„Odwaga pomagania”. Spotkanie ze świadkami kryzysu migracyjnego
Spotkanie „Odwaga pomagania” zorganizowała Wspólnota Sant’Egidio po to, by wysłuchać relacji osób, które bezpośrednio są zaangażowane w pomoc uchodźcom znajdującym się w niebezpieczeństwie. Relacji można było wysłuchać 1 października w Poznaniu.
W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego, którzy pomagają migrantom w przygranicznych lasach, i członkowie Wspólnoty, którzy od lat są zaangażowani w pomoc, m.in. w obozach dla uchodźców i w ramach korytarzy humanitarnych.
Początki
Prelegentki opowiadały, że na początku nikt nie spodziewał się, że to potrwa tak długo. Wszyscy myśleli, że to tylko chwilowe, że zaraz znajdą się jakieś rozwiązania prawne, że kryzys migracyjny zostanie rozwiązany.
– Wiedziałam, że gdzieś są migranci, że gdzieś są kryzysy migracyjne, gdzieś daleko, że widzę je tylko w telewizji. A tymczasem one zaczęły się dziać koło naszego domu, a my jesteśmy wobec tego zupełnie bezradni. Ale zaczęliśmy się organizować. Zbierać jedzenie, ubrania. Zaczęliśmy jeździć do lasu – mówiła Kasia.
Opowiadała o tym, że na początku uchodźcy byli wszędzie. Można było ich spotkać na ulicy, za domem. Nie kryli się jeszcze w lesie, ponieważ byli pewni, że jeśli przekroczyli granicę z Białorusią i są w Polsce, to są bezpieczni. Ale okazało się, że tak nie jest, ponieważ byli ścigani i wywożeni z powrotem na Białoruś, a raczej na pas przygraniczny między Polską i Białorusią, gdzie tak naprawdę cywile nie mają wstępu. Niektórzy byli wywożeni nawet po kilkanaście razy.
>>> Co Kościół w Polsce mówi o migrantach?
– Zaczęliśmy się wszystkiego uczyć – jak spakować rzeczy, które są potrzebne tym ludziom, jak opatrywać rany, w jaki sposób rozmawiać z tymi ludźmi. Ale zaczęliśmy także uczyć się prawa, tego, co nam wolno, a czego nie wolno. Tego, w jaki sposób mamy reagować na zachowanie pograniczników – mówiła Eliza.
Po wybudowaniu muru ludzie nie przestali się pojawiać, ale są często bardzie poranieni przez drut, który założony jest na szczycie muru, czy też na skutek upadku z samej góry.
Życie przy granicy
Życie mieszkańców terenów przygranicznych zupełnie się zmieniło. Na co dzień konfrontują się z sytuacjami, z którymi nigdy wcześniej się nie spotkali. Te sytuacje nie tyle są zaskakujące, co po prostu bardzo trudne. Spotykają cudzoziemców i nie mogą im pomóc tak, jakby chcieli.
Rozmówczynie opowiadały o historii pewnej kobiety mieszkającej w Białowieży, która prowadziła agroturystykę. Teraz nie może jej prowadzić ze względu na obostrzenia prawne. Kiedy wolontariusze do niej weszli, po drodze do lasu, kobieta się rozpłakała i powiedziała, że przecież ona mogłaby przyjąć tutaj te osoby, ale nie może.
Pomoc obejmuje także ludzi, którzy mieszkają przy granicy – by zaopatrzyć ich w rzeczy, z pomocą których mogą skutecznie ratować życie napotkanych cudzoziemców.
Historie jak z filmów
Jeden ze szlaków migracyjnych prowadzi także przez Morze Śródziemne. Wszyscy słyszeli już chyba o wyspie Lesbos czy też o Lampedusie.
– Historie podróży tych, którzy przypływają na pontonach są naprawdę straszne. Jeden z chłopaków opowiadał, że na morzu ich ponton był już dziurawy. I część osób musiała płynąć na zewnątrz tego pontonu, by po prostu nie zatonął. I właśnie na zewnątrz płynął jego przyjaciel. On go trzymał, żeby od pontonu nie odpadł, ale w pewnym momencie nie miał już siły go utrzymać. I puścił go. I wtedy na jego oczach przyjaciel utonął – opowiadała Anna ze Wspólnoty Sant’Egidio.
>>> Papież Franciszek na spotkaniu Sant’Egidio: nie ustawajmy w modlitwie o pokój
Prelegentki opowiadały, że ludzie, których spotykają w lesie to często osoby z takimi historiami, które my znamy tylko z filmów. Ludzie, którzy potracili rodziny, domy. Uciekają przed wojną, głodem, przemocą w swoich krajach. Tkwią na granicy – polsko-białoruskiej, ale także na innych granicach Europy, bo w wielu miejscach wygląda to podobnie, ponieważ są w desperacji. Nie mają, do czego i dokąd wracać. Wiedzą, że nawet gdyby chcieli wrócić do swojego kraju, to i tak czeka tam na nich śmierć.
– Ratowaliśmy kiedyś chłopaka, którzy przez osiem dni był uwieziony w bagnie. Oznacza to, że przez pięć dni był zanurzony w błocie. Miał chorobę okopową, to znaczy, że jego ciało pokryte było pęcherzami wypełnionymi płynem. Ale te pęcherze nie są umieszczone tuż pod naskórkiem, tylko w różnych warstwach skóry. Także bardzo głęboko. Sprawia to niesamowity ból. Przez te osiem dni także nic nie jadł i nie pił. Był skrajnie odwodniony, tak że nawet kiedy dawaliśmy mu coś do picia, on nie mógł pić – opowiadała jedna z prelegentek.
To są historie, które zmieniają także życie osobiste tych, którzy na co dzień pomagają. Bo chociaż wiedzą, że nie grozi im, że ktoś ze służb do nich strzeli, to wiedzą, że muszą liczyć się z zatrzymaniem. Ale także to, co widzą i o czym słyszą jest ciężkie do udźwignięcia psychicznie. To zmienia sposób patrzenia na świat, zmienia priorytety. Ale decydują się na to, co robią, pomimo tych kosztów – z przekonania, że walczą o coś najcenniejszego. Walczą o ludzkie życie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |