Mogłem umrzeć. Żyję, bo chciał tego Bóg
Pewnie wielu z Was ma poczucie tego, że Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw, że cały czas milczy. Niektórzy mogą nawet zastanawiać się, czy On w ogóle istnieje. A ja chcę dziś Wam opowiedzieć, jak przekonałem się, że On jest i że On działa.
Mógłbym podzielić moje życie na dwie części – przed 14 sierpnia 2018 r. i po tym dniu. Tak naprawdę to moje życie mogło się wtedy skończyć. Tego dnia byłem najbliżej śmierci. I nie używam żadnej metafory, nie chodzi mi o grzechy. Chodzi mi o fizyczną śmierć. 14 sierpnia zeszłego roku w pewnej chwili byłem przekonany, że zaraz umrę. Co zatem wydarzyło się i spowodowało, że jednak mogę napisać ten tekst? Wydarzył się cud.
Chwila
Byłem nad polskim Bałtykiem. Była ładna pogoda, na plaży wiele osób, morze było trochę wzburzone. Ale nie różniło się jakoś specjalnie od poprzednich dni, cały czas bardzo długo było płytko. Siedziałem więc w morzu i myślałem, że wszystko jest tak samo jak w poprzednich dniach. Byłem tam, gdzie miałem grunt. Nie zorientowałem się jednak, że tego dnia morze znosiło mnie w bok. Nagle straciłem grunt pod nogami, do tego działały fale. Zacząłem się topić. Mój organizm próbował walczyć z wodą, ale zaczynał przegrywać tę walkę. Pewnie zanurzałem się i wypływałem wciąż na powierzchnię… Udało mi się nawiązać kontakt – machając rękami – z mężczyzną na plaży. A potem myślałem, że to już koniec, że z Bałtyku nie wyjdę żywy. Nie wiem, jak długo to wszystko trwało, musiałem zacząć tracić przytomność, ale w pewnym momencie podpłynęli do mnie ludzie z dziecięcym kołem ratunkowym. Udało im się poprowadzić mnie na brzeg. Byłem bardzo, bardzo słaby, ale żyłem. Zostałem uratowany.
Jezus walczy o życie
Potem była jeszcze jazda karetką na sygnale i dwudniowy pobyt w szpitalu. Sytuacja, w której się znalazłem, miała charakter graniczny. Rzeczywiście życie i śmierć walczyły ze sobą. I wygrało życie, za co jestem ogromnie wdzięczny. Pojawili się ludzie, którzy mnie uratowali – im też jestem za to ogromnie wdzięczny. Ale wiem, że za tym ratunkiem stoi przede wszystkim Bóg. Z jakiegoś powodu zależało Mu na tym, abym został uratowany. Abym przeżył walkę z żywiołem – i to pomimo tego, że mój organizm już nie walczył. Walczył za mnie Bóg – poprzez ludzi, których mi przysłał. Kilka dni temu podczas spotkania na Polach Lednickich padły słowa: „Czasami wręcz twoje życie walczyło o ciebie bardziej niż ty walczysz o nie. Jakby było w tobie coś, co naprawdę chce ciebie pociągnąć do życia wbrew tobie. Nawet kiedy nie chce ci się – serce bije dalej, ono walczy o ciebie. I tym twoim życiem, tym wewnętrznym życiem jest Chrystus. To On żyje w tobie i walczy o twoje życie, czasem nawet wbrew tobie”. Te słowa bardzo skojarzyły mi się z moją sytuacją. Rzeczywiście, ja się poddałem, bo nie miałem już sił, ale walczyło o mnie moje życie, a tak naprawdę Życie. Jezus Chrystus o mnie walczył.
Moc bierzmowania
Zapytacie, dlaczego piszę o tym akurat dzisiaj, w Zesłanie Ducha Świętego. Otóż dlatego, że to wydarzenie pokazało mi osobiście moc sakramentu bierzmowania. Moc Ducha Świętego, który na co dzień działa w naszym życiu i nie zostawia nas w trudnej sytuacji. Wielu z Was zapewne przystąpiło już do bierzmowania. I pewnie wydaje się Wam, że nic się nie zmieniło. Przecież problemy, kłopoty, troski, ale i radości pozostały te same. Nie zaczęliśmy też nagle być perfekcyjni i bezgrzeszni, wciąż normalnie żyjemy. Jednak nam się tylko wydaje, że nic się nie zmienia. Ten sakrament umacnia nas, Duch Święty daje nam siłę do codziennej życiowej walki. Pocieszyciel jest przy nas. Wciąż pewnie jednak zadajecie sobie pytanie, co to ma wspólnego akurat z 14 sierpnia 2018 r.?
Maksymilian
Żeby na nie odpowiedzieć, trzeba cofnąć się do II wojny światowej. Otóż o. Maksymilian Maria Kolbe wraz z 9 towarzyszami trafił do bloku nr 13 w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Blok ten nazywano blokiem śmierci. Przebywał tam dwa tygodnie – nic nie jadł i nie pił. 14 sierpnia 1941 r. hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Kościół corocznie tego dnia obchodzi liturgiczne wspomnienie tego świętego. Przed laty, gdy wybierałem patrona do bierzmowania, postawiłem właśnie na o. Maksymiliana. Nie wiem już, na ile wtedy fascynował mnie jego życiorys, a na ile wybór był podyktowany fajnym imieniem. Niemniej o. Maksymilian stał się moim trzecim imiennym patronem. Topiłem się w dniu jego liturgicznego wspomnienia i zostałem uratowany. Nie od razu powiązałem te fakty, to musiało do mnie dotrzeć. Jest to dla mnie niezbity dowód na działanie Ducha Świętego, na realny wpływ Boga na moje życie. Codziennie rano mam zwyczaj zawierzania zaczynającego się dnia kilku świętym. Na tej codziennej liście jest też skromny franciszkanin, który oddał życie za swojego współbrata.
Miłosierdzie
Jeszcze jeden dowód? Koronka do Bożego Miłosierdzia. Wypadek wydarzył się około godziny 15. Chodząc sobie w morzu, odmawiałem Koronkę! Tak po prostu – Koronka i Różaniec to dla mnie takie modlitwy drogi. I nagle zacząłem się topić. I myślę, że poza Duchem Świętym uratowało mnie też Boże Miłosierdzie. Z jakiegoś powodu Bogu bardzo zależało na tym, bym tego dnia nie zakończył jeszcze pielgrzymki po tym świecie. Po coś przeżyłem to doświadczenie graniczne. Sceptycy pewnie chcieliby teraz powiedzieć, że to przecież ludzie mnie uratowali. Tak rzeczywiście było. Tylko że tych ludzi zesłał Bóg, bo nic nie dzieje się przypadkiem, naprawdę! Wciąż jeszcze odkrywam, po co to się wydarzyło. Bo po wypadku przyszło kilka bardzo trudnych doświadczeń innego typu. Przyszły łzy. Ale wreszcie przyszła w końcu też świadomość, że zostałem uratowany przez Boga. I dlatego nie mam marnować swoje życia – skoro dostałem je po raz drugi. 14 sierpnia 2018 r. narodziłem się na nowo. Jakie będzie to nowe życie?
„Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. (…) Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo” (Pwt 30, 15,19b).
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |