o. Lech Dorobczyński, OFM, fot. M. JURGIELEWICZ

O. Lech Dorobczyński OFM: w Kościele chodzi o pojedynczego człowieka, a nie o masę [ROZMOWA]

O Adwencie, w którym trzeba się obudzić. O pandemii, w której trzeba połączyć wiarę i rozum. I o Kościele, który jest zgięty w pół jak chora kobieta z Ewangelii Maciejowi Kluczce opowiada franciszkanin, duszpasterz, gwardian i proboszcz parafii pw. św. Antoniego z Padwy w Warszawie. Adwent to jeden wielki okrzyk tęsknoty: „Przyjdź, Panie Jezu!”. Mamy tak? Zdarzyło nam się tak przeżyć Adwent? Z wypiekami na twarzy? Z emocjami? Z realną tęsknotą? pyta o. Lech Dorobczyński 

Maciej Kluczka (misyjne.pl): Adwent to czas radosnego oczekiwania, oczekiwania z nadzieją. W czy tkwi istota Adwentu? Co w tym okresie jest najważniejsze?  

o. Lech Dorobczyński: Najważniejsze to się obudzić. Przypomina nam o tym liturgia słowa z pierwszej niedzieli Adwentu. Obudzić się! To jedna z największych pułapek naszego życia duchowego, że lubimy wskoczyć pod ciepłą kołderkę, przytulić głowę do podusi i zapaść w sen. I nienawidzimy sytuacji, gdy ktoś nas budzi. A pierwsza niedziela Adwentu jest jak głos: „Obudź się, pora wstawać!”. A cały Adwent to jeden wielki okrzyk tęsknoty: „Przyjdź, Panie Jezu!”. Mamy tak? Zdarzyło nam się tak przeżyć Adwent? Z wypiekami na twarzy? Z emocjami? Z realną tęsknotą? To są realne pytania Adwentu.

fot. EPA/Peter Komka

Jakie ma Ojciec osobiste wspomnienia związane z Adwentem? 

Wspomnienia z Adwentem… to w pierwszej kolejności roraty. One towarzyszyły mi przez całe życie. Od momentu, kiedy byłem dzieckiem i z lampionem biegłem do kościoła pośród ciemności. To były niezwykłe emocje, gdy nagle widziałem, ile tych lampionów jest, jak wiele serc również czeka na przyjście Pana Jezusa. Są kazania, które pamiętam z czasów dzieciństwa, właśnie z rorat, one będą towarzyszyć mi przez całe życie. 

Czas pandemii to czas wielu lęków i niepokojów. Jak połączyć ufność w Bożą Opatrzność z jednoczesnym lękiem o zdrowie, strachem o byt ekonomiczny, z taką ludzką niecierpliwością i bezsilnością, która może przyjść po wielu miesiącach restrykcji i ograniczeń? 

Czas, który przeżywamy to czas, w którym należy połączyć wiarę z rozsądkiem. Nie powinniśmy rozdzielać wiary od rozsądku, bo wtedy niebezpiecznie chylimy się w jedną stronę… Boję się o zdrowie, o byt ekonomiczny, boję się o moją rodzinę. Jak to połączyć z ufnością w Bożą Opatrzność? Ano w taki sposób, że mam świadomość, że nic, co dzieje się w moim życiu, nie wymknęło się Bogu spod kontroli. Jeśli wiem, że Bóg jako Ojciec stworzył mnie z miłości, że mnie kocha, że chce mnie otaczać swoją opieką, to jest to coś, co w jakiś sposób mnie uspokaja. Jednocześnie pewnym niebezpieczeństwem jest zrzucanie na Pana Boga wszystkich koszmarów tego świata, wszystkich złych rzeczy i obarczanie Boga odpowiedzialnością za to wszystko. Jeśli Bóg jest odpowiedzialny za każde zło tego świata, to powstaje pytanie o to, jaką rolę ma szatan. Jeśli Bóg jest odpowiedzialny za wszystko, co złe, to szatan może spokojnie pojechać na Karaiby i odpocząć.

>>> Psycholog o przeżywaniu pandemii: niektórym ludziom szczególnie doskwiera samotność [ROZMOWA]

fot. EPA/ANGELO CARCONI

To jak przeżyć ten czas? Naturalnie może w nas rodzić się pytanie: „Panie Boże, dlaczego, dlaczego tyle cierpienia, niepewności, dlaczego to tak długo trwa?”. 

Co nam zostaje? Po prostu przyjąć ten czas, który mamy, jako pewne zadanie. Czas pandemii stawia nam pytania, których sobie do tej pory nie zadawaliśmy. W wielu sytuacjach przechodzimy z poziomu podstawowego do zaawansowanego. Przypomnijmy sobie Wielką Sobotę, kiedy to nie było tradycyjnego poświęcenia pokarmów. Pasterze z każdej strony mówili wiernym, że to głowa domu ma pobłogosławić pokarmy przed świątecznym posiłkiem. I okazało się wtedy, jak wielu ludzi nie było na to gotowych, robiło wielkie oczy: „Co? Święta bez święconki?!”. Zdarzało się, że ktoś przychodził potajemnie do kościoła i mówił: „Niech ksiądz pokropi wodą, no niech ksiądz pokropi”. Trzeba było wtedy powiedzieć im, że właśnie nie. Tym razem odpowiedzialność ciąży na was, wy macie w domu szafarza, który ma się tym zająć. Kościół w pewnym momencie przeniósł się do domów. Można powiedzieć, że w takim bardzo ścisłym znaczeniu to nasze domy stały się kościołami, zwłaszcza, jeśli w głęboki sposób bierzemy udział w nabożeństwach online

A jak Ojciec przeżywa czas pandemii? Z Ojca homilii można wyczuć smutek z powodu braku możliwości bliskich spotkań z parafianami, z powodu pustych, a przynajmniej niewypełnionych, kościołów. 

Pandemia zadaje nam, duchownym, pytania nie tylko o to, co my teraz robimy, ale też o to, co zrobimy później. Jest pewnego rodzaju niebezpieczeństwo, że teraz, nie mając tak wielu ludzi w kościołach, my się po prostu rozleniwimy. Jest niebezpieczeństwo, że kiedy pandemia minie i ludzie może nie tak gromadnie, ale jednak wrócą do kościołów, my będziemy musieli uczyć się duszpasterstwa na nowo.

>>> Włochy: kapłan każdego dnia odwiedza wszystkich parafian zamkniętych w domach z powodu lockdownu

Wiele zależy od tego, co my teraz robimy, trwając w tym trudnym czasie, w tych trudnych warunkach. Jest bardzo istotne, co robimy dla tych kilku osób w kościołach. Czas pandemii i ta niewielka grupka ludzi zgromadzonych przy ołtarzu uświadamia nam, że w Kościele chodzi o człowieka, o pojedynczego człowieka, że wcale nie chodzi o masę. Z braćmi rozmawiamy o tym, że nasze kazania dla pięciu osób nie mogą być mniej płomienne niż wtedy, gdy mamy wypełniony kościół. Tu jest praca jeden do jednego, posługa jeden do jednego, Duch Święty chce działać na zasadzie pewnych relacji. On zawsze tak działa. Tu nie ma relacji jeden mówiący do setek, ale jeden do jednego. Ważne, by duchowni nie stracili pewnej werwy, nie dali się stłamsić, nie zaczęli myśleć: „Nie opłaca się starać”. To jest najgorsze stwierdzenie, jakie można usłyszeć w Kościele. Gdy ono pada, to trzeba się zastanowić nad sensem kapłaństwa, nad darem, który otrzymaliśmy

fot. EPA/CHRISTOPHE PETIT TESSON

Od którego świętego czy błogosławionego odczuwa Ojciec najsilniejsze wstawiennictwo 

Czasami bywa tak, że to ty wybierasz patrona, a niekiedy to święty wybiera ciebie. Powiem o świętych, którzy mnie wybrali. Ja bym wcześniej nie zwrócił uwagi na św. Franciszka, gdyby nie kilka chwil w moich życiu, które sprawiły, że postanowiłem wstąpić do zakonu świętego Franciszka, a nie na przykład do oblatów Maryi Niepokalanej. Franciszek to człowiek, który mnie wybrał. A późniejsze przyjaźnie różnie się nawiązywały. Dla mnie inspiracją do nawiązywania tych przyjaźni był często film. Na przykład obrazBakhita”. Święta Józefina Bakhita jest niezwykłą kobietą; niewolnica, która stałą się wolna. Jest patronką trudnej sprawy niewolnictwa kobiet. To jest bardzo aktualny temat. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jej relikwie spoczywają w miejscowości Schio, 70 km od Padwy. Dlatego, będąc w Padwie, warto do niej pojechać, prosić ją o pomoc. Leży tam sobie spokojnie i nikt jej nie przeszkadza. Widziałem też doskonały film o św. Filipie Neri – w jego uśmiechu widzę też swój charyzmat śmiechu, który dostałem od Boga. Później film „Cristiada” zrobił też na mnie piorunujące wrażenie. To historia José Sáncheza del Río. To młody męczennik za wiarę. Jadąc pewnego razu z pielgrzymką do Meksyku, wymusiłem na biurze podróży, że mamy pojechać do Sahuayo, miejscowości, w której spoczywają jego relikwie, w której jest jego grób. Później udało się sprowadzić relikwie tutaj do Warszawy, do parafii św. Antoniego. Widzę, jak bardzo opiekuje się swoimi rówieśnikami. Bliski jest mi błogosławiony Piotr Jerzy Frassati znakomity błogosławiony dla współczesnej młodzieży.  

Adwentem rozpoczęliśmy nowy rok liturgiczny, niedługo nowy rok kalendarzowy. To czas, w którym próbujemy spojrzeć i w przeszłość i w przyszłość, zastanowić się, co można poprawić, co zrobić lepiej. Co my ludzie wiary, duchowni i świeccy powinniśmy poprawić w naszej wspólnocie? Zwłaszcza po tym trudnym doświadczeniu roku 2020

Nie będę sypać pomysłami, jak ma wyglądać przyszły rok, co zrobić, by wyglądał lepiej. Moim jedynym pomysłem, by w naszym kraju i Kościele działo się lepiej, jest po prostu to, by przytulić się do Jezusa, zapatrzyć się w Niego, zasłuchać się w Niego. Za bardzo nasz kraj i nasz Kościół są podzielone. Musimy słuchać Tego, który nas łączy, bo On jest o niebo większy od tego, co nas dzieli. Powinniśmy sobie to uzmysłowić, ja to zrobiłem podczas październikowych rekolekcji dla studentów, kiedy Bóg przeprowadził nas przez Ewangelię o chorej kobiecie, która była zgięta w pół i którą Jezus uzdrawia. Jednak zanim to zrobił, kazał jej przyjść do siebie. W tej pochylonej kobiecie zobaczyłem Kościół; Kościół, który jest pochylony, który jest chory, a tą chorobą są grzechy Kościoła. Jezus mówi wtedy: „Uzdrowię cię, tylko przyjdź do mnie”.

Fot. EPA/SEBASTIEN NOGIER

Co musimy więc zauważyć i o czym musimy myśleć już teraz? Teraz, kiedy na ulicach słychać krzyki i wznoszone są wrogie hasła? Musimy zastanowić się, jak będziemy wyglądać, gdy te okrzyki miną, gdy ludzie na ulicy ludzie znowu zaczną rozglądać się wokół siebie. Jeśli Kościół będzie wtedy zacietrzewiony, jeśli Kościół będzie mieć w ich kierunku wystawioną nogę do kopnięcia to wiadomo, że ci ludzie – nawet jeśliby chcieli – do Kościoła nie wrócą. Jeśli Kościół okaże się matką a nie macochą, to wrócą, bo potrzebują radości i pokoju w sercu. Jeszcze raz podkreślam słowo „pokój”. A przecież Jezus powiedział: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka!”.

>>> Hubert Piechocki: Kościół – czy da się posklejać rozbitą wspólnotę?  

Ludzie nie chcą tego pokoju, który daje im świat, bo widzą, że ten pokój można o kant rozbić. Dzisiaj jest, jutro go nie będzie. Każdy człowiek potrzebuje umocowania, bezpieczeństwa. My, jako Kościół, musimy sobie odpowiedzieć, czy jesteśmy przystanią, w której ludzie czują się bezpiecznie. A jeśli nie jesteśmy, to co zrobić, by taką przystanią być, gdy część tych ludzi może będzie się zastanawiać nad tym, czy do tego Kościoła wrócić. Tylko dwie rzeczy są w stanie przekonać ludzi do chrześcijaństwa: miłość Pana Boga i dobroć ze strony ludzi Kościoła. To jest jedyna recepta. Każdy chce się czuć jak w domu a Kościół powinien być domem. 

fot. EPA/Zsolt Czegledi

A gdyby w przyszłym roku jak zapowiadają niektórzy faktycznie skończyła się pandemia, gdybyśmy mogli dalej i swobodniej wyjść z domu, co Ojciec zrobiłby w pierwszej kolejności? Może jakaś podróż? Wszak lubi Ojciec pielgrzymować.  

Pierwsze, co zrobię, to odprawię mszę dziękczynną. Nie myślę o spektakularnych rzeczach i fajerwerkach. Najbardziej spektakularną rzeczą i największym Bożym fajerwerkiem jest Eucharystia. To jest niebywałe, że Bóg przychodzi do nas, że Bóg daje nam się zjeść, że chce być bliżej niż jest nieprzyjaciel, że chleb czyni swoim ciałem, po to byśmy nie ustali w drodze. Bóg  cały czas, także w czasie pandemii, zapewnia nas o swojej bliskości, więc nie widzę innego sposobu świętowania, jak odprawienie Eucharystii. 

* O. Lech w ostatnich dniach głosił nauki rekolekcyjne w jednej z warszawskich parafii. Pierwszą część spotkania można zobaczyć i posłuchać tutaj:

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze