Morze pamięta. Midway [RECENZJA]
„Midway” to film opowiadający o wojnie na Pacyfiku. Przede wszystkim o okresie od grudnia 1941 roku (atak na Pearl Harbor) do 4 czerwca 1942 – czyli do bitwy o Midway. Nie jest to obraz, który odmienia oblicze kinematografii, ale na pewno warto go zobaczyć.
Dla nas druga wojna światowa to przede wszystkim konflikt, który bezpośrednio dotknął Polskę i Polaków. Na przestrzeni lat 1939 – 1945 to właśnie nasza część Europy była kluczowym elementem kontynentalnej polityki. Niestety, wiemy z jak ogromnym cierpieniem i bólem się to wiązało. Wiemy, jak wielu naszych przodków oddało życie w tym morderczym konflikcie. Warto jednak pamiętać o światowości tej wojny – nie był to przecież konflikt ograniczony do Polski i jej ówczesnych sąsiadów. Miał zasięg globalny, o czym często zapominamy. I choćby właśnie dlatego warto pójść do kina na „Midway” – żeby przypomnieć sobie inne, także bardzo ważne, karty tej wojny.
Wojna na Pacyfiku
Wojna na Pacyfiku, o której opowiada „Midway”, to kluczowy moment drugiej wojny światowej dla Amerykanów. Przed atakiem Japończyków na bazy amerykańskie w Pearl Harbor (Hawaje, kilka tysięcy kilometrów od kontynentalnych Stanów Zjednoczonych), USA były neutralne. 7 grudnia 1941 roku Stany zostały zaatakowane – i przez to stały się również uczestnikami tego konfliktu. W filmie Rolanda Emmericha obserwujemy przede wszystkim wydarzenia prowadzące do bitwy o Midway. Widzimy wielomiesięczna dominację Japończyków i bezradność Amerykanów. A potem sytuacja się odwraca – i możemy zobaczyć, jak bitwa o Midway odmienia losy konfliktu na Pacyfiku. Film mocno akcentuje bardzo ważną rolę wywiadu podczas wojny. To dzięki działaniom prowadzonym przez Edwina Laytona (wcielił się w niego Patrick Wilson) i jego zespół możliwe było pokonanie Japończyków. Z drugiej strony bardzo
doceniono też lotnictwo, zwłaszcza poprzez postać Dicka Besta (gra go Ed Skrein).
Siła kobiet
Trochę pobocznym wątkiem, ale ważnym dla tego obrazu, jest sytuacja kobiet – żon i partnerek amerykańskich żołnierzy. Ich sytuacja pokazana jest poprzez postać Ann Best, żony Dicka Besta, w którą wcieliła się Mandy Moore. Warto zwrócić uwagę na te kobiety. Mieszkają w bazie razem z mężami, zdecydowały się na bardzo trudne życie. Ich partnerzy są na co dzień narażeni na śmierć. A one – bardzo silne – czekają na nich w domach. I są w tym wszystkim także razem – kobiety się jednoczą. Tak jak i mężczyźni w bazie. Myślę, że to ważne przesłanie tego filmu – potrzeba nam działać razem, wspólnie, wtedy można zrobić więcej.
Świat sprzed lat
Na pewno najmocniejszym elementem tego filmu jest jego warstwa wizualna. Zdjęcia zachwycają. Zwłaszcza te pokazujące wprost działania wojenne. Robią wrażenie swoją spektakularnością. Myślę, że to też zasługa dobrze zrobionych efektów specjalnych – a one w „Midway” są akurat bardzo ważne. Świetnie oddano też klimat przełomu lat 30. i 40. To świat zupełnie inny, i możemy tej inności doświadczyć. Widzimy piękne stroje z epoki, wystrój wnętrz, ale też kulturę tamtych czasów (jak dobrze, że palenie w miejscach publicznych nie jest już w modzie). A jednocześnie wiele z tamtego czasu tak niebezpiecznie bliskie jest i naszym czasom. Dotyczy to zwłaszcza… mediów. Widzimy, że już wtedy najważniejszy dla mediów był news. A zrobienie dobrego nagrania – jest ważniejsze od wszystkiego. Nawet od możliwości utraty życia.
Trochę o aktorach
Trochę zastrzeżeń mam do gry aktorskiej. Genialny jest w swojej roli Woody Harrelson, który odgrywa rolę Chestera Nimitza. Podobnie dużym plusem jest Patrick Wilson. Mandy Moore widzimy rzadko, ale jej gra aktorska jest poprawna (choć chciałoby się, żeby wybiła się na szczyty – jak to robi grając w serialu „This is us”). Problemem jest dla mnie przede wszystkim Ed Skrein. Dick Best to właściwie główny bohater tego filmu i odnoszę wrażenie, że Skreinowi nie udało się unieść ciężaru tej roli. Przede wszystkim, jego gra pozbawiona jest jakichkolwiek emocji. W połowie filmu stwierdziłem, że jego wyraz twarzy się nie zmienia. I tak właściwie było do końca. Ze swoją rolą nie poradził sobie chyba też Nick Jonas. Przed laty gwiazda seriali młodzieżowych Disneya, tym razem obsadzono go w roli bohatera, Bruno Gaido. A Nick Jonas nie poradził sobie z byciem bohaterem – wciąż pozostał idolem nastolatek grającym w młodzieżowej kapeli.
Nie eksperyment, ale warto
Kilka lat temu Christopher Nolan zrobił fenomenalną „Dunkierkę”. Poza przedstawieniem wydarzeń historycznych – pobawił się też formą kina wojennego. Mieliśmy trzy osobne historie, twist z czasem i punkt kulminacyjny, do którego zmierzały te opowieści. Po takim obrazie jesteśmy spragnieni kolejnych eksperymentów w kinie wojennym. „Midway” nie jest takim eksperymentem. Tu wszystko dzieje się po kolei, nie ma zabaw z czasem i innymi kwestiami. W formie jest to bardzo zachowawczy, typowy dramat historyczny, jego forma nie zaskakuje. Ale choć jest klasyczny w formie – to zrobiony jest bardzo dobrze. Ogląda się to z przyjemnością. Owszem, jest to obraz bardzo amerykanocentryczny. Widać, jak bardzo Amerykanie uwielbiają skupiać się na postaciach swoich bohaterów i ich nagradzać – nawet poprzez filmową laurkę. Ale ten amerykanocentryzm nie przeszkadza w odbiorze obrazu. Choć, trzeba też docenić to, że obraz poświęcono pamięci wszystkim poległym na Pacyfiku. Nie tylko Amerykanom, ale też Japończykom, którzy stracili życie w tym konflikcie. Morze o nich wszystkich pamięta.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |