Fot. pixabay/cegoh

„Niedoprawiona wigilia” – jak góralki gotują na Boże Narodzenie [REPORTAŻ]

– Groch z kapustą miesza mąż, żeby się nie przypalił, ale grzyby to zbieram sama już w sierpniu. A cuda w noc wigilijną zawsze się zdarzają! Po prostu dziękujemy za wspólnie przeżyty rok w jakim takim zdrowiu – mówi pani Maria, gaździna z Witowa. Gaździny z Witowa robią wszystko co w ich mocy, aby tradycje związane z Bożym Narodzeniem na Skalnym Podhalu przetrwały. W kuchni nie mają sobie równych a gotowanie im wychodzi nawet jak dzielą wspólny piec z teściową.

Gaździny z Koła Gospodyń Wiejskich z Witowa niedaleko Zakopanego to dziesięć prężnie działających góralek i to w różnych dziedzinach życia, nie tylko w  kuchni. Wszędzie ich pełno. Przed świętami zdążyły jeszcze zrobić sobie profesjonalną sesję zdjęciową. Fotografie z ich wizerunkami ogląda codziennie tysiące osób, bo wernisaż wystawy zatytułowanej „Cztery pory roku” odbył się w Chochołowskich Termach. Można ją oglądać do końca grudnia 2023 r.

Kilkanaście zdjęć ukazuje panie przy np. pracach polowych latem albo z pięknym uśmiechem przy krokusach. – To była niezwykła przygoda i zarazem przyjemność móc towarzyszyć paniom z aparatem w ręku. Często były perfekcyjnie przygotowane do zdjęć, czuły się swobodnie – chwalił gaździny Bartłomiej Świstek, zakopiański fotograf i zarazem autor zdjęć.

Koło Gospodyń Wiejskich w Witowie zostało założone w 2015 roku. Zrzesza panie w różnym wieku, które łączy chęć aktywnego spędzania czasu, rozwijanie swoich pasji i zainteresowań. Chętnie poznają nowe aktywności i czynnie uczestniczą w życiu społeczności lokalnej. Dały temu wyraz kolejny już raz, współtworząc wystawę „Cztery pory roku”.

>>> „Ty zawsze przychodzisz na czas” – piosenka na Adwent [WIDEO]

Kazimiera Bzdyk w imieniu Koła Gospodyń z Witowa dziękowała wszystkim za obecność na wernisażu, m.in. wójtowi Kościeliska, przedstawicielom Związku Podhalan i OSP z Witowa. Wyrazy wdzięczności skierowała także do szefostwa i pracowników Chochołowskich Term.

Fot. pixabay/ RealAKP

Gaździny z Witowa robią też wszystko co w ich mocy, aby tradycje związane z Bożym Narodzeniem na Skalnym Podhalu przetrwały. W kuchni nie mają sobie równych, gotowanie im wychodzi nawet jak dzielą wspólny piec z teściową. – Nawet chłopy w kuchni mile widziane. Mój mąż jest wołany kiedy trzeba mieszać kapustę z grochem, żeby się nie przypaliła. Trzeba też pamiętać, że wszystkie świąteczne potrawy są nieprzyprawione, bo przecież jest post i próbować nie można. Ale za to jak potem smakują, bo głód daje o sobie znać. Bez przypraw, a jakby z najlepszymi przyprawami. Tak to wychodzi! – śmieje się pani Maria. Jej imienniczka z Koła Gospodyń Wiejskich z Witowa dodaje, że obowiązkiem każdej gaździny jest przyniesienie do domu z własnego albo okolicznego ogrodu gałązki jabłoni czy wiśni. – Trzeba to zrobić na wspomnienie św. Łucji w połowie grudnia, tak aby potem ta gałązka zakwitła – podkreśla gaździna.

Góralki z Witowa wspominają czas kiedy ich babcie zasiadły do stołu wigilijnego. – Wcale nie było tak bogato jak dzisiaj. Skromnie, ale z sercem i miłością, życzliwością. Babcia Agnieszka robiła zupę kminkową, warzyła rzepę, nie było też nigdy ryby – dopowiada pani Maria. – Teraz to człowiek ma wszystkiego pod dostatkiem, ale ja sobie zadaję trud i grzyby zbieram już sama. Najlepsze są w sierpniu, w zasadzie na wyciągnięcie ręki w naszych tatrzańskich lasach, ale nie powiem gdzie dokładnie – puszcza oko pani Maria. Góralki zgodnie przyznają, że nie wyobrażają sobie świąt z potrawami przygotowanymi przez firmy caternigowe.

Jak to u zaradnych górali bywa nic nie może się zmarnować, stąd wszelkie resztki pokarmów ze stołu wigilijnego odkładane są do specjalnego garnka, który zanosi się zwierzętom. – Nawet do jedzenia wkłada się kolorowy opłatek. Dlatego nie trzeba się dziwić kiedy pośród białych opłatków jeden jest zielony czy żółty, on właśnie jest przeznaczony dla braci św. Franciszka. W niektórych domach to jest nawet taka tradycja, żeby specjalnie niedojadać całej zupy grzybowej czy ryby, by oddać więcej zwierzętom – dodaje pani Kazia.

Gaździny pamiętają czasy, kiedy choinka nie stała gdzieś na środku salonu, ale była zawieszona u sufitu. Choć teraz odchodzi się od tej tradycji, za to inna jest cały czas pielęgnowana. – Z jodły robi się podłaźniczki – gałązki na kształt krzyża. Wiesza się je na drzwiami każdego góralskiego domu. Dawniej podłaźniczka była ozdobą świąteczną izby, wierzono, że także chroniła ludzi przed wszelkim złem, przynosiła urodzaj, a domowi dostatek – mówi pani Kazia.

W wigilijny wieczór w góralskich domach pamięta się o specjalnych życzeniach. „Na scynście na zdrowiy na tom świętom Wilijom” – można usłyszeć od podhalańskich kolędników, którzy po tych słowach obsypują domostwa ziarnami owsa. – Co ciekawe nie sprząta się ich od razu. Niektóre ziarna to potrafią przetrwać z nami cały rok. Robiąc porządki przedświąteczne, zawsze za szafą jakieś się znajdą – cieszy się pani Magda i wierzy, że to świadczy o szczęśliwych domownikach. – U mnie w domu to znowu pilnują tego, żeby tylko jedna osoba odchodziła od stołu w czasie wigilii. Chodzi o to, żeby się nikt – jak to mówimy na Podhalu – nie pominął, czyli przeżył kolejny rok – dopowiada pani Ela. U pani Marii na stole wigilijnym liczy się… pestki z kompotu. – Jak wypadnie ci parzysta liczbę to nie będziesz w życiu sam, jak wyjdzie nieparzysta to różnie może być – śmieje się góralka.

Fot. pixabay/Andypoland

Gaździny z Witowa w krzątaninie świątecznej potrafią też przygotować zapomniane ozdoby świąteczne – światy i pająki. Świat to kulista ozdoba wykonywana z okrągłych opłatków w kolorze białym czy innym. Często ozdabiano nimi w góralskich domach obrazy z wizerunkami świętych. Z kolei pająki przygotowywane są ze słomy.  – To nie jest tak, że wszystko trzeba zostawić na ostatnią chwilę. Nasze babcie podkreślały, że jest cały Adwent na gotowanie, dekorowanie, ino nie wolno zapomnieć o sercu! W wigilię zawsze dzieją się cuda, dziękujemy, że przeżyliśmy kolejny rok w jakim takim zdrowiu – wzrusza się pani Maria.

Pani Ela przyznaje, że w jej domu powoli zaczynają się tworzyć nowe tradycje. – Dzieci wiedzą, że nie otworzą prezentów jak nie odśpiewamy wszystkich zwrotek znanych kolęd – dodaje. Potem jest czas, by wybrać się na Bożonarodzeniową Pasterkę, a te w drewnianym witowiańskim kościele są wyjątkowe. – Wszyscy obowiązkowo w strojach regionalnych, które okryte są kożuchami. I tu trzeba koniecznie powiedzieć, że zapach świąt w Witowie to woń…naftaliny, która zabezpiecza gruby odzienie przed molami. No ale trzeba to zrozumieć, że każdy dba jak może o te stroje, wszak one są przekazywane z pokolenia na pokolenie, więc i tą specyficzną woń da się znieść – śmieją się góralki.

Kto ma więcej krzepy, ten na Pasterkę idzie w góry. Witowianie w nocy z 24 na 25 grudnia spotykają się, by przywitać Nowonarodzonego Syna Bożego w środku tatrzańskich szlaków, a dokładnie w Dolinie Chochołowskiej przy kaplicy św. Jana. Zdarza się tak, by dotrzeć na miejsce trzeba kroczyć po pas w śniegu. – Nie czekajmy też w wigilię, by zwierzęta zaczęły mówić ludzkim głosem, ale sami porzućmy wszelkie spory, zakończmy waśnie, niech w naszych sercach dzieją się cuda! Nie ma przecież na co czekać – zachęcają w świąteczny czas gaździny z Witowa .

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze