„Msza trydencka” i „nowa” msza. Czy jedna jest lepsza od drugiej?
W każdej sekundzie na całym świecie składana jest Najświętsza Ofiara. W zależności od miejsca, czasu i wspólnoty, jej odprawianie przybiera czasem na pozór bardzo różniące się między sobą formy. Sporo różnic widać zwłaszcza pomiędzy tzw. mszą trydencką a „nową mszą”. A jednak obie są dokładnie tą samą pamiątką tego, czego dokonał Jezus zbawiając świat.
Jedna z podstawowych definicji Eucharystii wskazuje na to, że jest to „źródło i szczyt życia chrześcijańskiego”. Jan Paweł II przypomina w swojej ostatniej encyklice, że właśnie dzięki niej żyje i funkcjonuje cały Kościół. W ciągu wieków sposób myślenia o mszy świętej, jej przeżywaniu i celebracji zmieniał się. Ostatniej poważnej zmiany dokonał Sobór Watykański II, wprowadzając do liturgii m.in. użycie języków narodowych i przekształcając jej układ. Dziś nadal wiele osób pyta o różnice między formami sprawowania Eucharystii – „przedsoborową” i „posoborową”. Czas rozwiać ich wątpliwości.
>>> Justyna Sprutta: moja msza nie jest lepsza niż Twoja [KOMENTARZ]
Czym jest „msza trydencka”?
„Msza trydencka” pojawiła się po soborze trydenckim, za sprawą wydanej w 1570 r. przez Piusa V konstytucji apostolskiej Quo primum. Do jej ukształtowania prowadziło wiele procesów, trwających nieraz setki lat. Mówiąc ogólnie, głównymi cechami, które najłatwiej dostrzec, uczestnicząc w takiej liturgii jest odprawianie jej tyłem do wiernych i używanie języka łacińskiego. Kapłan, któremu towarzyszy co najmniej jeden ministrant ubrany jest w charakterystyczny ornat, tzw. skrzypcowy. Z pewnością taki sposób przeżywania Eucharystii niesie ze sobą wiele cennych wartości. Pomaga odczuć, że razem z celebransem wszyscy zwracamy się ku jednemu Bogu, a łacina, zwana językiem Kościoła, jest znakiem wewnętrznej jedności wspólnoty, rozsianej po całym świecie. Bywa jednak, że pozbawione refleksji uczestniczenie w tzw. mszy trydenckiej niesie ze sobą ryzyko pewnych nadużyć. Zwłaszcza dziś. Wśród nich uczciwie należy wymienić zagrożenie klerykalizmem, mentalnością traktowania mszy jako „prywatnej”, czy wręcz jako okazji do demonstracji własnej odrębności. Niebezpieczne może być także traktowanie tej formy mszy jak historycznej rekonstrukcji.
Znana, ale rozumiana?
Z formą „nowej mszy”, czy mówiąc bardziej fachowo „Novus Ordo Missae”, mamy z kolei do czynienia od roku 1969, a jej wprowadzenie wiąże się bezpośrednio z postanowieniami Soboru Watykańskiego II. Chyba każdy praktykujący wierny Kościoła rzymskokatolickiego zna jej podstawowe elementy. Posoborowe przekształcenie liturgii z jednej strony wzbudziło entuzjazm katolików, z drugiej spotkało się z ostrą krytyką, w cieniu której dokonywały się wydarzenia takie jak np. wystąpienie bp. Marcela Lefebvre’a. Z perspektywy czasu możemy ocenić, że nie wszędzie soborowe zalecenia i postanowienia dotyczące nowego sposobu odprawiania Eucharystii zostały dobrze przyjęte i zrealizowane. Słynne już „udzisiejszenie”, do którego Vaticanum II miał doprowadzić, w niektórych rejonach czy środowiskach zrozumiano zupełnie opaczni. Efekt oglądamy w postaci różnych nadużyć liturgicznych. Niestety, prowadzą one do zatarcia się poczucia sacrum – wagi zbawczych wydarzeń, które dokonują się podczas każdej mszy świętej. To swego rodzaju paradoks, że zmiany mające zmotywować Kościół do głębszego i pełniejszego uczestnictwa w Eucharystii, a także większej jedności, czasem osiągają odwrotny cel. Mimo to trzeba jasno powiedzieć – msza sprawowana w formie „posoborowej” jest równie ważna i godziwa co „msza trydencka”, zwana także „mszą wszechczasów”.
>>> Liturgia trydencka. Przemawia ciszą [MISYJNE DROGI]
Kontrasty
Bardzo ciekawą analizę porównawczą obu form mszy przedstawił podczas jednej z konferencji dr Jerzy Mycka, matematyk i miłośnik liturgii. Był on gościem rekolekcji liturgicznych Mysterium fascinans 2021 zorganizowanych w dniach 10-12 września w Krakowie przez Fundację Dominikański Ośrodek Liturgiczny. Dr Mycka szczególną uwagę zwrócił na kontekst uczestnictwa wiernych w tych formach. To obszar, w którym mocno uwypuklają się pewne kontrasty. Warto zauważyć, że zaczynają się one już na poziomie nastawienia osoby będącej na Eucharystii. Swoją wymową i sposobem celebrowania tzw. „stara msza” skłania wiernych do atmosfery pełniejszej kontemplacji i skupienia. Jej „nowa forma” akcentuje z kolei pewien aktywizm, którego przesłaniem jest zachęta do głębszego zaangażowania się w przeżywanie. Prelegent zaznaczył też, że dysonans tworzą „hierarchiczność” i „horyzontalność”. Określenia te opisują relację wiernych i celebransa, w której po soborze watykańskim II dokonała się pewna zmiana akcentu. Innym kontrastem jest również „stabilność” i „płynność” sprawowanej mszy, odpowiednio w formie „starej” i „nowej”.
>>> Odkopywanie przepaści. O ograniczaniu starej liturgii
Jedność ponad wszystko
Nie można powiedzieć, że jedna msza jest „lepsza” od drugiej. Sposoby ich sprawowania znacznie się od siebie różnią. Mimo to każdy z nich wyraża dokładnie to samo. Niezależnie od formy w jakiej sprawowana jest Eucharystia, mamy podczas niej do czynienia z realną obecnością Chrystusa – w kapłanie, wiernych, słowie, sakramentach czy wreszcie w Ciele i Krwi pod postaciami chleba i wina. To tę prawdę powinniśmy przeżywać najbardziej. W jej blasku wszystko inne stanowi jedynie środki i okoliczności. Bogactwo tradycji Kościoła i różnych wrażliwości, jakie posiadają wierni, pozwala nam cieszyć się możliwością uczestnictwa w różnych formach czy rytach liturgii. To bardzo cenne dziedzictwo, o które powinniśmy troszczyć się tak, by mogły z niego korzystać kolejne pokolenia wiernych. Powinniśmy też pamiętać o jedności – nawet jeśli poszczególne sposoby celebracji akcentują ją nieco inaczej. Jesteśmy przecież i zawsze będziemy członkami jednego Ciała, którego Głową jest Chrystus.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |