” za siebie, w swoim egocentryźmie, podczas codziennych obowiązków.

Parę kroków od domu Nyczów zaczyna się już step/Fot. ARCH. HANNY I KONRADA NYCZÓW

Po wyjeździe na misje – po zmianie środowiska – perspektywa bardzo się nam zmieniła. Niemalże codziennie widzimy nasze problemy, ułomności i różne niedostatki – dzięki czemu możemy stale się nawracać. Dzięki wyjazdowi i zmianie naszego dotychczasowego środowiska potrzeba bycia z Bogiem w chwilach trudnych jest u nas dużo większa. To dzięki tym kryzysom uczymy się oddawać Chrystusowi wszystko to, co jest dla nas trudne – nie licząc na swoje siły. Bardzo często jest tak, że nie widzimy sensu naszego pobytu w Kazachstanie, a potem dowiadujemy się o owocach naszej obecności, które się pojawiły niezależnie od nas. Widzimy, że Bóg chce nam przez to powiedzieć, że nie naszą mocą mamy ewangelizować, ale że będzie robił to On – poprzez naszą dyspozycyjność i obecność w tym miejscu i w tym czasie na misjach.

Znaki Boga

Podczas ostatnich dwóch lat mamy wiele doświadczeń i prezentów od Boga. Nie sposób przytoczyć tu chociażby części z nich – dlatego skupimy się na dwóch – dla nas najbardziej istotnych. Pierwszym mocnym doświadczeniem jest dla nas poród czwartego dziecka. Na początku mieliśmy plany wracać do Polski, do domu, na poród, ale – koniec końców – zdecydowaliśmy się rodzić na miejscu – w Karagandzie. Ciąża podczas srogiej zimy i poród w obcym miejscu nie były łatwe, ale widzimy, że przez ten czas Bóg się nami opiekował i cieszymy się teraz najspokojniejszym niemowlęciem jakie mieliśmy do tej pory. Drugim faktem miłości Boga do nas była pierwsza Komunia święta naszej najstarszej córki – Anieli. Mieliśmy okazję świętować to niesamowite wydarzenie w małym, parafialnym gronie – skromnie, ale pięknie – w rodzinnej atmosferze.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Nowe wyzwania

Przed nami wakacje – mamy w planach odwiedzić Polskę, aby pobyć trochę z najbliższą rodziną i przyjaciółmi oraz by wykonać wszystkie formalności i czynności medyczne związane z narodzinami dziecka. Przyszły rok szkolny będzie dla nas przełomowy, ponieważ Aniela rozpoczyna szkołę i będzie szła do pierwszej klasy szkoły rosyjskojęzycznej (Kazachstan jest dwujęzyczny, obowiązują tu rosyjski i kazachski). Wiemy, że będzie to bardzo trudne, ale czujemy też, że Bóg się o nas zatroszczy i pomoże całej naszej rodzinie łagodnie wejść w nową rzeczywistość.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze