Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Patryk Galewski: nie jestem jedynym cudem księdza Kaczkowskiego [RELACJA]

Choć niemal wszystkie wydarzenia, które przedstawiono w filmie „Johnny”, wydarzyły się naprawdę, to jest to tylko część tego, co Patryk Galewski przeżył, a co jednocześnie sprawiło, że poznał Jana – „tego dziwnego księdza”.

30 stycznia w konkatedrze pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Ostrowie Wielkopolskim odbyło się spotkanie z Patrykiem Galewskim, który przyjechał do jednej z ostrowskich szkół z projektem „PAKA inne garowanie”. W ramach tej inicjatywy, powstałej we współpracy z Fundacją im. ks. Jana Kaczkowskiego, Patryk spotyka się z uczniami oraz z osobami przebywającymi w zakładach poprawczych i ośrodkach wychowawczych, gdzie podczas wspólnego gotowania opowiada, jak dzięki przyjaźni z Johnnym z chuligana i recydywisty stał się szczęśliwym mężem, tatą i szefem kuchni.

Zabiorę was do mojego świata

„Chciałbym, żebyście tego, co wam powiem, nie traktowali jako usprawiedliwienia na to, że ja kiedyś byłem w stanie krzywdzić drugiego człowieka” – tymi słowami Patryk rozpoczął spotkanie, a następnie zaprosił wszystkich do swojego świata. I choć po obejrzeniu filmu „Johnny” można by powiedzieć, że właściwie wiadomo było, jakich historii się spodziewać, to wiele z nich okazało się dużo bardziej brutalnych, trudnych i wzbudzających w odbiorcach wielkie współczucie wobec tego dorosłego już mężczyzny, który stał przed sceną i sam o sobie mówił „Rudy”. Bo chyba nikt z nas nie chciałby pochodzić z domu, z którego pochodzi Patryk. Ze smutnego domu.

– Smutny dom to nie tylko ten dom, w którym ojciec pije i bije mamę. Smutny dom to też ten, w którym jest kupa kasy, rodzice lansują się na luksusie, ale brakuje w tym wszystkim relacji, bezpieczeństwa, bliskości, a miłość swojemu dziecku okazuje się w formie piętnastu różnych dodatkowych zajęć. Ale w rzeczywistości to dziecko jest samo. Skąd to wiem? Bo na ulicy, gdzie przebywałem, od najmłodszych lat poznałem mnóstwo dzieciaków, które pochodziły ze smutnych domów, z którego ja również pochodziłem. Ze swojego dzieciństwa nie pamiętam żadnych szczęśliwych chwil. Pamiętam za to, jak ojciec tłukł matkę, jak nie było co jeść i jak panowie z elektrowni ściągali nam licznik. Pamiętam też sytuację, kiedy jako sześciolatek siedziałem z moją starszą siostrą na blacie kuchennym i czekaliśmy na ojca, który był turboalkoholikiem i niejednokrotnie siedział w więzieniu. I to wszystko było dla niego cholernie ważne – wspominał Patryk, dodając też, że z perspektywy dorosłego człowieka wybaczył swojemu tacie to, że nie miał szczęścia w życiu i nie spotkał księdza Jana. „Ale z perspektywy dziecka, który pamięta ten głód, ten ból i tę mękę, ja mu nigdy tego nie wybaczę. Bo my, jako dzieci, nie mamy obowiązku usprawiedliwiania naszych rodziców za to, że nie potrafią czegoś zrobić” – powiedział.

Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Patryk jako dwunastoletni chłopak nie potrafił nazwać, czego brakuje mu w domu rodzinnym. Sam zresztą nie do końca wiedział, jak powinny wyglądać relacje w normalnej rodzinie. Dlatego już wtedy bardzo dużo czasu spędzał na ulicy z ludźmi, którzy mieli podobne doświadczenia. To dzięki nim mógł wreszcie poczuć się potrzebny i miał świadomość, że ktoś na niego czeka.

>>> Połączyło ich hospicjum i dobre serce, nie rozłączyła nawet śmierć [RECENZJA]

– Od tamtego momentu w moim życiu narkotyki były codziennie. One dawały mi chwilowe szczęście, ukojenie i bezpieczeństwo. Choć tak naprawdę wszystko to było oparte o lęk, niepokój i o to, że tracę poczucie sensu własnego życia. Niedługo później, kiedy byłem mocno naćpany, zostałem pierwszy raz złapany przez policję na gorącym uczynku. Ale już jako trzynastoletni chłopak miałem w sobie przekonanie, jak muszę się zachować. Bo kiedy wcześniej wracałem do domu z obitą gębą, to ojciec zawsze mi powtarzał, że gdy pójdę kiedyś do więzienia, to nie mogę być frajerem. I to było dla mnie ważne. Bo myślałem, że tak wygląda życie, że takie zachowanie jest prawidłowe. I kiedy jako trzynastoletni chłopak na komisariacie usłyszałem pytanie: „Galewski, mów z kim byłeś”, to wiedziałem, że muszę siedzieć cicho, bo ojciec i moje ziomeczki ode mnie tego wymagali. A później, kiedy moja mama odebrała mnie z komisariatu, ja nie czułem żadnego wstydu. Czułem, że zrobiłem coś najlepszego na świecie. Byłem dumny, bo zachowałem się tak, jak powinienem i wzrastał mój respekt na dzielni – wspominał.

Ale mimo to wszystkie te doświadczenia sprawiały, że gdzieś głęboko Patryk wciąż czuł się nieszczęśliwy. Dlatego jako piętnastolatek zdecydował się na pierwszą próbę samobójczą. Dwa lata później zrobił to samo. A gdy miał 18 lat, wziął sto tysięcy złotych pożyczki. Rok później w jego życiu miało miejsce wydarzenie, od którego zaczyna się film „Johnny”.

– Kiedy po tej sytuacji zostałem przewieziony ze szpitala na komendę, to miałem już kartę karną niemałych rozmiarów, bo byłem piętnaście razy karany przez sąd dla nieletnich i później już dla dorosłych. Nikt już nawet nie pytał, jak się nazywam. Za to znowu funkcjonariusz rzucił: „Galewski, mów, z kim byłeś”. Oczywiście znowu nie odpowiedziałem i zostałem przewieziony do aresztu śledczego w Wejherowie. Kiedy tam jechałem, to cholernie się bałem. Ale nie tego, że będę tam bity lub poniżany. Ja bałam się tylko tego, czy ja – tak jak wymaga od tego mój ojciec – będę mógł tam zaistnieć i należeć do elity. Później wyszedłem, ale właściwie tak wyglądało moje życie do 21. roku życia. W międzyczasie pracowałem z ojcem na budowie i zadzwoniła do mnie mama, która powiedziała, że dostałem z sądu pismo, że mam iść na osiem lat do więzienia. Kiedy dotarło do mnie to, i tez to, że jestem zadłużony na sto tysięcy, że tak naprawdę straciłem najmniejszy cień sensu swojego życia, to ogarnęła mnie beznadziejność totalna i postanowiłem zabić się po raz trzeci – opowiadał.

>>> Bóg posyła nas w dane miejsce, żebyśmy mogli się w nim doskonalić [PODKAST]

Ten dziwny ksiądz

Kiedy Patryk miał 21 lat, siedział akurat z kolegami na ławce niedaleko kościoła.

– Kiedy zakończyliśmy libację, to każdy z nas chciał pójść do domu. I ja też. I kiedy wszedłem w uliczkę, która rozdzielała kościół od plebanii, zobaczyłem, że przede mną stoi ten dziwny ksiądz. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, to pomyślałem sobie: „Kur…, tylko nie ten dziwny ksiądz”. Bo byłem przekonany, że się do czegoś przyczepi. Nie wiedziałem, czy mam uciekać, czy iść prosto. Stałem jak słup. I nagle ten dziwny ksiądz zaczął mnie wołać po imieniu. Zastanawiałem się więc, skąd zna moje imię. I wtedy się okazało, że Jan rozpoznał moją dość nieładną gębę, bo miałem do odpracowania u niego w hospicjum 360 godzin na cele społeczne, które zostały zasądzone w jednym z wyroków. I kiedy tak stałem, to byłem przerażony. Obróciłem się tylko, żeby upewnić się, że nie ma moich ziomków i że nie robię sobie przypału, rozmawiając z kimś w czarnej sukience. I nagle patrzę, a Johnny jak taka czarna strzała podbiegł do mnie. Byłem przekonany, że zacznie mi opowiadać, że warto chodzić do kościoła. A on zrobił coś, czego się nie spodziewałem Zrobił coś, co mnie rozstrzeliło i zmiotło z powierzchni ziemi. On zrobił gest młodzieżowej „eski” i zapytał, czy będę dużo tej trawki jarał, czy też wpadnę do niego wypracować godziny. To było dziwne. I później Jan niejednokrotnie dał mi odczuć, że on nie pochwala mojego stylu życia – tego, że ja ćpam i że piję. Ale gdyby wtedy, w tej uliczce, zaczepił mnie i powiedział, że muszę chodzić do kościoła, bo jak nie, to pójdę do piekła, to bym się w życiu nie zatrzymał. On to zrobił bardzo sprytnie. Zniżył się do mojego poziomu komunikacji, żeby mnie zaciekawić. I to mu się udało. Ale wtedy nie było happy endu. Nie poszedłem z nim do hospicjum. Dopiero pewnej soboty, kiedy ocknąłem się rano, w mojej głowie był tylko ten dziwny ksiądz i jego słowa. I wtedy z ciekawości ubrałem się i poszedłem – relacjonował bohater filmu „Johnny”.

Idąc do hospicjum, Patryk nie miał jednak pojęcia, do jakiego miejsca idzie i co tam się robi. Dodatkowo – został pomylony z wolontariuszem, więc pierwszym zadaniem, jakie otrzymał, była pomoc przy pielęgnacji jednego ze starszych mężczyzn. Wtedy miał w sobie tak wiele nieznanych mu dotąd emocji i tak bardzo nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji, że przez pewnie czas zdecydował się nie wracać do hospicjum. Z czasem jednak zaproponowano mu zostanie „złotą rączką”. Do jego zadań należało m.in. grabienie liści. Ale nie bardzo był tym zainteresowany. Dlatego większość czasu po prostu stał i palił papierosy. Aż w pewnym momencie zauważył, że idzie do niego Jan. Szybko więc zgasił papierosa i zaczął udawać, że grabi, przekonany, że duchowny będzie miał do niego pretensje. Tymczasem Johnny zaproponował mu wspólny wyjazd do McDonalda. Patryk najpierw odmówił, na co „ten dziwny ksiądz” zaproponował, że pojadą skrótami. I tak się stało. Tym samym kolejna bariera między nimi została przełamana.

Fot. YouTube

W pułapce

Kaczkowski też – jak nazwał to Galewski – wielokrotnie zasadzał na niego „pułapki”, które sprawiały, że Patryk zbliżał się do Boga. Raz poprosił go o pomoc w modlitwie przy umierającym pacjencie. A innym razem zapytał go o Boga, na co Patryk odpowiedział – tak jak w filmie – że myśli, że „Bóg ma na niego wyjebane”. W rzeczywistości jednak Jan nie pociągnął dalej tematu. Zamiast tego przygotowywał kolejne „pułapki”, które ostatecznie sprawiły, że Galewski zdecydował się wyspowiadać.

Na pierwszą po wielu latach spowiedź Patryk, zgodnie z tym, co mówił mu Jan, postanowił się elegancko ubrać. Kupił więc w sklepie marynarkę. I ruszył do hospicjum w marynarce i w dresach, po drodze zastanawiając się, jak on się wyspowiada, skoro nie ma tam „tego drewnianego domku” i nie zna „tej nawijki”, którą mówi się na początku spowiedzi.

>>> Wszystko jest po coś [FELIETON]

Jakiś czas później Patryk poszedł też na odprawianą przez Jana mszę, w której uczestniczyło około pięćset osób, a którą wspomina tak: „Zawsze bardzo dużo osób przychodziło, żeby posłuchać Jana, jak pięknie mówi o miłości, o wolności i o Kościele dla wszystkich, bez podziałów. On kochał być księdzem. On kochał drugiego człowieka. Nie ma znaczenia, czy ktoś był bezdomnym, złodziejem, gejem czy lesbijką. To nie miało znaczenia. Jan tak samo jak wyrył to we mnie mocno, żył takim przekonaniem, że możemy nie godzić się na różne poglądy, wyznania i mieć odmienne zdanie, ale żaden człowiek nie ma prawa drugiemu człowiekowi okazać brak szacunku. Tak też było podczas tej mszy. Ja wtedy niepewnym krokiem przekroczyłem próg kaplicy, żeby zobaczyć, co się stanie, gdy do niej wejdę. Nie znałem tych wszystkich procedur technicznych, nie wiedziałem, kiedy trzeba klęknąć, kiedy stać. Przyglądałem się, co robią ludzie i jak się zachowują. I nagle, kiedy Jan skończył mówić kazanie, spojrzał się na mnie, uśmiechnął i odpalił się tak nieziemsko i zaczął mówić: „A teraz, drodzy państwo, chciałbym, żebyśmy wszyscy wstali i bili brawo. To jest nasz Patryk, który po dwunastu latach przystąpił do spowiedzi świętej”. Wszyscy ludzie się wtedy na mnie patrzyli. Ja nie dość, że byłem rudy, to jeszcze cały czerwony i ubrany w dresy, a oni mi klaskali. Miałem ochotę wejść na ołtarz i go udusić.  Ale po chwili dotarło do mnie, że ci ludzie mnie nie oceniają, że oni się po prostu cieszą, że ja tam jestem. I to było dla mnie bardzo miłe”.

Patryk przez lata, które spędził z Janem dostał też od niego wiele cennych lekcji. Jednymi ze słów Kaczkowskiego, które zapadły mu najbardziej w pamięć są: „Żaden człowiek nie rodzi się zły. Takich cudów nie ma. To dopiero sytuacje i różne czynniki, które wpływają na nas, powodują to, że komuś jest łatwiej kogoś skrzywdzić, okraść lub ćpać. Bo brakuje nam konkretnych elementów. Każdy człowiek rodzi się jako dobry. Dopiero smutny dom, brak relacji, brak miłości wpływa tak na człowieka, że on szuka takich rzeczy, które mu ten dom zastąpią”.

Bohater filmu „Johnny” podkreślał też, że Jan dał mu możliwość odpracowania konsekwencji swoich czynów. „To dzięki niemu ja dzisiaj jestem w stanie w tak piękny sposób kochać życie. Na imię mam Patryk. Nazwisko: Galewski. Mam trzydzieści sześć lat, jestem po trzech próbach samobójczych, przesiedziałem cztery lata w zakładzie karnym, jestem tatą, za którym dzieci tęsknią, z którym wędkują, czują się bezpiecznie, mogą się wkurzać, mówić, że coś im się nie podoba, z którym czytają, na którego się denerwują. Jestem mężem kobiety, którą kocham świadomą miłością. Jestem szefem kuchni, zdałem maturę, poszedłem na studia, na kierunek turystyka o specjalizacji dietetyka. Mam prawo jazdy, które uczciwie zdałem. Mam samochód, który obecnie jest w naprawie i dostałem inny od człowieka, któremu kiedyś Jan też uratował życie, a którego możecie kojarzyć jako Pabla z filmu. Takich osób jest więcej. Ja nie jestem jedynym cudem Kaczkowskiego” – zakończył, po czym otrzymał od wszystkich uczestników spotkania brawa na stojąco. Za podzielenie się swoją historią. I za to, że po prostu był. Jak wtedy, te kilkanaście lat temu, w tej kaplicy, w której „ten dziwny ksiądz” sprawił, że, choć zawstydzony, poczuł się naprawdę kochany.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze