O. Józef Augustyn: zbyt wolno uczymy się na błędach [ROZMOWA]
Całymi dziesiątkami lat tworzyły się takie struktury i takie formy ich funkcjonowania, że zdemoralizowani duchowni bezkarnie mogli żerować na słabości dzieci – zauważa w rozmowie z KAI o. Józef Augustyn. Zdaniem znanego duszpasterza i rekolekcjonisty warunkiem rozwiązania problemu jest „prawdziwe i szczere upokorzenie się wszystkich: duchownych i świeckich, przełożonych i ich podwładnych, oraz uznanie, że jako grzesznicy kalamy Kościół, świętą oblubienicę Chrystusa”.
Tomasz Królak (KAI): Pierwsze odczucia Ojca po filmie „Zabawie w chowanego”?
Józef Augustyn SJ: Operowanie kontrastami przez reżysera. W szpitalnej kaplicy ksiądz kapelan mówi do wiernych ciepło, pobożnie: o walce ze złym duchem, o swojej grzeszności, potrzebie nawrócenia itd. Ale w rozmowie z ofiarą zapiera się swoich niegodziwych czynów; udaje, że nic nie pamięta. Pamięta dawane ofiarom prezenty, ale nie pamięta nadużyć seksualnych wobec nich. Wbrew sobie jednak przyznaje się do winy, gdy twierdzi, że „w ostatecznym rozrachunku to nie my będziemy siebie wzajemnie sądzili”.
Inny kontrast. Z jednej strony ksiądz biskup ukazywany jest „podniośle”, w czasie liturgii, podczas wywiadu. Ale w czasie przesłuchania przez adwokata jest upokarzany, poniżany: adwokat zwraca się do niego przez Pan, stawia mu pytania w sposób twardy, ostry; wytyka niespójności w odpowiedziach. Ksiądz biskup się gubi. To bardzo przykra scena zarejestrowana kamerą przemysłową. W filmie uderza determinacja ofiar oraz ich chęć rozliczenia sprawców. Ofiary opowiadają o krzywdach sprzed wielu lat tak, jakby miały miejsce wczoraj.
>>>Adam Żak SJ: pedofilia w Kościele to problem czarnych owiec, ale i struktur [ROZMOWA]
Od lat mamy wytyczne Episkopatu, szereg bezkompromisowych wypowiedzi biskupów, a jednak opisany w filmie mechanizm lekceważenia skrzywdzonych i ochrony sprawców przestępstwa i grzechu miał miejsce.
Dokumenty, deklaracje to jedno, a wcielanie ich w życie – to drugie. Mnożenie prawa, rozbudowywanie zasad, liczne komentarze do nich, może być niekiedy czynnością zastępczą. Odpowiedź na Pana pytanie wymagałaby uszczegółowienia. Trzeba by przyjrzeć się podejmowanym krokom w poszczególnych diecezjach, zakonach. Stwierdzenie, że we wszystkich diecezjach i zakonach lekceważy się skrzywdzonych i chroni się przestępców byłoby pomnażaniem krzywdy. Krzywdy nie leczy się krzywdą. Film jest lustrem, w którym odpowiedzialni za skrzywdzone przez księży dzieci, mogą się w nim przejrzeć.
W filmie mowa jest o „delegatach” diecezjalnych do spraw nadużyć seksualnych. Delegaci jednak, w tak bolesnych sprawach, nie mogą odgradzać ofiar od biskupa. Winni ułatwiać im kontakt z nim. Ofiary nadużyć seksualnych winny mieć pierwszeństwo przed innymi w kontakcie z biskupem, prowincjałem. Za lekceważenie ofiar diecezje płacą wysoką cenę – tracą wiarygodność wiernych, szczególnie młodzieży.
Spotkania z ofiarami są zwykle bardzo trudne. Osoby skrzywdzone usiłują przekazać cały ogrom swojego upokorzenia i bólu, gromadzony przez lata. Mam wrażenie, iż powiedzenie, że „czas leczy rany” w przypadku wykorzystania seksualnego dzieci, nie działa. Ofiary nadużyć seksualnych księży, przez całe lata pozostają „skrzywdzonymi dziećmi”. Spotykając się z nimi, trzeba o tym pamiętać. W takich spotkaniach ofiary mają prawo do płaczu, gniewu, irytacji. To trzeba rozumieć. Tłumaczenie się, polemika, podejrzliwe uwagi i wszystkie inne zbędne słowa w spotkaniach z ofiarami pedofilii brzmią żałośnie i budzą dodatkowy gniew. Dobrze pokazuje to film. Życzliwe wysłuchanie, okazanie zainteresowania, szacunku, wyrażenie gotowości udzielenia pomocy, wyrażenie żalu, przeproszenie – to wszystko, co można zrobić w czasie takiego spotkania.
Jedna z ofiar, w wywiadzie udzielonym już po emisji filmu, wyraziła pragnienie, by spotkać się z księdzem prymasem oraz księdzem arcybiskupem Rysiem. Po co? Przecież ta sprawa im nie podlega i oni tej sprawy nie rozwiążą. Ofiara wie o tym doskonale i nie jest to dla niej ważne. Pragnie spotkać się z przedstawicielem Kościoła, który okazałby się prawdziwym dobrym ojcem. Krzywdę leczy się współczuciem, poniżenie szacunkiem, pogardę uznaniem godności, przemoc odwołaniem się do wolności, nienawiść miłością, brak litości miłosierdziem.
Wykorzystanie seksualne dziecka przez księdza, który jest jego katechetą, opiekunem, spowiednikiem, przyjacielem domu, odbierane jest jako przemoc, poniżenie, pogardę, wdeptanie w ziemię. Dorastający chłopcy, którzy nie mają dobrego kontaktu ze swoimi tatusiami, odruchowo traktują księży jako uosobienie ojcostwa, są pełni zaufania, otwartości. W taki sposób szukają męskiego wsparcia w okresie męskiego dojrzewania. Mówi o tym w filmie jedna z ofiar. Wykorzystanie takiej relacji dla szukania seksualnych doznań jest zbrodnią. Papież Franciszek powie, że jest to kanibalizm. Po prostu – brak słów.
>>>Daniel Pittet: nadal ufam Kościołowi
Rodzi się pytanie: czy mechanizm ukazany w „Zabawie w chowanego”, a więc triumf kościelnej mentalności wypierająco-lekceważącej, to wyjątek w skali Kościoła w Polsce czy niekoniecznie?
Pan pyta o coś, co sam pewnie dobrze przeczuwa. Zakładając, że każdą sytuację należy rozpatrywać oddzielnie, należy stwierdzić, że z pewnością nie jest to wyjątek. Ten sposób traktowanie ofiar do niedawna był dość powszechny w Kościele. Uczymy się na błędach własnych i cudzych. Ale wydaje mi się, że uczymy się zbyt wolno. Przygotowując się do wywiadu oglądałem film „Milczenie Kościoła” o nadużyciach seksualnych księdza Lawrence Murphy’ego wobec głuchoniemych chłopców w szkole St. John’s School for the Deaf (USA) jeszcze w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku. Te same mechanizmy, ta sama zabawa w chowanego. „Triumf kościelnej mentalności wypierająco-lekceważącej” to klęska Kościoła. W tym kontekście wystarczy wspomnieć Irlandię, której katolicyzm – pod wieloma względami – jest podobny do naszego. Film „Zabawa w chowanego” nie pokazuje nam coś nowego, o czym nikt z nas nie słyszał. Jest to krzyk ofiar o uwagę, o szacunek. To wielka przestroga dla wszystkich ludzi Kościoła.
Czy taka kurialna znieczulica, dobitnie przypieczętowana w oświadczeniu kaliskiej kurii tuż po filmie (bez cienia skruchy czy słowa przepraszam) odchodzi już zdaniem Ojca do przeszłości, czy wciąż ma się dobrze?
Jest bardzo wielu wzorowych księży. Spotykam ich na rekolekcjach, w seminariach… Oni nie godzą się na taki sposób traktowania ofiar, na ukrywanie krzywdy, na całą tę zabawę w chowanego. Ale mam poważne wątpliwości, czy to właśnie oni nadają ton i tworzą klimat w swoich diecezjach, zakonach i innych instytucjach kościelnych. Sytuację Kościoła, nie tylko zresztą w Polsce, można porównać do pandemii. Wszelkie prognozowanie jest ryzykowne, ponieważ nie mamy pełnych danych.
Paradoksalnie upokorzenie, jakiego doświadczamy jako duchowni, może stać się źródłem odnowy. Nie jesteśmy jedną wielką korporacją, czcigodną, z wielkimi tradycjami, kierującą się własnymi prawami. Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa. Musimy z całą powagą, odpowiedzialnością i miłością brać grzechy Kościoła na siebie. Wszystkie grzechy. Najpierw nasze własne. Każdy grzech rani Chrystusa, obniża poziom świętości Kościoła. Jeżeli w Kościele, w środowisku kapłańskim i zakonnym, jest tyle zgorszenia – nie mówię jedynie o nadużyciach seksualnych – to także z powodu naszej tolerancji wobec zła. Zlaicyzowany, konsumpcyjny, a niekiedy zalatujący cynizmem styl życia sprzyja wszelkiego rodzaju nadużyciom, także nadużyciom seksualnym. Gdy w jakimś środowisku pojawi się osoba zepsuta moralnie, konieczna jest niezwykła odwaga ducha, aby dać jej odpór.
>>>Ks. dr Marek Jarosz: ofiara nadużycia seksualnego potrzebuje też opieki duchowej
Po filmie „Zabawa w chowanego” została uruchomiona procedura kanoniczna wobec ks. H. Samo papieskie motu proprio było wcześniej bezradne?
Dokumenty są konieczne, ale – jak wspomniałem – one nie są rozwiązaniem. Gdy pojawia się kolejne oskarżenie, odpowiedzialni zaraz mówią o procedurach, dyrektywach, cytują paragrafy, jakby one były lekarstwem. To jedynie znaki na drodze, jak należy się zachować. Nie chciałbym omawiać sytuacji w Polsce. Nie mam stosownej wiedzy. Ale jak daleko – pomimo istnienia dyrektyw papieskich, krajowych, diecezjalnych – można zajść w udawaniu, ukrywaniu, maskowaniu, zakłamaniu, w zabawie w chowanego, dobrze pokazała sytuacja wielu Kościołów lokalnych, na przykład w Stanach, Irlandii, Chile. Najwymowniejsza jest ta w Chile.
Rozliczenie z nadużyć seksualnych osób duchownych wobec małoletnich nie ma charakteru rachunku bankowego. To sprawa sumienia. Zdemaskowanie sprawcy, przeprowadzenie nad nim procesu (kościelnego, państwowego), skazanie go, odbycie kary nie są celem samym w sobie. Chodzi o szczere stanięcie przed Bogiem, o rozrachunek z własnym sumieniem, nawrócenie, pomoc udzieloną ofiarom, naprawienie wyrządzonej krzywdy. Jan Paweł II dwadzieścia pięć lat temu wzywał, abyśmy byli ludźmi sumienia: „A być człowiekiem sumienia, to znaczy przede wszystkim w każdej sytuacji swojego sumienia słuchać i jego głosu w sobie nie zagłuszać, choć jest on nieraz trudny i wymagający”. Zabawa w chowanego jest wyrazem lekceważenia sumienia.
Niesłychanie istotna na przyszłość wydaje się tu dbałość o dojrzałą formację kapłańską. Bo część przypadków wykorzystywania seksualnego małoletnich to wina wypuszczenia z seminarium osób nie do końca zintegrowanych w aspekcie seksualnym, prawda?
W moim odczuciu nie należy wiązać w sposób mechaniczny przypadków nadużyć seksualnych księży wobec małoletnich z formacją kapłańską. To nieprawdziwe uproszczenie. Bardziej prawdziwe byłoby powiązanie nadużyć seksualnych księży wobec dzieci z klimatem moralnym i duchowym, jaki panuje w danej diecezji, prowincji zakonnej. Formacja kapłańska to dla kandydata jakaś „propozycja”, lepsza lub gorsza. Co alumn z nią robi – oto jest pytanie? Pojęcia: uformowany, zintegrowany, emocjonalnie dojrzały, to wyrażenia na wysokim poziomie ogólności, które trudno przełożyć na język codziennych zachowań. Czy młody mężczyzna może być „do końca zintegrowany seksualnie?”. Czy to jest możliwe? Absolutnie nie. Cała sfera miłości erotycznej, tak w wymiarze emocjonalnym jak i seksualnym, jest wyzwaniem, które wymaga wysiłku moralnego i psychicznego od młodych lat aż do później starości. Wystarczy poczytać apoftegmaty Ojców Pustyni. Celibat nie jest jednak celem samym w sobie, a seksualność nie sprowadza się jedynie do genitalności; chodzi w niej nade wszystko o budowanie przyjaźni, ofiarną miłość, męską twórczość, poświęcenie dla innych, wyrzeczenie się siebie, duchowe ojcostwo.
Istotne pytanie, jakie każdy alumn winien sobie zadawać w ciągu całej formacji: „Dlaczego wstąpiłem do seminarium? Dlaczego chcę być księdzem? Jakim pragnę być księdzem?” Proszę wybaczyć, że to powiem: nasze seminaria dla alumnów pasywnych, stroniących od wysiłku, przyzwyczajonych do komfortu, szukających kariery, egocentrycznych, unikających odpowiedzialności za siebie i innych, to szklarnie i sztuczne enklawy. Jeżeli alumn posiada wysoką motywację duchową i moralną, jeżeli jest człowiekiem wielkich pragnień, pewne niedomogi formacji nie będą dla niego większą przeszkodą. Gdy młody ksiądz, niemal tuż po święceniach odchodzi z kapłaństwa oskarżając przy tym wszystkich dookoła, rodzi się pytanie, co on robił przez owe sześć lat. Jakie stawiano mu wymagania? Jaki przykład dawali mu wychowawcy, duszpasterze parafialni?
Inne pytanie: Czy młody człowiek aspirujący do tak wymagającej posługi, tak wielkiej godności, jaką jest kapłaństwo, nie powinien być poddany realnej i wymagającej próbie: posługa w hospicjum, pomoc ubogim, wyjazd na misje itp. To tylko przykłady. Św. Ignacy Loyola nazywał czas formacji seminaryjnej czasem prób. Alumni w rozmowie z przełożonymi są bardzo otwarci. Oni nie kłamią. Ale gdy ktoś nie zna siebie i jest pełen obaw, poczucia winy, jego deklaracje – choć szczere – niewiele znaczą.
>>>Ks. Zollner: odzyskanie zaufania przez Kościół to długa droga
„Zabawę w chowanego” ostro skrytykował Jacek Dehnel zarzucając mu homofobiczny wydźwięk. Chodzi o zawarte w filmie wypowiedzi dwóch katolickich publicystów, którzy wskazują, że winę za ukrywanie czynów pedofilskich i nadużyć seksualnych wśród duchownych ponosi kościelne „homolobby”. Jak traktuje Ojciec ten spór?
Związek kościelnego lobby homoseksualnego z nadużyciami seksualnymi duchownych wobec małoletnich jest do gruntowniejszego zbadania. Z pewnością można mówić o konkretnych przypadkach. Oczywiście nie każdy homoseksualista jest efebofilem, czy pedofilem. Chciałbym jednak z całym naciskiem podkreślić, że orientacja seksualna nie znosi odpowiedzialności za innych i nie decyduje o wrażliwości na krzywdę bliźnich, szczególnie krzywdę dzieci. Wykorzystywanie małoletnich, tak przez osoby duchowne jak i „nie duchowne”, nie jest związane najpierw z taką czy inną orientacją seksualną, ale z niedojrzałością psychoseksualną, z postępującą atrofią wyższych uczuć, niekiedy z wyparciem własnych traumatycznych doświadczeń na tle seksualnym z okresu dzieciństwa i dojrzewania, a także z brakiem zakorzenienia w życiu duchowym i z zepsuciem moralnym.
A propos lobby homoseksualnego w Kościele – to prawdziwy dramat, ale z zupełnie innych racji. Tam gdzie istnieją takie powiązania, księża ci wzajemnie się wspierają, wykorzystują swoje wpływy, blokują inicjatywy duszpasterskie, które nie są im na rękę. Już to kiedyś powiedziałem, że nierzadko dzieje się tak dlatego, że brakuje nam determinacji i odwagi.
Jaki jest, zdaniem Ojca, najtrudniejszy do pokonania w Kościele w Polsce problem, gdy idzie o stawienie czoła wykorzystywaniu małoletnich przez księży?
Prawdziwe i szczere upokorzenie się wszystkich: duchownych i świeckich, przełożonych i ich podwładnych, oraz uznanie, że jako grzesznicy kalamy Kościół, świętą oblubienicę Chrystusa – jest warunkiem rozwiązania problemu. Jesteśmy – jak mówili starożytni ojcowie – brudnymi nogami Kościoła. Brakuje nam pokory. Jesteśmy zbyt dumni, aby przyznać się do grzechów, które nam publicznie wytykają. Kościół jest zwycięski nie wtedy, gdy świat wynosi go pod niebiosa, ale gdy naśladuje pokornego Chrystusa, jego Głowę.
Bądźmy szczerzy, nasza modlitwa i nasze pokutowanie za grzechy wobec dzieci są bardzo oszczędne. Brak nam współczucia wobec ofiar, odsuwamy się od nich, jesteśmy wobec nich podejrzliwi dlatego, że brakuje nam prawdziwej miłości do Boga i do człowieka. Nie mówię tego jedynie do księży, ich przełożonych, ale do wszystkich, w tym najpierw do siebie. Brak empatii wobec ofiar demaskuje nas. Całymi dziesiątkami lat tworzyły się, nie bez naszego udziału, takie struktury i takie formy ich funkcjonowania, że zdemoralizowani duchowni bezkarnie mogli żerować na słabości dzieci. Psalmista mówi, że ci, którzy nie wzywają Pana, drżą ze strachu (Ps 14, 4). Nasze obawy o ziemski wymiar Kościoła, o jego przyszłość, to wyzwanie do nieustannego wołania do Pana.
W omawianiu nadużyć seksualnych mówimy wiele o procedurach kościelnych, sądach kościelnych i świeckich, terapiach, wysyłaniu na rekolekcje, do klasztorów itp. Czy to jest skuteczne?
Wszystko to jest pomocne, ale pod warunkiem, że z całą pokorą zwrócimy się do Boga. Św. Augustyn w sposób szczery i szlachetny szukał Boga jako ostatecznej prawdy. Gdy Go wreszcie znalazł, zdumiewało go – jak wyznaje, że nie był stały w radowaniu się Bogiem. Wówczas uświadomił sobie, że zasadniczą przeszkodą były „nawyki cielesne”, gdyż, „ciało ulegające zepsuciu, obciąża duszę”: „Myślałem o tym, skąd powinienem nabyć mocy, która umożliwiała by mi radowanie się Tobą. Nie znajdowałem na to żadnego sposobu, dopóki nie wyciągnąłem rąk ku Pośrednikowi między Bogiem a ludźmi, człowiekowi Jezusowi Chrystusowi. (…). Jeszcze nie przyjmowałem mojego Pana, Jezusa Chrystusa, jako pokorny Pokornego i jeszcze nie widziałem, czego miałaby mnie nauczyć Jego słabość”. Dopiero odkrywając Boga i powierzając się Jemu możemy zobaczyć w prawdzie nasze zniewolenia, zagubienia i zepsucie moralne.
>>>Adam Żak SJ: musimy zmierzyć się z prawdą [ROZMOWA]
Czy Ojcu nie przeszkadza, że film zrobiony jest przez ludzi, którzy dystansują się do Kościoła?
Oglądając film nie miałem wrażenia, że autorzy są wrogo nastawieni do Kościoła, że chcą mu szkodzić. W filmie widoczna jest troska o ofiary, które chętnie korzystają z udzielanej im pomocy, by móc wykrzyczeć swój ból, wstyd, upokorzenie, poczucie krzywdy. Teraz od nas zależy czy film „Zabawa w chowanego” będzie służyć oczyszczeniu Kościoła.
Przeszkadza mi natomiast, że autorzy ograniczają się do jednego środowiska i nawet nie zająkną się na temat innych. Nie będę ich tutaj wymieniał, by ich nie stygmatyzować. Popularność obu filmów braci Sekielskich pokazuje ogromną wrażliwość społeczną na krzywdy wyrządzane dzieciom. Wszystkim dzieciom. A ponieważ w każdym środowisku są ludzie niedojrzali psychoseksualnie, zepsuci, źli moralnie, którzy żerują na bezbronności najmłodszych, dlatego trzeba ich zdecydowanie bronić.
Jeżeli „wszystkie dzieci są nasze”, jak powiada przysłowie, to ból i poniżenie każdego dziecka winien być naszym. Pani Ewa Kusz, seksuolog i terapeuta, po filmie „Zabawa w chowanego” napisała: „Mam wrażenie, że mamy osoby skrzywdzone pierwszej, drugiej i n-tej kategorii. Od dłuższego czasu dominuje przesłanie, że trzeba pomagać, chronić, domagać się sprawiedliwości dla tych, którzy zostali skrzywdzeni przez księdza. Inne osoby, skrzywdzone przez kogo innego i gdzie indziej niż w Kościele, prawie że nie istnieją, są jakby «gorsze»”. Śledząc doniesienia medialne na temat pedofilii, trudno się z tym nie zgodzić.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |