Monika Ogrodnik (Boża Siła): Bóg odnalazł mnie w idealnym momencie [ROZMOWA]
Monika pochodzi z wierzącej rodziny. W liceum jednak – jak sama przyznaje – skończyła zupełnie z wiarą i z Kościołem. „Żyłam tak, jak zachęcał mnie do tego świat, a rezultatów nie było” – mówi w rozmowie z Karoliną Binek wspominając również o momencie, w którym pojawiły się u niej myśli samobójcze i jak zmieniło się jej życie po tym, gdy zaczęła czytać Pismo Święte.
Wiara była zawsze obecna w Twoim życiu?
– Zdecydowanie nie. Wiarę, pojmowaną jako relację, odkryłam dopiero jakieś trzy lata temu. Bo tak naprawdę wcześniej bardziej obecne w moim życiu były praktyki religijne oraz Kościół niż sama wiara w sercu, bo moja rodzina jest katolicka, chodziłam też do szkół katolickich. Później w liceum skończyłam zupełnie z wiarą i z Kościołem. W moim sercu wtedy nie zostało zupełnie nic, nie praktykowałam. Dlatego dopiero w czasie pandemii, gdy miałam bardzo trudny okres w swoim życiu, zaczęłam zastanawiać się i odkryłam, jaki sens ma moje życie.
Jak doszło do tego, że w czasach licealnych odcięłaś się od wiary?
– Głównie przez to, że zaczęłam widzieć, że tak naprawdę tylko ja mogę mieć wpływ na to, jak żyję. Zobaczyłam, że mogę być wolna – że nie muszę chodzić w niedzielę do kościoła, tylko zamiast tego mogę dłużej spać. Kiedy poszłam do liceum, które nie było katolickie, to okazało się, że moi rówieśnicy również nie chodzą do kościoła. Nikt tam nie wierzył w Boga, bycie religijnym było tam totalnie nie na czasie. Zgadzałam się więc z moimi znajomymi w tym, że nie chcę tracić czasu na praktyki religijne i dlatego od nich odeszłam. Ale jednocześnie weszłam w imprezy, alkohol, pornografię i to dawało mi szczęście i myślałam, że jest to szczęście na dłużej. Później zauważyłam, że czuję się samotna nawet wśród moich przyjaciół. Dlatego zdarzało się, że płakałam w swoim mieszkaniu, bo czułam, że nie mam nikogo bliskiego. Wtedy uznałam, że muszę coś zmienić w swoim życiu. Spisałam 100 różnych marzeń oraz uznałam, że zacznę je realizować. Miałam cel, a moje życie zyskało sens. Ale wszystko do czasu, bo nawet te marzenia nie dawały mi długoterminowego szczęścia. Myślałam, że problem jest we mnie – przecież świat nam mówi, że marzenia i cele są najważniejsze w życiu i dają nam szczęście. A one mi tego szczęścia nie dawały. Zaczęłam się zastanawiać, po co w ogóle mam żyć, skoro tak się dzieje. Zaczęłam mieć myśli samobójcze, dochodziłam do wniosku, że życie nie ma sensu. Przecież żyłam tak, jak zachęcał mnie do tego świat, a rezultatów nie było.
Jest coś takiego jak efekt Papageno, czyli wykorzystanie przekazu medialnego do tego, żeby zapobiegać samobójstwom. Zatem, jeśli możesz powiedzieć, co sprawiło, że Ty zmieniłaś zdanie?
– Moje prawo naturalne mówiło, że życie jest cenne i że jeżeli faktycznie istnieje ten Bóg, o którym mówili mi w dzieciństwie poprzez praktyki religijne, to prawdopodobnie jakbym popełniła samobójstwo, to nie trafiłabym do nieba. Na pewno kierował mną strach oraz pragnienie tego, że jednak ludzie żyją i są w tym życiu szczęśliwi i skądś to szczęście biorą. Cały czas miałam też w sobie pragnienie odnalezienia szczęścia. Trwałam w tych zaburzeniach lękowo-depresyjnych. Gdy zaczęła się pandemia, ja wciąż szukałam odpowiedzi na pytanie, jak to jest być szczęśliwym. Pewnego dnia trafiłam na filmik, w którym jakaś dziewczyna z Ameryki opowiadała o swojej wieczornej rutynie. Później się okazało, że jest protestantką i w ciągu dwudziestominutowego filmiku pokazała przez pięć sekund, że wieczorem czyta Biblię. Powiedziała, że to podstawa jej rutyny. Zaczęłam się zastanawiać, czy taka poprawa higieny snu może mi pomóc. Bo przecież, jeśli zamiast siedzenia przed niebieskim ekranem przed snem będzie się czytało książki, to na pewno ten sen będzie lepszy. Zrozumiałam to tak, że powinnam poprawić swój sen, bo będę na pewno zdrowsza, a zdrowie daje nam szczęście. Było to jednak dla mnie o tyle trudne, że nigdy nie lubiłam czytać książek. Ale jakoś tchnęło mnie, żeby sięgnąć do Biblii.
Twoje życie zmieniło się, gdy zaczęłaś czytać Biblię?
– Najpierw doszłam do wniosku, że skoro przez całe życie wszyscy mówili mi, że Biblia jest ważna, to postanowiłam zacząć ją czytać z samej ciekawości. Bo wewnętrznie jeszcze nazywałam się katoliczką, mimo że faktycznie moja wiara w praktyce wtedy nie istniała. I tak, zaczęłam czytać, ale zupełnie nic nie zmieniało się w moim życiu. To dlatego, że ja nie pozwalałam się zmieniać, ja nie chciałam się zmieniać, nie chciałam przestać oglądać pornografii, nie chciałam przestać być wredna dla ludzi, których nie lubię albo nie chciałam przebaczyć. Po prostu nie chciałam się zmienić i się nawrócić. Mimo to wciąż czytałam Biblię, a zaczęłam od Księgi Rodzaju i traktowałam ją raczej jak jakąś opowieść, która nic nie wnosi do mojego życia. Pewnego razu coś mną wstrząsnęło. Już niekoniecznie w tym słowie, ale w samym rytmie – przecież już od miesiąca czytałam Biblię. Zadałam sobie pytanie: „Monia, czy ty rzeczywiście chcesz być taką hipokrytką, że czytasz Pismo Święte, a sama nie zmieniasz nic w swoim życiu?”. Wtedy pomyślałam sobie, że albo czytam Biblię dalej i zmieniam się, naprawiam się, albo rzucam ją w kąt i nic nie robię. Wóz albo przewóz. Uznałam jednak, że chcę poznawać Boga. Nigdy poprzez praktyki religijne nie widziałam Go, ale uznałam, że chcę wejść w to głębiej i jako świadoma już osoba podejść do wiary oraz poznać Boga jako Przyjaciela. Zaczęłam poznawać Go przez czytanie Biblii i rozmowę – jak Mojżesz – „twarzą w twarz” z przyjacielem. Rozmowę o tym, co jest we mnie – jakie lęki, zaburzenia, pragnienia i co się u mnie dzieje. I zaczęłam zauważać, że modlitwa i Biblia dają mi na tyle inną perspektywę, że ja już nie chcę żyć takim samym życiem jak wcześniej, że ja faktycznie chcę się zmieniać. Tamtego dnia oddałam swoje życie Bogu – zupełnie nie wiedząc, co to znaczy. Faktycznie już wtedy Bóg dał mi łaskę uwolnienia od pornografii i masturbacji oraz dał mi zalążek pragnienia czegoś więcej i ciągłego szukania, ciągłego poznawania.
>>> Mieszkańcy Poznania tkają siatki maskujące i robią świece okopowe dla Ukrainy [ROZMOWA]
W jaki sposób poznałaś więc później wiarę?
– W pewnym momencie poznałam dosłownie na ulicy ludzi, którzy byli ewangelizatorami. Dzielili się wiarą, było widać, że jest to dla nich żywe, prawdziwe i daje im szczęście. Ja od zawsze wstydziłam się mówić o Bogu, dla nich było to zupełnie normalne. Widziałam w nich to szczęście i zaciekawiona zaczęłam z nimi o tym rozmawiać. Weszłam też w świat internetu, wpisałam sobie na TikToku hasło „christian life” i okazało się, że tam wielu katolików i protestantów pokazuje swoją wiarę. Głównie na TikToku było to po angielsku, ale tak bardzo mnie zaciekawiły te filmiki, że postanowiłam zamienić słowo w czyn. W lipcu zbierałam pieniądze na mieszkanie, jednak pewnego dnia moja szefowa zdecydowała, że da mi wolne. Trochę się tym załamałam, ale powiedziałam Bogu, że oddaję Mu ten dzień. Weszłam na TikToka i pojawiło się we mnie pytanie – dlaczego nie ma po polsku filmików dotyczących wiary. Uznałam więc, że sama dla siebie coś nagram, żebym była zadowolona, żebym tylko ja siebie oglądała, bo miałam zero obserwujących. Nagrałam cztery filmiki o wierze, które w trochę komiczny sposób przedstawiały zmagania z chrześcijańską codziennością. Wyłączyłam aplikację i po dziesięciu godzinach wzięłam ponownie do ręki telefon i okazało się, że nagle mam 300 obserwujących, że dostałam pozytywny feedback, ludzie zaczęli do mnie pisać i zaczęło docierać do mnie to, że ludzie faktycznie są głodni Boga. Że są Go ciekawi – nie tylko ja chcę szukać i poznawać Boga, ale tak samo inni. Pamiętając tych ewangelizatorów ulicznych, uznałam, że też chcę dzielić się tym, co poznaję. Gdy założyłam TikToka, byłam 3-4 miesiące po bardzo świeżym nawróceniu. Wszystko było totalnie nowe, nic nie pamiętałam ze szkolnej katechezy. Ale uznałam, że mogę dać to, co mam, i to mnie pociągnie. I tak właśnie było, bo coraz więcej osób mnie obserwowało, coraz więcej osób pisało do mnie prywatnie i pytało mnie o różne rzeczy. Nagle okazało się, że szczęście daje mi Bóg i „służenie” Mu. Sprawdziły się słowa św. Pawła, że więcej jest szczęścia w dawaniu niż w braniu i do dziś faktycznie realizują się w moim życiu, a ja odnalazłam sens poprzez bycie przy Nim. Mam też więcej wolności w tym, żeby Mu służyć, chociaż może to dziwnie brzmi. I mam wolność w tym, by faktycznie rozmawiać o Nim, przestrzegać przykazań, bo robię to z miłości, z samego pragnienia tego, że chcę, bo widzę, ile daje mi to korzyści i szczęścia.
Jesteś po nawróceniu. W swoim życiu starasz się nawracać też innych? Jak rozmawiasz z kimś, kto jest dziś w tym momencie, w którym Ty byłaś kiedyś?
– Przyznaje się do tego, że jestem grzesznym człowiekiem i trudno mi określić, czy zawsze zachowałam się i będę zachowywać się tak samo. Ale staram się i przeważnie tak jest, że jeśli ktoś jest na zerowym albo nawet na minusowym poziomie wiary, to inspiruje mnie to do tego, żeby pokazać mu inne życie. Chcę mu pokazać, że jest coś o wiele większego, że jest Ktoś o wiele większy od jego lęków i smutków. Mam nadzieję, że zawsze z łaską próbuję pokazać Boga poprzez moje słowa i przez wysłuchanie drugiego człowieka. Kiedyś byłam bardzo gorliwa w tym, żeby od razu mówić o Bogu. Teraz wiem, że to wyłącznie kwestia Boga – to On decyduje, jak chce objawić się drugiemu człowiekowi. Przez miłość, przez trwanie przy kimś, pomaganie, dobre słowo czy polecenie terapii… Chcę swoim świadectwem pokazywać i mówić, że jest inne życie oraz dodawać nadziei, wiary i miłości. Bo to jedyne, co mogę dać – zamiast oceniać kogoś, kto jest na moim etapie sprzed kilku lat. Każdy ma inny czas w życiu, każdy do czegoś innego dorasta i inaczej go Bóg powołuje i rozwija. Podoba mi się taki spokój Boży, który mi się też udziela. Wszystko w swoim czasie, także nawrócenie.
Pochodzisz z małej miejscowości. Ja również. W mojej parafii po bierzmowaniu właściwie nie ma już żadnej „oferty” dla ludzi młodych, nie działają żadne wspólnoty dla nich. U Ciebie było podobnie? Ten fakt też miał wpływ na to, że zaczęłaś odcinać się od Kościoła?
– Tak, na pewno. Uważam, że w moim nawróceniu odegrał bardzo dużą rolę drugi wierzący człowiek. Myślałam, że wspólnota nie jest dla mnie. Myślałam, że Biblia, sakramenty, Kościół, że to wszystko jest bardzo osobiste. Jak modlitwa – to tylko w swoim pokoju, a do wiary nie potrzebuję drugiego człowieka. Zaczęłam zauważać, że gdzieś na samym początku to było dobre i potrzebne, ale też, że teraz potrzebuję drugiej osoby do rozwoju swojej wiary. Potrzebuję z kimś się modlić, rozmawiać o swojej wierze, o wątpliwościach, potrzebuję kogoś pytać o radę. Mieszkam teraz we Wrocławiu, więc mam możliwość wyboru wielu duszpasterstw i wspólnot. Wybrałam dominikanów, bo byli mi bardzo bliscy poprzez przyjaciółkę, która też u nich jest. Zaczęłam zauważać, że właśnie dominikanie mają charyzmat, który mi odpowiada, czyli głoszenie. To było bardzo „moje”. Bardzo współczuję ludziom, którzy nie mają takiej możliwości. Myślę, że gdybym została w swoim domu rodzinnym na wsi, to nie miałabym tam wspólnoty dla siebie. Dla mnie pozostanie w takich miejscach jest bardzo trudne. Choć, jeśli ktoś już jest na jakimś wyższym etapie wiary, to zakładanie wspólnot, może na wsi, może przy mniejszej parafii, też jest teraz coraz bardziej powszechne, piękne i potrzebne. Bo wspólnota tutaj jest kluczem.
Piszą dzisiaj do Ciebie inni ludzie, którzy inspirują się Twoją historią lub przeżywają coś podobnego?
– Tak, w pewnym momencie zaważyłam, że coraz więcej ludzi na TikToku pyta mnie w komentarzach, czy mogą napisać do mnie prywatnie. TikTok działa tak, że nie można do mnie napisać, jeśli ja tej osoby nie obserwuję. A kiedy coraz więcej osób zaczęło mnie obserwować, to nie byłam w stanie też zaobserwować wszystkich. W takim samym kluczu uznałam, że założę Instagrama, gdzie też zacznę ewangelizować i będę tam odsyłać, żeby ktoś mógł do mnie napisać, jeśli chciałby o coś zapytać. I tak faktycznie jest do dzisiaj. Na razie ze względu na studia mam przerwę od social mediów, ale ludzie wciąż do mnie piszą. Mają bardzo różne pytania. Nie tylko dotyczące wiary, teologii czy praktyk religijnych, ale też związane z ludzką psychiką. Albo pytają również o moje życie – o świadectwo, o to, gdzie chodzę do wspólnoty, czy mogą też do niej dołączyć.
>>> Życie ma termin ważności. I jest krótszy, niż ci się wydaje [FELIETON]
Za co dziś w życiu jesteś najbardziej wdzięczna?
– Myślę, że za to, że On mnie odnalazł w idealnym momencie – kiedy Go potrzebowałam. Za to, że odnalazł drogę do mojego serca i pomógł się otworzyć na Niego. Wiadomo, szkoda, że nie było to wcześniej. Ale z drugiej strony – potrzebowałam dojrzeć do wielu decyzji i wiele rzeczy musiało się wydarzyć bym mogła być tu, gdzie jestem teraz. Jestem więc wdzięczna za to, że dał mi wiele w moim życiu, że przeszedł ze mną przez pewne sytuacje jak Przyjaciel, nie jak wróg, nie jak przeciwnik. Szedł ze mną obok przez życie, które czasem rzuca nam kłody pod nogi. Dziękuję najbardziej za Jego obecność w moim życiu. Nie zawsze czuję tę obecność zmysłowo, ale i tak wiem, że On dalej działa.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |