Msza święta na mrozie. Jak poradzić sobie z zamarzającymi dłońmi?
Choć wiele kościołów, szczególnie tych budowanych współcześnie, jest już ogrzewanych, a zimy wydają się być dla nas w ostatnich latach łaskawsze, to nadal są miejsca, w których odprawianie mszy św. zimą bywa kłopotliwe. Jak sobie z tym poradzić?
Każdy z nas chyba zna to uczucie, kiedy przychodzi zima, za oknami mróz, a do kościoła iść trzeba. Ubieramy się oczywiście „na cebulkę”: dwie pary kalesonów, trzy swetry, na stopy grube skarpety, a na ręce rękawiczki. Tak uzbrojeni modlimy się jeszcze tylko w myślach, żeby kazanie nie było zbyt długie i zasiadamy w ławkach, starając się od czasu do czasu dyskretnie poruszać, żeby nie zamarznąć zupełnie. Po mszy św. wylatujemy z kościoła z prędkością, której pozazdrościć mogą piloci myśliwców F-16 i pędzimy do domów ogrzać się przy herbacie lub czymś mocniejszym. Trzeba jednak przypomnieć, że nie wszyscy mogą rozkoszować się luksusem rękawiczek w trakcie mszy św.
Rękawiczki w liturgii
Obecnie w liturgii w ogóle nie używa się już rękawiczek. Jednak nawet wtedy, gdy ich używano, nie robiono tego z powodu zimna. Nigdy też nie używali ich zwykli księża – były one przywilejem ważniejszych duchownych, takich jak biskupi, prałaci czy opaci. Nie ma pełnej jasności, kiedy zaczęto ich używać w liturgii, na pewno jednak rękawiczek używali już w VI w. biskupi Galii. W biografii jednego z nich, św. Hildeberta, przeczytać można, że gdy w czasie mszy św. zdjął rękawiczki, te zatrzymały się w powietrzu na promieniu słońca. Rękawiczki miały przypominać noszącym je duchownym, że dobrymi uczynkami nie powinni się chełpić, ale trzymać w ukryciu – jak dłonie. Jednak nawet biskupi nie nosili rękawiczek przez całą mszę, ale zdejmowali je na ofiarowanie, czyli po wyznaniu wiary. Jak więc poradzić sobie z problemem temperatury?
Dłonie trzeba grzać
Powróćmy do tematu mrozu. Skoro odprawiać mszy w rękawiczkach nie można, co zrobić? Narażone na niską temperaturę palce szybko kostnieją i jakakolwiek ceremonia staje się udręką. Z tym problemem poradzono sobie już w średniowieczu. Jak podaje abp Nowowiejski, w inwentarzach starych kościołów wymienione bywa miedzy innymi naczynie kształtem przypominające jabłko, zwane „poma calefactiva”. Do takich naczyń wkładano rozpalone żelazo lub żarzące się węgielki, których ciepło przez otwory wychodziło na zewnątrz. Niektóre ogrzewacze miały u góry kółko, dzięki któremu można je było przenosić na różne strony ołtarza, w zależności od tego, gdzie w danym momencie znajdował się celebrans.
Dziś odnalezienie i zakupienie takiego piecyka jest po prostu niemożliwe, warto jednak zastanowić się nad twórczą adaptacją tej praktyki, która nie powinna wymagać zbyt wiele zachodu.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |