Moja Ekstremalna Droga Krzyżowa [REPORTAŻ]
Po kilku latach przerwy ponownie ruszyłem szlakiem Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, wraz z trzema kumplami z liceum. Moje małe przygotowania do tego wydarzenia na wiele się nie zdały. Podczas tej drogi kilka razy byłem na skraju wytrzymałości.
Ekstremalna Droga Krzyżowa (EDK) to coroczne wydarzenie, którego uczestnicy pokonują pieszo co najmniej 40 km. Idą samotnie lub w małych grupach. Na trasę wyruszają wieczorem. Idą nocą, po polnych drogach, lasach, górach lub terenach bagiennych. W drodze towarzyszą im specjalnie przygotowane rozważania 14 stacji drogi krzyżowej.
>>> Abp Adrian Galbas szedł w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej nad Bałtykiem [+WIDEO]
Zaczęło się od falstartu
Czy czterech studentów, którzy próbują łączyć studia z pracą, może umówić się na spotkanie zgodnie, w jednym terminie? Graniczy to z cudem, ale nie jest niemożliwe. Nie inaczej było, kiedy z Kacprem, Karolem i Maksem próbowaliśmy uzgodnić termin Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Ostatecznie wybraliśmy trasę z Mogilna do Gniezna (przez Trzemeszno), która liczyła niewiele (jak na EDK), bo jedynie 41 km. Jak się później okazało, ta trasa była zaplanowana na 15 marca – wtedy ruszały zorganizowane grupy. Postanowiliśmy jednak we własnym zakresie przejść tę drogę w nocy z 26 na 27 marca.
Na drodze
Naszym punktem startowym był klasztor Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów w Mogilnie, z którego wyruszyliśmy z dużym entuzjazmem. Kilka pierwszych stacji drogi krzyżowej pokonaliśmy w tempie szybkiego marszu, prowadząc przy tym długie i głębokie rozmowy. Myślę, że każdy z nas wyszedł na tę trasę nie tylko w jakiejś intencji, ale także z jakiegoś powodu, z jakąś rozterką. Tę przestrzeń na rozmowę podczas drogi bardzo doceniłem. Kiedy człowiek na chwilę nie myśli o swoich obowiązkach, a przed nim jest jedynie droga i kolejna droga i kolejna, wtedy – z powodu braku codziennych rozpraszaczy – zaczyna trochę bardziej zastanawiać się nad swoim życiem. Nad tym jak ono wyglądało dotychczas i nad tym, w którą stronę zmierza.
W ciemności
Za nami już kilka ładnych kilometrów. Zaczyna się robić coraz ciemniej, a my wchodzimy w coraz ciemniejsze lasy i… zaczynają pojawiać się drobne różnice między nami. Z poprzedniej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej zapamiętałem, że latarka (czołówka) to obowiązkowy element ekwipunku, ponieważ oświetla nam drogę. Dwóch moich kolegów, którzy od lat są harcerzami, było natomiast kompletnie innego zdania. Uznali, że nasze oczy szybko przyzwyczajają się do ciemności i zaczynamy wtedy widzieć więcej, a światło latarki jest zupełnie niepotrzebne. Cóż, trzeba było wyłączyć czołówkę i iść dalej w ciemności. Drogę oświetlał nam jedynie księżyc, który na kilka dni przed świętami wielkanocnymi był prawie w pełni.
Po swojemu
W dużej mierze na Ekstremalną Drogę Krzyżową mieliśmy swój pomysł. Nie tylko wyruszyliśmy indywidualnie (poza wyznaczonym terminem), ale także zrezygnowaliśmy z gotowych rozważań drogi krzyżowej, które nie spełniły do końca naszych oczekiwań. Zdecydowaliśmy, że na każdej stacji jeden z nas będzie prowadził rozważanie, mówiąc spontanicznie, co mu się kojarzy z daną stacją i czego możemy się z niej nauczyć. To był naprawdę znakomity pomysł. Rozważania, które mówili moi koledzy kilka razy bardzo mnie poruszyły. Było to budujące doświadczenie żywej wiary. Chyba pierwszy raz dostrzegłem, że stacje drogi krzyżowej są „do bólu” życiowe i bardzo ludzkie. Przestrzenie, które porusza to nabożeństwo – takie jak doświadczenie cierpienia, upadku, relacja z matką, relacje ze znajomymi, upokorzenie czy nawet śmierć (ta fizyczna, ale także ta duchowa) – to przecież znaczące i nieodłączne elementy naszego życia.
>>> „Musicie od siebie wymagać” – fenomen Ekstremalnej Drogi Krzyżowej
Razem, ale samotnie
Od szóstej stacji drogi krzyżowej, która przypadła na bazylikę Wniebowzięcia NMP i św. Michała Archanioła w Trzemesznie, powoli zaczynały się trudności. Kilka kolejnych stacji postanowiliśmy przejść w całkowitym milczeniu. W trakcie drogi zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki zmęczenia, spowodowane nie tylko marszem, ale również godziną – był to już środek nocy. Tymczasem my nie zwalnialiśmy tempa marszu, a momentami szliśmy nawet szybciej niż na początku. Moment nieuwagi, źle postawiłem stopę na nierównym terenie i pojawił się ból, który został ze mną już do końca trasy. Na ostatnich kilkunastu kilometrach czułem się już coraz słabszy. Ale i moi koledzy coraz częściej pytali, o to „ile do następnej stacji?”. Od dziesiątej stacji odległości między nami zaczęły się stopniowo zwiększać, a każdy musiał walczyć ze swoją słabością.
Ostatnie kilometry
Na końcowym etapie trasy czułem się już zdecydowanie najsłabszym ogniwem w naszym 4-osobowym zespole, co było dla mnie trudnym doświadczeniem. Ciągnąłem za sobą lewą nogę i już ani razu nie wskoczyłem na pierwszą pozycję, którą zajmowała osoba nadająca tempo marszu. Zależało nam na tym, by razem dojść do ostatniej stacji, a mi ta opcja wydawała się coraz mniej możliwa, ze względu na moje człapanie. Przy XII stacji zrezygnowałem z przerwy, oddzieliłem się od reszty i ruszyłem sam naprzód, w swoim tempie. Wiedziałem, że to jest jedyna szansa, żeby ukończyć drogę krzyżową w tym samym czasie, a koledzy dogonią mnie na pewno jeszcze przed XIII stacją. Tak też się stało. Do ostatniej XIV stacji, która była zlokalizowana w bazylice prymasowskiej w Gnieźnie dotarliśmy już razem. Te ostatnie stacje były dla nas zdecydowanie najtrudniejsze. Myślę, że Ekstremalna Droga Krzyżowa pomaga nam bardziej doświadczyć tej chrystusowej drogi na Golgotę. W czasie nabożeństwa w kościele nasz stan fizyczny, psychiczny i duchowy nie zmienia się aż tak bardzo między III a XIII stacją. Podczas EDK między tymi stacjami mija wiele godzin, a nasz stan z kilometra na kilometr zmienia się coraz bardziej.
Siła rumaka?
Myślę, że ta Ekstremalna Droga Krzyżowa nauczyła mnie trochę pokory. W czasie trasy przypomniały mi się słowa z Księgi Psalmów: „Nie kocha się w sile rumaka; nie ma też upodobania w goleniach męża. Podobają się Panu ci, którzy się Go boją, którzy wyczekują Jego łaski” (Ps 147,10-11). Ta droga krzyżowa to nie pokaz siły, a raczej słabości i w tym sensie jest ona sprawiedliwa, że swoim dystansem robi wrażenie na każdym, i tym bardziej wysportowanym, i tym ze słabszą kondycją. Dla mnie było to doświadczenie własnych ograniczeń, ale także przekroczenia swoich możliwości. Mam nadzieję, że odłożenie na bok własnych planów, snu, wygody pomoże mi dobrze przeżyć Triduum Paschalne. Już teraz wiem, że chciałbym wziąć udział w kolejnej edycji EDK, ale w przyszłym roku pewnie warto by było trochę lepiej się przygotować.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |