fot. facebook.com/ReportazZWycinkowSwiata

Monika Białkowska: Kościół jest pełen ludzi milczących [ROZMOWA]

Wcześniej opisywała świat i Kościół piórem. Jest doktorem teologii, dziennikarką „Przewodnika Katolickiego”. Gdy wybuchła pandemia postanowiła jednak, że z jej czytelnikami i odbiorcami przyda się także kontakt wzrokowy; mimo że przez łącza internetowe, to jednak bardzo ważny i potrzebny. I tak powstał internetowy program „Reportaż z wycinków świata”. 17 lutego widzowie „Reportażu” spotkają się na dwusetnym odcinku tego programu.

Monika Białkowska – w rozmowie z Maciejem Kluczką – mówi, jakie były największe wyzwania związane z tworzeniem programu, czego nauczyła się o Kościele i swoich odbiorcach. W „Reportażu z wycinków świata” nie brakuje krytyki Kościoła, ale opartej na merytorycznej podstawach i troski o wiarygodność całej Wspólnoty. „Księża nie mają tu przewagi” – mówi wprost i przyznaje, że to pomaga budować zdrowe relacje między świeckimi a duchownymi. Zdradza też, czy jej program spotyka się z krytyką hierarchów. Białkowska przyznaje, że wiele uczy się od swoich widzów, od społeczności internautów, która zbudowała się przy tym programie. „To wzajemna inspiracja” – podkreśla.

„Reportaż z wycinków świata” można oglądać na Facebooku oraz na kanale Youtube (w poniedziałki i czwartki o 21:15). Publicystyka swoje programy prowadzi prosto z domu. Sceneria, w której widać manekina i niekiedy przemykającego kota, jest już dobrze znana wszystkim widzom „Reportażu”. Monika Białkowska niekiedy jednak wychodzi z domowego studia i rusza w dziennikarską podróż. Były programy m.in. z Watykanu, był „Reportaż” na temat trudnej sytuacji uchodźców na polsko – białoruskiej granicy. W kwietniu ukaże się jej książka „Nawet jeśli umrę w drodze” – to opis podróży po Europie i spotkań z uchodźcami.

fot. YouTube

Maciej Kluczka (misyjne.pl): Czego dowiedziała się Pani o Kościele i o ludziach, którzy Kościół tworzą przez 200 odcinków „Reportażu z wycinków świata”?

Monika Białkowska (publicystka, autorka programu „Reportaż z wycinków świata”): – Chyba najbardziej tego, że Kościół jest pełen ludzi milczących, którzy potrzebują tego, by któryś z nich zaczął mówić pierwszy. Program zaczął się przez pandemię. Pracowałam wtedy jeszcze w „Przewodniku Katolickim” i w redakcji pomyśleliśmy, że dobrze byłoby stworzyć takie miejsce spotkania i rozmowy. Obawiałam się wtedy, czy dam radę, czy nie będzie hejtu, czy to „wypali”. A bardzo szybko okazało się, że najczęściej słyszałam od ludzi, że „wreszcie to ktoś głośno powiedział”, „wreszcie nie jestem sam/sama”, „wreszcie mam miejsce, gdzie są ludzie, którzy myślą w ten sam sposób”. Ludzie doceniali to, że mogą się poznać, wymienić myśli, że przestają czuć się zepchnięci na margines. To właśnie ich odkryłam – ludzi, którzy nie mieszczą się w głównych nurtach myślenia w Kościele i o Kościele, którzy nie kierują się polityczną poprawnością, którzy starają się konfrontować uproszczoną katechezę z wiedzą i wrażliwością na świat. To ludzie, którzy podkreślają, że mało kto zabierał głos w ich imieniu. Oczywiście takie środowiska są, to np. środowisko Więzi. Jednak pisanie jest czymś innym. Kiedy się czyta artykuł i przychodzi myśl: „okej, pasuje mi to myślenie”, „zgadzam się z tym” to to jest jeszcze za mało. W przypadku programu na żywo, kiedy można w czasie rzeczywistym wymieniać komentarze i myśli, kiedy można porozmawiać, to doświadczenie jest zupełnie inne. Niekiedy słyszę coś, co mnie strasznie onieśmiela… To słowa: „Dzięki pani jeszcze jestem w Kościele” . Nie wiem, czy chciałabym takie słowa słyszeć, bo to jest duży ciężar i duża odpowiedzialność. Jednocześnie rozumiem, że mogą być ludzie, którzy decydują się na odejście z Kościoła z powodu niewysłuchania, z powodu buzującego gniewu i pozostawienia samym sobie. Jeśli pomagam w tym, by to poczucie było inne, to się cieszę.

>>> Ze słuchaniem w Kościele nie jest dobrze [OPINIA] 

fot. EPA/VATICAN MEDIA

Program jest na żywo, to daje poczucie doświadczenia bycia w pewnego rodzaju wspólnocie.

– Tak. Nie wiem, w którym momencie tak się stało, ale wiem, że widzowie mojego programu nie przychodzą posłuchać wyłącznie mnie. Oni przychodzą także spotkać się ze sobą. Widzę, że nawiązują relacje, wymieniają opinie, zwracają się do siebie. Od momentu, kiedy uruchomiłam Patronite dla tego programu, to powstała grupa patronów. Ludzie podrzucają sobie ważne tematy i zaczynają wokół nich dyskutować. Kolejnym ważnym czynnikiem, który mógł przyciągnąć do mojego programy to ten, że wielu ludzi nie ma w swoich parafiach możliwości tak swobodnej wymiany myśli i dyskusji. Ludzie chyba tego potrzebują – spotkania, pogadania, poczucia, że ze swoimi myślami nie są sami.

Stworzyła się stała społeczność widzów?

– Widzę w komentarzach, że widzowie rozmawiają między sobą. Wiem, że nie komentują wyłącznie tego, co ja mówię, ale wchodzą także w dyskusję między ze sobą. To, co ja mówię jest tylko impulsem, by coś w nich się zrodziło, żeby dyskusja trwała później także w ich parafiach, we wspólnotach.

Ten program nie miał założenia, że koniecznie chcę coś i kogoś krytykować. Jednocześnie nie miał też założenia, że muszę być grzeczna albo politycznie poprawna. Od początku ludzie zaufali temu, że to co mówię, jest szczere. Problem w tym, że przez lata nauczyliśmy się w Kościele (i jest to chyba głównie polska bolączka), że media katolickie są bardziej od PR-u, a nie od dziennikarstwa. (Monika Białkowska dla misyjne.pl)

fot. pexels.com

To pewnie dowód na to, że niektórym brakowało rozmowy o Kościele, ale bez hierarchów, biskupów, a może i bez księży. Czy brakowało też otwartej, szczerej rozmowy, w której można sobie pozwolić na krytykę?

– Księża też tam są, przychodzą. Widać ich w komentarzach, dają o sobie znać. Ważne jest to, że księża tu nie mają przewagi i nie mogą narzucić żadnej narracji. Jeśli jest osoba duchowna, to bierze udział w dyskusji jako jedna z wielu.

Na równych prawach i zasadach.

– I to jest fajne. To uczy relacji jedną i drugą stronę. Oczywiście wiem o księżach, którzy słuchają tego programu i nigdy się nie odezwali. I wiem, że niektórzy gdzieś tam komentują nieprzychylnie moją audycję. I oczywiście, jeśli ktoś nie chce, to nie zmuszę go do rozmowy i do spotkania. A że często krytykuję niektóre działania Kościoła? Ten program nie miał założenia, że koniecznie chcę coś i kogoś krytykować. Jednocześnie nie miał też założenia, że muszę być grzeczna albo politycznie poprawna. Od początku ludzie zaufali temu, że to co mówię, jest szczere. Taką mam wiedzę, tak rozumiem otaczające nas zjawiska. Widzowie zaufali, że mówię to, co myślę, a nie to, co powiedzieć trzeba albo co wypada, albo to, czego oczekuje ode mnie jakaś władza. Staram się tego trzymać. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie jestem wielką osobowością, której nazwisko znają wszyscy w Polsce. Po prostu obserwuję świat, obserwuję Kościół, podrzucam swoje myśli, dzielę się nimi. Niekiedy bywa tak, że to dopowiedzenia moich widzów bywają bardziej odkrywcze. I z takich sytuacji też się cieszę, bo to nas wszystkich rozwija. Myślę, że mój program to pewnego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Nie musimy milczeć i się wkurzać, ale możemy rozmawiać.

ksiądz księża priests
fot. Cathopic

A czy były głosy ze strony hierarchów, że przesadza Pani, że tak nie można, że krytyka w Kościele powinna być w cztery oczy, a nie na forum? Czy użyto tego słynnego (choć już chyba nieaktualnego i nieuzasadnionego) argumentu, że „matki się nie krytykuje”?

– Prawdę mówiąc, to nie miałam kontaktu z hierarchami. Chyba nikt nie przyznał się, że ogląda „Reportaż”. Choć chyba był któryś z biskupów…

Chyba wspominała Pani w jednym odcinku o biskupie pomocniczym archidiecezji krakowskiej – biskupie Damianie Muskusie – który komentował dyskusję.

– Zgadza się. I chyba też – gdy byłam na konferencji KAI ws. synodu – to bp Piotr Jarecki kojarzył mnie i mój program. Jeżeli chodzi o krytykę to wiem, że ona jest ze strony Kościoła instytucjonalnego i hierarchicznego, ale w typowy dla klerykalnego Kościoła sposób. Dowiaduję się o tym pokątnie, nie wprost. Raz usłyszałam od ważnego księdza, bodaj w sprawie liturgii abpa Rysia – że mam rację, ale nie powinnam o tym mówić, bo „już żaden autorytet nam nie zostanie”. Nie chcę takich autorytetów, które są budowane na przemilczeniach. Już to przerabialiśmy i wiemy, do czego to doprowadziło. Wiarygodni będziemy dopiero wtedy, kiedy powiemy, że trudno, popełniliśmy błąd, przepraszamy, to się więcej nie zdarzy. A nie wtedy, kiedy będziemy się upierać, że wszystko było OK. O tym, że przesadzam, zdarzyło mi się też słyszeć od klerykalnych świeckich, którzy tak mocno wsiąkli w struktury, że stracili swoją wolność. Oczywiście zdarzają się komentarze na temat „lewactwa i masonerii”, ale dyskusja kończy się, kiedy próbuję dopytać, co dokładnie mają na myśli komentujący. Jestem teologiem, znam i rozumiem Kościół. Nie wszyscy są przygotowani do rozmów merytorycznych.

>>> Papież po raz pierwszy w telewizyjnym talk show [WIDEO]

fot. unsplash

Dobrze by było, gdyby media katolickie mogły sobie w pełni pozwolić na nieskrępowaną, ale jednocześnie rzetelną krytykę. One znają Kościół (jego strukturę, historię, różne zależności). Dzięki temu mogą (ewangelicznie powiem) oddzielić ziarna od plew, czyli tematy wymagające krytyki i nagłośnienia od tych, które są wyłącznie tanią sensacją i nie ma w nich „mięsa”.

– Krytykę Kościoła ze strony mediów świeckich trzeba podzielić na dwa rodzaje. Zdarza się, że takie krytyczne materiały robią dziennikarze świeckich mediów, którzy znają i rozumieją Kościół. Tak jest w przypadku Marcina Gutowskiego z TVN24, z którym kończyliśmy przecież te same studia. I ta krytyka jest sensowna, jest merytoryczna, nie jest waleniem na oślep w Kościół. I jest też drugi rodzaj krytyki – ze strony ludzi, którzy nie rozumieją Kościoła, często nawet mylą podstawowe i ważne pojęcia. To jest jak strzelanie z kapiszonów, bo taką krytykę można bardzo łatwo zlekceważyć, łatwo jest powiedzieć: „To ignorant, on się nie zna”. Niestety przez to, że za ową krytykę zabierają się ludzie bez wiedzy i przygotowania, lekceważony jest również głos tych, którzy o Kościele nie tylko mają jakieś pojęcie, ale też naprawdę zależy im na oczyszczeniu Kościoła, z miłości do niego.

A w mediach katolickich się znają. A przynajmniej powinni.

– Gdyby pozwolić mediom katolickim zwracać uwagę na nadużycia to byłoby lepiej. Przecież my nie chcemy Kościołowi zaszkodzić. Nam zależy na uzdrowieniu Kościoła, żebyśmy – jako wspólnota – byli wiarygodni. Ta wiarygodność jest dla mnie niezwykle ważna, łapię się na tym, że wracam do niej z uporem maniaka. Nie zależy nam na tym, by Kościół pogrążyć albo pozbyć się go z życia publicznego. Wręcz przeciwnie! Zależy nam na tym, żeby ludzie mogli Kościołowi ufać. Problem w tym, że przez lata nauczyliśmy się w Kościele (i jest to chyba głównie polska bolączka), że media katolickie są bardziej od PR-u, a nie od dziennikarstwa. I w większości przypadków niestety tak się dzieje. Najgorsza jest sytuacja, gdy dziennikarz boi się zadać biskupowi trudne pytanie.

>>> Maciej Kluczka: organizujmy debatę, a nie kłótnię

fot. unsplash

Zgadza się, choć mam wrażenie, że to powoli, powoli się zmienia. Dzięki programom takim jak ten Pani, dzięki dziennikarskim śledztwom i pogłębionym reportażom. Dzięki ludziom, którzy dążą do prawdy. I obok „reklamowania” dobrych i pięknych rzeczy w Kościele (bo to też potrzebne) w mediach katolickich coraz częściej pojawiają się też tematy trudne, których nie można pominąć czy przemilczeć.

Często słyszę: dlaczego nie mówisz o rzeczach dobrych? Zrobiłam sobie z tego rachunek sumienia. Dlaczego te setki drobnych, dobrych parafialnych wydarzeń wydają mi się niemedialne? I przypomniałam sobie początki swojej pracy dziennikarskiej w lokalnej gazecie katolickiej. Tam pisało się głównie o biskupie. Każda próba napisania o fajnej inicjatywie ze strony jakiegoś księdza na wsi kończyła się zarzutami, że go „promujemy”, a innych nie „promujemy” i dlaczego właśnie on? Wiem, jak to brzmi, ale tak właśnie działała zazdrość jednych księży o to, że opisaliśmy innych, a przecież oni też robili Drogę Krzyżową, a złośliwa dziennikarka ich pominęła… Sama myśl o tym, że pokazanie czyjegoś sukcesu może innych inspirować, brzmiała jak z kosmosu. Teraz ci sami księża mają do mnie pretensje, że mówię tylko o tym, co trudne, że nie umiem chwalić. Po pierwsze, taka jest konwencja programu, że próbujemy przejść razem i zrozumieć te najtrudniejsze wydarzenia. Nie jestem i nigdy nie będę Katolicką Agencją Informacyjną. A po drugie – kto w Kościele nauczył mnie, żeby nie chwalić…?

Na koniec w takim razie pytanie właśnie o tematy trudne. Który z tych dwustu odcinków był dla pani najtrudniejszy?

– Nie mam takiego jednego tematu. W tej pracy jest tyle emocji i różnych wydarzeń… I chyba całą sztuką jest to, by w każdy z tych tematów wchodzić maksymalnie i na całego. Możliwe, że to była historia księdza Arkadiusza Hajdasza i molestowania w diecezji kaliskiej. Pisałam wtedy artykuł dla „Więzi”. Zgodziłam się nie wiedząc jeszcze, co będzie w filmie braci Sekielskich. W trakcie pracy odkryłam, że ksiądz, który molestował i wykorzystywał to człowiek, z którym mój rodzony brat przyjaźnił się w dzieciństwie i cudem tylko uniknął dramatu.

>>> Wojciech Bojanowski: widz chce odwrócić głowę od tych obrazów. Moją rolą jest złapać go za łeb i zapytać: co z tym zrobisz

Migranci na polsko – białoruskiej granicy, jesień 2021r., fot. EPA/OKSANA MANCHUK / BELTA

To moment, gdy praca dziennikarska staje się jednocześnie historią życiową, osobistą.

– A może tym trudnym tematem był czas, kiedy wylądowałam na Podlasiu i rozmawiałam z ludźmi pomagającymi uchodźcom? A może wtedy, kiedy byłam w Grecji, w muzułmańskim domu, w którym byli uchodźcy? Rozmawiałam wtedy z nastolatką, która pokazywała mi blizny na nogach po pluskwach. Tego nie da się porównać. Każda z tych rzeczy dużo mnie kosztowała. Paradoksalnie jednak najwięcej kosztowała mnie chyba decyzja o włączeniu kamery i wejściu na żywo w internetową transmisję. Nigdy nie miałam parcia na szkło. To wymagało ode mnie wejścia w nieznane, bo wiedziałam, że umiem pisać i tym zarabiałam na życie. Na początku myślałam o nagrywaniu programów, ale robię je dwa razy w tygodniu, więc wymagałoby to zbyt dużego nakładu czasu i pracy technicznej. Ja nie dawałam rady, mój komputer nie dawał rady. Stwierdziłam więc, że „raz kozie śmierć”, najwyżej mnie wyśmieją. Pamiętam, że przez pierwsze odcinki nie miałam nawet odwagi sprawdzania komentarzy po programie. Jednak zadziałało, dwieście programów za nami, jedziemy więc dalej.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze