Monika od Dzieciaków-Cudaków: gdyby nie Bóg, nie byłabym tym, kim jestem [RELACJA]
Na co dzień nie występuje na scenie. Na Festiwal Życia przyjechała pierwszy raz, choć miała być tutaj już w zeszłym roku. Mimo to jej konferencja do tej pory zgromadziła prawdopodobnie najwięcej osób. A o czym mówiła dziś Monika Hoffman-Piszora, mama Dzieciaków-Cudaków?
Monika nie miała w sobie instynktu macierzyńskiego nawet kiedy była już w pierwszej ciąży. Co więcej – nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie siebie jako mamy. M.in. dlatego wstąpiła do klasztoru. Dziś ma piątkę dzieci, w tym dwoje z zespołem Downa, a pokazując swoje życie na Instagramie każdego dnia udowadnia, że Bóg ma dla nas najlepszy plan.
Klasztor i cud
Monika Hoffman-Piszora pochodzi z wierzącej rodziny. Był jednak czas w jej życiu, kiedy bardzo oddaliła się od Boga i – jak sama przyznaje – jest dzisiaj przykładem jednego z klasycznych nawróceń.
– Będąc już na dnie i w życiowym bagnie, zwróciłam się do Boga. Chociaż z zewnątrz może tak to nie wyglądało. Bo ja bardzo dużo robiłam w swoim życiu, zakładałam różne maski, miałam wielu znajomych. Ale wszystko po to, by jak najbardziej zapchać jakąś dziurę i pustkę. Ale kiedy już nie mogłam sobie z tym poradzić, to pewnej sylwestrowej nocy stanęłam przed drzwiami kościoła i zamiast bawić się na imprezie, płakałam, że chcę wejść do środka, że potrzebuję nie wiem czego, ale że tak dłużej nie może być. To się wydarzyło dopiero dziewięć lat temu, ale to wydarzenie całkowicie zmieniło moje życie i wiem, że gdyby nie ono, to nie byłam tu, gdzie jestem i tym, kim jestem – wspominała.
Po nawróceniu kobieta przez rok czytała dużo i każdego dnia pogłębiała swoją wiedzę dotyczącą wiary katolickiej. Do tej pory bowiem nie wiedziała, że osoba wierząca może być szczęśliwa.
– Tak bardzo w tym wszystkim się zakochałam, że postanowiłam, że będę siostrą zakonną. Bardzo chciałam zostać mniszką benedyktyńską, więc przez kolejny rok przygotowywałam się do tego, żeby zamknąć się za klauzurą. Odcięłam się od znajomych, bo większość z nich to były osoby niewierzące. A potrzebowałam spokoju w swoim życiu. Po tym czasie zamknęłam się za klauzurą i myślałam, że będę tam do końca życia. Bardzo mi się tam podobało. Jest to jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia. Najwięcej dowiedziałam się wtedy o sobie i najbardziej pokochałam siebie. Nigdy nie żałowałam tej decyzji. Ale w tym czasie było w moim życiu coś, co nie dawało mi spokoju, a ja nie potrafiłam tego nazwać – opowiadała.
Niedługo później Monika dowiedziała się, że w klasztorze jedna z sióstr umiera na raka.
– Dostałam wtedy od matki przełożonej pozwolenie, żeby chodzić do niej codziennie na pięć minut, potrzymać ją za rękę, podać jej coś do picia, po prostu z nią pobyć. I to dawało mi taką radość, takie spełnienie, ja tego tak potrzebowałam, że czekałam tylko w ciągu dnia na ten moment, żeby jej w czymś pomóc albo pobyć z nią, kiedy spała. Gdy umarła – ja już wiedziałam, że potrzebuję się kimś opiekować, że to mi daje radość, że ja bez tego nie będę szczęśliwa. Ale nie wiedziałam, kim mam się opiekować. Chciałam nawet wstąpić do klasztoru, w którym siostry zajmują się osobami z niepełnosprawnością. Życie jednak potoczyło się tak, że wyszłam za mąż i nie miałam mieć dzieci, bo wskazywały na to wszystkie badania. Po dwóch tygodniach po ślubie okazało się jednak, że jestem w ciąży. Dla mnie, dla lekarzy, dla rodziny to był cud, o który modliła się moja siostra.
>>> Wielbienie podczas Festiwalu Życia [GALERIA]
Kiedyś brak instynktu, dziś miłość
Założycielka instagramowego konta Dzieciaki-Cudaki, zaczynając opowiadać o swojej rodzinie, przyznała, że zanim została mamą, nie miała w sobie instynktu macierzyńskiego.
– Nawet kiedy byłam już w ciąży, nie miałam w sobie tego instynktu. Wręcz przeciwnie – czułam, że nie kocham mojego dziecka i żyłam nadzieją, że kiedy się urodzi, to wtedy coś się zmieni – mówiła.
Podczas konferencji Monika wspomniała także o momencie, w którym dowiedziała się, że jej pierwsze dziecko – Heniu – ma zespół Downa:
– Będąc w ciąży nie robiłam badań prenatalnych, bo do głowy by mi nie przyszło, że moje dziecko urodzi się z jakąś wadą. Nie pomyślałam o tym ani jednego dnia, nawet przez sekundę. To było dla mnie bardzo abstrakcyjne. Jednak po urodzeniu Henia lekarz zasugerował, że coś jest nie tak i że weźmie Henia na badania. Wtedy też nie pomyślałam, że to może być coś poważnego. Po pewnym czasie, kiedy Heniek długo nie wracał, zaczęłam się martwić, że może jest chory, że będzie wymagał jakiejś operacji, że być może będzie cierpiał. Poszłam więc zapytać się lekarzy, co się stało. I wtedy pani doktor ściszonym głosem powiedziała, że najprawdopodobniej Heniu ma trisomię – zespół Downa. Wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Ja nie przeraziłam się tym, że mam dziecko z zespołem Downa, tylko tym, że sobie nie poradzę. W ogóle wtedy nie chodziło o moje dziecko, tylko o mnie. Wydawało mi się, że ja się nie nadaję się, żeby być matką dziecka wymagającego. Wydawało mi się, że to musi być ktoś twardo stąpający po ziemi, ktoś, kto się nie boi, kto stworzy temu dziecku lepszą przyszłość. Ja wolałam poleżeć sobie na łóżku, wyjść na imprezę ze znajomymi czy poczytać książkę. Bo wydawało mi się, że za dziecko z zespołem Downa trzeba być dużo bardziej odpowiedzialnym niż za dziecko normatywne. I to mnie przeraziło. Załamałam się. Poszłam do swojej sali, popłakałam się i powiedziałam znowu, że to jest niemożliwe, że nie dam rady. I właśnie wtedy do mojej głowy przyszła jedna myśl, że ktoś spojrzy na Henia tam, gdzie został, krzywo, tylko z perspektywy zespołu Downa, że nie zobaczy w nim najpierw dziecka, tylko zespół. W tym momencie obudziła się we mnie lwica i stwierdziłam, że ja na to nie pozwolę. I od tamtego czasu już nigdy nie pomyślałam o tym, że nie dam rady.
>>> Z Open’era do Kokotka na Festiwal Życia? „Tu jest Ameryczka!” + ZDJĘCIA [DZIEŃ 5]
„Kochałam dziecko, które nie było moje”
Kilka miesięcy po urodzeniu Henia, gdy Monika była już w drugiej ciąży, razem z mężem zdecydowali się na adopcję drugiego dziecka z zespołem Downa:
– Zadzwoniłam do ośrodka i powiedziałam, że chcielibyśmy przysposobić dziecko z zespołem Downa. Umówiliśmy się na spotkanie i dowiedzieliśmy się, że jest pewna pani w ciąży, która chciałaby oddać swoje dziecko od razu po porodzie i że już wiadomo, że będzie to dziewczynka z zespołem Downa. Dorotka urodziła się w lutym i tak się złożyło, że już od początku była moją córeczką, nawet będąc jeszcze w brzuchu u innej mamy. Trudno opowiedzieć o uczuciach, które mi wtedy towarzyszyły. Bo ja kochałam dziecko, które nie było moje, ale wiedziałam, że ono jest moje już od początku.
Po podzieleniu się z uczestnikami Festiwalu Życia tą historią, kobieta przyznała, że zdecydowała się założyć konto na Instagramie po to, aby pokazywać, że dzieci z zespołem Downa to przede wszystkim dzieci, a nie zespół Downa.
– Chciałabym, żeby każdy z was, przechodząc obok dziecka z niepełnosprawnością, najpierw widział, że to dziecko, a nie niepełnosprawność – zaapelowała.
Monika przyznała także, że ważne jest dla niej niesegregowanie dzieci, że nawet jeśli Heniu nie potrafi czegoś zrobić, to razem z mężem motywują go do tego i wierzą, że da radę.
– Wszyscy mamy jakieś ograniczenia. Każdy z nas czuje się też czasem gorszy. Ale dlaczego ktoś z powodu jakiejś choroby lub wady genetycznej ma z góry przeżywać coś, czego nie powinien, bo inni mu to narzucają? To jest bez sensu – podkreśliła.
Cud na Instagramie
Kobieta podczas dzisiejszej konferencji zwróciła również uwagę na fakt, że wielokrotnie ktoś hejtował ją na Instagramie.
– Wtedy pojawiły się we mnie myśli, że nie będę już nigdy pokazywała swojego życia na Instagramie, że to koniec, że już nie będę nic mówić i pokazywać. Co prawda teraz już nie jestem hejtowana ze względu na dzieci. Ale kiedyś otrzymywałam wiadomości, w których ludzie pisali, że takie dzieci są obrzydliwe, że nie powinny żyć. Dzisiaj natomiast ludzie czepiają się mnie. Ale kiedy mam doła z tym związanego, to za każdym razem dostaję wiadomość-perełkę. I ta „perełka” to jest coś w stylu „Monika, ja dzięki tobie i twoim dzieciom nie usunęłam ciąży”. W takich momentach dodaję zawsze wielkiego kopa i mówię: „Boże, jedziemy z tym dalej” – wspomniała, po czym otrzymała brawa od wszystkich uczestników konferencji.
(Nie_zwyczajne) życie i Laura
Monika kilkukrotnie podkreślała, że jej życie jest zwyczajne, że jest mamą piątki dzieci, a przecież rodziców takich jak ona jest wiele:
– Moje życie nie jest nadzwyczajne. Ale w sposób nadzwyczajny staram się pokazać, że to życie jest spoko. Czasem oczywiście bywa trudno, ale oprócz tego jest też pięknie. Rano, kiedy wstaję o piątej razem z moim dziećmi, mówię: „Boże, daj mi siły na ten dzień”. A wieczorem, gdy kładę się już spać, mówię natomiast: „Boże, dziękuję za siły w tym dniu”. I chociaż nie robię nic wyjątkowego, to wiem, że dla innych moje życie może wydawać się ciekawe, mogą mieć wrażenie, że robię coś „wow”. A dla mnie jest to zwykła codzienność. Tylko ja z tej zwykłej codzienności sama dla siebie robię „wow” i jestem przekonana, że wasze życia też są nadzwyczajne, że każdy może ze swojego życia zrobić „wow”. I bardzo wam to polecam – dodała.
Po konferencji jej uczestnicy mogli zadawać pytania Monice. Jedną z osób, która podeszła do mikrofonu była kobieta, która – zamiast zapytać – przyszła podziękować. Bo za sprawą tego wszystkiego, co Monika robi na Instagramie, powiedziała kiedyś swojej mamie, że mogłaby mieć dziecko z zespołem Downa.
– Wtedy jeszcze nie miałam nawet męża. Dzisiaj mam jego i naszą Laurę z zespołem Downa – przyznała, co bardzo poruszyło Monikę, która zdecydowała się zejść ze sceny do kobiety i ją przytulić.
I właśnie wtedy wiadomość perełka stała się spotkaniem na żywo.
Galeria (7 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |