Odkrywamy Camino de Santiago#1: co warto zobaczyć na Camino frances?

Pielgrzymkę do Santiago de Compostela można przebyć na wiele różnych sposobów. Wszystkie je, w obrazowy sposób, ilustruje specjalna interaktywna mapa w Muzeum Pielgrzyma w Santiago de Compostela. Tam widać dokładnie, że oprócz tych podstawowych: primitivo, francuskiej, portugalskiej i północnej jest jeszcze wiele innych wariantów tras, i każdy z nich może mieć różne odnogi. Camino można więc powtarzać wielokrotnie, a zawsze będzie niepowtarzalne. I to nie tylko za sprawą trasy, którą wybierzemy. 

Camino („camino” to po hiszpańsku „droga”) przeszliśmy w tym roku razem. Rok 2021 to Rok Jakubowy, który ze względu na pandemię papież przedłużył na dwa lata. Rok taki przypada wtedy, gdy święto Jakuba Apostoła przypada w niedzielę – tak jest co 5, 6 lub 11 lat. Na Xacobeo 2021 trzeba było czekać aż 11 lat! Obaj na Camino wyruszyliśmy po raz pierwszy w życiu. Wiele się o tej drodze czyta, w internecie pielgrzymi dzielą się swoimi zdjęciami i wrażeniami z tej wędrówki. Nie ma jednak nic lepszego, jak przeżycie Camino na własnej skórze, na własnych stopach i we własnych butach. Bo – od strony fizycznej – to oczywiście stopy i odpowiednie buty są w tej wyprawie najważniejsze. Od strony psychicznej i duchowej to oczywiście głowa i dusza. Bez odpowiedniego nastawienia każdy kolejny etap wędrówki (szczególnie na jej górskich odcinkach i w dużym upale) mógłby się wydać zbyt dużym wysiłkiem, drogą nie do przejścia. Camino, mimo że wymagające, jest jednak prawie dla każdego – czego najlepszym dowodem jest duża liczba osób starszych, których spotykaliśmy na szlaku.  

fot. Maciej Kluczka

Gdzie nas nie było? 

Uznaliśmy, że francuski szlak jest chyba najlepszą opcją na pierwsze zapoznanie z Camino. Tym artykułem, którym rozpoczynamy wakacyjny cykl „Odkrywamy Camino”, postaramy się przekonać, że Camino frances jest dobrym wyborem na pierwsze zapoznanie się z tym hiszpańskim, pątniczym szlakiem. Saint-Jean-Pied-de-Port. To w tej francuskiej, pirenejskiej miejscowości zaczyna się najpopularniejsza dziś trasa prowadzona do Santiago de Compostela – owe Camino francuskie. Cała trasa liczy 774 km. Choć może być i dłuższa, sami spotkaliśmy na trasie franciszkanina, który pokonał ponad 1000 km, bo wyruszył z Bordeaux. Niemniej, to właśnie na granicy Francji i Hiszpanii zaczyna się ten najbardziej dziś znany szlak Jakubowy. I my poszliśmy tą trasą, choć nie przeszliśmy jej w całości. Początkowo mieliśmy iść Camino primitivo, ale słusznie zmieniliśmy zdanie , zjechaliśmy do Leon i przeszliśmy trochę ponad 300 ostatnich kilometrów Camino frances. Nie byliśmy więc w niektórych ważnych miejscach na trasie. Nie było nas choćby w Pampelunie. To ważne miasto, o którym głośno jest co roku w lipcu, gdy odbywa się tam fiesta ku czci św. Fermina, patrona miasta. To kontrowersyjne wydarzenie, bo towarzyszą mu gonitwy byków i ludzi po ulicach miasta. Gonitwy, które czasem kończą się tragicznie. Nie było nas też jakieś 100 kilometrów dalej w Logroño. To bardzo zabytkowe miasto, stolica prowincji La Rioja. Znajduje się w nim m.in. zabytkowy most i liczne, stare kościoły. Pod koniec września hucznie obchodzony jest Dzień św. Mateusza – jako Święto Miasta i Wina. Zabrakło nas też w Burgos. Tu warto zwrócić uwagę na gotycką katedrę, zamek i na łuk triumfalny. Choć chyba najciekawsze jest to, że jest to dawna stolica państwa.  

>>> Mimo pandemii coraz więcej pielgrzymów na Szlaku Jakubowym

fot. Maciej Kluczka

Podążaj za strzałkami 

Ze względu na czas, który mogliśmy przeznaczyć na pielgrzymowanie, wędrówkę rozpoczęliśmy we wspomnianym mieście Leon (około 310 kilometrów przed Santiago). To tam na drodze zobaczyliśmy pierwsze żółte strzałki. Tropiąc te strzałki przez dziesięć dni przeszliśmy dwie hiszpańskie prowincje: Kastylię i Galicję. Kastylia jest górzysta i zmienna krajobrazowo, Galicja bardziej nizinna, choć i tam było sporo pagórków, w stylu polskich Beskidów.Stolicą Galicji jest Santiago de Compostela (cel Camino), z kolei Leon jest jednym z ważniejszych ośrodków Kastylii. Miasto, swoim wyglądem, przypominało bardziej miasto francuskie niż hiszpańskie. Dominowały w nim wysokie klasycystyczne kamienice, był też zamek i katedra w stylu paryskiej Notre Dame. To niezwykle stare miasto. Już w I w. n.e. stacjonował w nim obóz legionu rzymskiego. Potem przez lata miasto przechodziło z jednych rąk w drugie. My widzieliśmy Leon późnym wieczorem, gdy miasto zapadało już w sen, a potem wcześnie rano, gdy dopiero budziło się do życia. Poza katedrą niezwykły był też pomnik pielgrzyma. Potem na trasie widzieliśmy jeszcze sporo takich pomników, więc może ten był niezwykły właśnie dlatego, że był pierwszym napotkanym na trasie? Francuska trasa Camino wypełniona jest wieloma interesującymi miejscami, które pomagają lepiej poznać historię Camino i całego ruchu pielgrzymkowego. W samym Leon dominowały żółte strzałki, tak charakterystyczne dla Camino. Ale już za miastem zobaczyliśmy pierwszy raz kamienny postument z muszlą i odległością od Santiago de Compostela. Od teraz postumenty i strzałki zaczęły wyznaczać naszą codzienność.  

fot. Maciej Kluczka

Katedrę widać z daleka… 

Już na początku naszej francuskiej drogi weszliśmy do jednego z ważniejszych miast na jej trasie – do Astorgi. Zrobiliśmy to już w pierwszym dniu wędrówki, choć według przewodników odcinek Leon – Astorga powinien być podzielony na dwa etapy. To przecież ponad 50 kilometrów marszu. Zrozumieliśmy to mniej więcej na dziesięć kilometrów przed tym 12-tysięcznym miastem, którego historia pamięta czasy sprzed naszej ery. Astorga była stolicą Asturów, w I w. p.n.e. miasteczko podbili Rzymianie. Miasteczko słynie z wyrobów czekoladowych i muzeum pielgrzymowania. Nam zapadnie w pamięci także za sprawą katedry (zresztą bardzo pięknej). Idąc od strony Leon widać ją już z sześć, siedem kilometrów wcześniej. Góruje nad miastem i daje tym samym nadzieję i radość, że już blisko do celu. Droga później jednak niemiłosiernie się wydłuża… a katedra zamiast się przybliżać, zdaje się stać w miejscu. Zresztą, po wyjściu z Astorgi, kolejnego dnia, katedrę widzieliśmy jeszcze dłużej (gdy oczywiście spoglądaliśmy za siebie). Warto jednak zacisnąć zęby i dotrzeć do miasta. Mimo że małe, to potrafi tętnić życiem turystów i pielgrzymów. A katedra (gdy już się do niej dotrze) zachwyca wnętrzem i barwą organów (mieliśmy szczęście uczestniczyć tam w niedzielnej mszy świętej – w niedziele liturgia odprawiana jest wyłącznie o godz. 12:00).

Katedra w Astrodze, fot. Maciej Kluczka

Obok katedry stoi budynek, którzy przez odwiedzających porównywany jest do pałacu z bajek Disneya. To pałac biskupi zaprojektowany przez Gaudiego. Dziś mieści się tam muzeum pielgrzymowania, na które warto poświęcić godzinę lub dwie. Tego rodzaju miejsca to właśnie atut francuskiej trasy Camino – dodatkowe punkty, które poszerzają wiedzę o pielgrzymach i pielgrzymowaniu. O nich, bardziej szczegółowo, opowiemy w kolejnych odcinkach cyklu „Odkrywamy Camino”. Zanim wejdziemy do Astorgi to spotkamy też coś, co można nazwać „dobrym miejscem dla pielgrzymów”. To taka przestrzeń, w której można na chwilę odsapnąć, położyć się na hamaku, wypić kawę, herbatę, sok, zjeść banana i inne owoce. I wszystko za „co łaska”. Miejsce to od kilkunastu lat prowadzi David. Cały rok poświęca się dla pielgrzymów – jest tam non stop. 

Każdy ma jakiś kamień 

Dalszy etap wędrówki to powolne i konsekwentne pokonywanie coraz większych przewyższeń. Najwyższy punkt Camino Frances położony jest niedaleko uroczej górskiej osady Foncebadón, jakieś 30 kilometrów za Astorgą. Jesteśmy na wysokości 1504 m n.p.m. Cruz de Ferro to symboliczny pomnik – wysoki pal z żelaznym krzyżem na szczycie, obok niego stoi mała drewniana kapliczka. Wokół krzyża mnóstwo małych kamieni. Byliśmy pielgrzymami laikami, bo dopiero w Polsce odkryliśmy symbol kamieni na Camino. One mają odnosić się do wszystkich trudności, trosk i bagażu doświadczeń,  które pielgrzymi ze sobą „niosą” i chcą je zostawić za sobą. I zostawiają je czasem na kamiennych postumentach wyznaczających odległość, a czasem właśnie pod Cruz de Ferro. Gdy o krzyżach mowa, to warto nadmienić, że wiele osad, wsi i miasteczek na trasie Camino wita i żegna pielgrzymów właśnie starymi, kamiennymi krzyżami. Niekiedy, na krzyżu z jednej strony jest Chrystus, a z drugiej strony Matka Boża. 

fot. Maciej Kluczka

Ludziom zakochanym w górach francuska Droga Świętego Jakuba dała wiele okazji do podziwiania górskich widoków i jednocześnie do zdobycia kilku dodatkowych odcisków, szczególnie podczas ostrego i dość wymagającego schodzenia z gór do miejscowości Molinaseca. To zresztą piękna mieścina, którą polecamy na dłuższy i powolny obiad, a nawet i nocleg. Miejscowość jest malowniczo położona nad piękną, górską rzeczką, w której można się kąpać (choć woda była lodowata i my zamoczyliśmy tylko stopy). My w niej nie spaliśmy, ale poszliśmy do położonej 7 kilometrów dalej Ponferrady. Liczy ponad 60 tys. mieszkańców, ale… niczym specjalnym się nie wyróżnia. Może jedynie tym, że jest dość mocnym ośrodkiem przemysłowym. I to jedyne miasteczko na naszej trasie, w którym znaleźliśmy nocleg w albuergu za „donativo” – czyli za co łaska. Ale Ponferradę mogą kojarzyć wielbiciele kolarstwa. To tutaj bowiem we wrześniu 2014 r. odbyły się kolarskie mistrzostwa świata. Była to wyjątkowo udana impreza dla polskich cyklistów. Wyścig ze startu wspólnego wygrał bowiem Michał Kwiatkowski. Złoty medal młodego wówczas kolarza był początkiem dalszej, pięknej kariery. 

fot. Maciej Kluczka

Winnice i góry 

Ponferrada to jednocześnie dobry punkt wyjścia dla dnia następnego. A droga ta jest po prostu przepiękna, biegnie między dolinami pełnymi winnic i kończy się w miejscowości Villafranca del Bierzo. To stara mieścina, schowana między górami, która słynie z produkcji win i grzechem (a przynajmniej poważnym zaniedbaniem) byłoby ich tam nie spróbować. Koniecznie trzeba też zajrzeć do lokalnego kościoła położonego obok ogrodu miejskiego. Potężna budowla i ciekawa architektura wnętrza robią wrażenie! Najlepiej zrobić to przy okazji wieczornej mszy, w Hiszpanii najczęściej odprawiane są o godz. 20:00 (bo dzień długi). Na początku miejscowości stoi stare też schronisko, bardzo klimatyczne, jedne z najstarszych na Camino. W środku poznaliśmy Polaka, Arkadiusza, który jest w nim wolontariuszem. To albuerge już na pierwszy rzut oka wygląda inaczej od tych bardziej „nowoczesnych”. Ma dobre kilkadziesiąt lat. I panuje w nim bardzo rodzinna atmosfera. Pielgrzymi spotykają się wspólnie w jadalni, gdzie toczą się rozmowy, czasem do długich godzin nocnych. I w odróżnieniu od innych schronisk tutaj drzwi nie zamykają się na noc. Pielgrzymi mogą swobodnie wychodzić i wchodzić, o której tylko chcą. 

Schronisko w Villafranca del Bierzo, fot. Maciej Kluczka

Z Villafranca idziemy dalej ku kolejnemu, symbolicznemu punktowi na Camino frances. To O Cebreiro. I to niełatwa trasa, bo to chyba najcięższe fizycznie podejście na francuskiej trasie, a przynajmniej na tej jej części, którą szliśmy my. Oczywiście, przejść się da – choć czasem „prądu” może zabraknąć – warto więc mieć przy sobie na te kilka kilometrów czekoladę czy cukier. Nagrodą jest jednak przepiękna wioseczka O Cebreiro – pierwsza miejscowość w Galicji (dwa kilometry wcześniej mijamy granicę Kastylii i Leonu oraz Galicji). Znajdziemy tutaj kamienne domy pokryte strzechą – dzięki nim wioska od razu wyróżnia się wizualnie. Poza tym jest też klasztor franciszkanów i przedromański kościół. To podobno najstarszy w pełni zachowany kościół na Camino Frances. Podczas liturgii udzielane jest specjalne błogosławieństwo dla pielgrzymów. Franciszkanie rozdają im też kamienie z żółtą strzałką, symbolem Drogi św. Jakuba. I to też nie jest przypadek. W latach 60. XX w. ówczesny proboszcz z O Cebreiro wpadł na pomysł oznakowania szlaku żółtymi strzałkami. Zimą położona na wysokości 1300 m n.p.m. miejscowość pokryta jest śniegiem i pielgrzymi zwyczajnie zgłaszali problemy ze znalezieniem szlaku. A że akurat trwał niedaleko remont i drogowcom została żółta farba – to duchowny postanowił ją wykorzystać. A teraz żółte strzałki wyznaczają całe Camino. 

Ośmiornica, czyli hiszpańska pulpo, popularny posiłek na Camino, fot. Maciej Kluczka

Rozmowa, modlitwa i muzyka 

Na 113 kilometrów przed Santiago de Compostela jest Sarria. To miejscowość ważna przede wszystkim z jednego powodu. Aby mieć zaliczoną pielgrzymkę do grobu św. Jakuba i otrzymać certyfikat – tzw. compostelę – trzeba przejść minimum 100 kilometrów. Sarria jest więc na trasie francuskiej ostatnim miejscem, w którym można jeszcze otrzymać paszport pielgrzyma – credencial – i zacząć wędrówkę do Santiago. I ukończyć ją z certyfikatem. Warto jeszcze zwrócić uwagę na miejsce znajdujące się jakieś 10 kilometrów przed Sarrią. To kolejne już „dobre miejsce dla pielgrzymów”, tym razem prowadzone przez Anę z Izraela. Sympatyczna dziewczyna, która postanowiła żyć w Hiszpanii i po prostu przyjmować pielgrzymować. Robi pyszną kawę i ciasto. A kilkanaście kilometrów za Sarrią znak – do Santiago już tylko 100 kilometrów. Na tej ostatniej „setce” dużo się dzieje. 

>>> Polska ma od dzisiaj nowe sanktuarium św. Jakuba [ZDJĘCIA]

fot. Maciej Kluczka

Miasteczkiem, które warto przeznaczyć na odpoczynek (np. po krótszym etapie na trasie albo po prostu na dzień resetu) jest Puertomarin. Jego obecny wygląd zachwyca i sprawia, że człowiek odpoczywa. Historia miasteczka jest jednak trudna. Generał Franco, antybohater najnowszej historii Hiszpanii, wybudował w 1960 r. na rzece Mino hydroelektrownię Belesar, która spowodowała zalanie miasteczka. Mieszkańcy postanowili się jednak nie załamywać. W heroicznym wysiłku, cegła po cegle, przenieśli na wzgórze zabytkową starówkę, między innymi kościół św. Mikołaja. XII-wieczny kościół znany jest również pod nazwą San Juan, ze względu na to, że należał do Zakonu Rycerzy Św. Jana. Ten średniowieczny, zbudowany w stylu romańskim zabytek został przeniesiony kamień po kamieniu ze starego Portomarin (niech nikogo nie dziwią dwie nazwy – w tej części Hiszpanii używa się dwóch języków – hiszpańskiego i galicyjskiego) na dzisiejsze miejsce. Portal kościoła wykonany został przez mistrza Mateo, który był również twórcą Portico de la Gloria (Portal Chwały) w katedrze św. Jakuba w Santiago de Compostela.  

Molinaseca, fot. Maciej Kluczka

Ostatnie etapy francuskiej „wersji” Camino de Santiago są już mniej zmienne i biegną bardziej między polami uprawnymi i wioskami, które przypominały nam mocno polskie krajobrazy. Nie oznacza to jednak, że jest nudniej i mniej urokliwej. Bardziej jednostajny klimat może po prostu wzmagać poczucie wydłużającej się drogi (wtedy najlepiej rozpocząć konwersację z towarzyszami drogi, odmówić modlitwę albo włączyć w słuchawkach muzykę – to były nasze najlepsze patenty na przezwyciężenie psychicznego zmęczenia). 67 kilometrów przed Santiago trafiamy do Palas de Rei. To miejsce kluczowe dla Camino primitivo, ponieważ to właśnie tu pielgrzymi z tej trasy dołączają do trasy francuskiej. 15 kilometrów dalej, w Melide, z Camino frances łączy się za to Camino norte – ta najbardziej północna, nadmorska trasa prowadząca do grobu św. Jakuba. Na tych ostatnich kilometrach pielgrzymów jest coraz więcej (choć, gdy pielgrzymuje się w czasie pandemii, to jednak wciąż nie są to tłumy znane z czasów przedpandemicznych). Pod koniec szlaku, kilkanaście kilometrów przed Santiago pątnicy wchodzą do bardzo gęstego i wysokiego lasu. Wiedzie przez niego szeroka droga, dopływ światła jest ograniczony, panuje więc w nim niemal półmrok, nawet w środku słonecznego dnia. Bluszcz na drzewach i rosnące tam eukaliptusy tworzy niesamowity klimat tego odcinka szlaku.  

fot. Maciej Kluczka

Navajas? Nie polecamy… 

I wreszcie wchodzimy do Santiago de Compostela! W czasie pielgrzymki próbowaliśmy nie nastawiać się na to, jak będzie wyglądać cel Camino. Nie sprawdzaliśmy nawet zdjęć miasta w internecie. Bywa bowiem tak, że cel drogi nie zachwyca, po co się więc rozczarować. Bywa też tak, że miejsca pątniczych wędrówek pozostawiają wiele do życzenia pod względem estetyki. Santiago jednak z każdym kolejnym krokiem stawianym przy wchodzeniu do miasta sprawia, że oczy otwierają się szerzej, a na twarzy pojawia się uśmiech. Przedmieścia nie wyróżniają się niczym szczególnym, jednak już samo centrum to wąska i zabytkowa zabudowa, ciasne uliczki pełne kawiarni, pubów i restauracji. Na uliczkach przeciskają się turyści, między kamienicami dobiega gwar rozmów i muzyka ulicznych grajków. Można się zgubić w tych malowniczych, wąskich, małych uliczkach. Przystając przy kolejnych knajpach przy szybach zobaczyć możemy serwowane owoce morza. My, choć często z apetytem je jedliśmy (szczególnie zamburinas), to szczególnie nie polecamy navajas, czyli małży brzytwy (funkcjonują również pod nazwą razor shells). Konsystencję mają gumiastą, a smakiem i zapachem przypominają stęchłe glony… No chyba, że ktoś lubi ekstremalne przeżycia kulinarne. W razie czego – my ostrzegaliśmy! 

Navajas, fot. Maciej Kluczka

Przyjazne miasto 

W samym Santiago oczywiście trzeba odwiedzić katedrę pw. św. Jakuba. To przecież cel naszego pielgrzymowania. Apostoł Jakub, brat św. Jana, miał na tereny Hiszpanii dotrzeć z Dobrą Nowiną o Jezusie Chrystusie. Nie odniósł wtedy sukcesu ewangelizacyjnego i powrócił do Jerozolimy, by zostać pierwszym biskupem tego miasta. Jednak ok. VII w., jak podają legendy, szczątki świętego przeniesiono na Półwysep Iberyjski, właśnie do Santiago de Compostela. I od tego czasu sanktuarium to stało się jednym z najpopularniejszych miejsc pielgrzymkowych w Europie. Grób apostoła znajduje się pod prezbiterium – trzeba tam zajrzeć. Ale warto też przejść całą katedrę, bo znajdziemy w niej wiele pięknych zabytków i ciekawych miejsc. Naszą uwagę powinno zwrócić kadzidło – Botafumeiro – które ma bardzo bogatą historię. I które jest ogromne – ma 160 cm wysokości i waży 60 kilogramów. Żeby je rozpalić potrzeba ok. 40 kg węgla drzewnego i kadzidła. Katedrę otaczają też przepiękne place, a dalej też cała starówka. Pielgrzymi mogą wejść do muzeum znajdującego się w katedrze, ale też do muzeum poświęconego pielgrzymowaniu. I powinni też trafić do punktu obsługi pielgrzymów, w którym otrzymają certyfikat poświadczający przejście Camino de Santiago (będziemy oficjalnie uwzględnieni w statystykach). Za dodatkową opłatą (sama compostela jest bezpłatna) można też otrzymać certyfikat potwierdzający przejście odpowiedniej liczby kilometrów. 

Kolejka do katedry św. Jakuba, fot. Maciej Kluczka

W Santiago łączą się turyści i pielgrzymi. Łączą się pielgrzymi ze wszystkich szlaków Camino i turyści, którzy do Santiago docierają chociażby w ramach objazdowego zwiedzania Hiszpanii i Galicji. W tym roku wielkich tłumów raczej nie ma, wszystko za sprawą cały czas trwającej pandemii Covid-19. Mimo to kolejka do zwiedzania katedry św. Jakuba była długa. By wejść na Eucharystię warto wybrać się z 30-, 40-minutowym wyprzedzeniem (szczególnie na liturgię wieczorną). Mniejszy ruch pielgrzymkowy widać również w schroniskach. Ich obłożenie – ze względów sanitarnych – nie może dobijać do 100 procent. Ze znalezieniem noclegu (w pierwszej połowie lipca, czyli w szczycie pielgrzymkowym) nie mieliśmy jednak nigdzie żadnego problemu. Schronisk jest na tyle dużo (w praktycznie każdej miejscowości na szlaku), że nie było niepokoju, czy na noc znajdzie się dla nas dach nad głową.  

Idź dalej! 

Trasa francuska jest wymagająca, choć jednocześnie jest dla wszystkich. Jest na tyle dobrze zorganizowana infrastrukturalnie, że można ją – w razie potrzeby – podzielić na więcej mniejszych etapów. Zachwyca krajobrazami, także tymi niekiedy podobnymi do polskich. Dużo miejsc o znaczeniu historycznym sprawia, że oprócz charakteru duchowego czy sportowego, możemy do Camino dodać też walor turystyczny i krajoznawczy. Ciekawie będzie ją porównać z innymi Camino, może w następnych latach?  

Projekcja w Muzeum Pielgrzymek w Santiago de Compostela, fot. Maciej Kluczka

Nie musimy skończyć Camino w samym Santiago. Wielu pielgrzymów idzie dalej – na koniec świata, czyli na przylądek Fisterre (Finisterre). To tu dla ludzi średniowiecza kończyła się Europa, za którą była już tylko wielka woda. To symboliczne, że Szlak Jakubowy można zakończyć właśnie na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. To przecież szlak, który oznaczony jest muszlami przegrzebka, skądinąd bardzo smacznego owocu morza. Niegdyś pielgrzymi, którzy doszli do Santiago otrzymywali właśnie muszle. A teraz muszle stały się nie tyle symbolem ukończenia drogi, co właśnie samej drogi. Wypatrujmy więc ludzi z muszlami. Oni są w drodze, są na swoim Camino.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze