fot. freepik

Pierwszą szkołą miłości jest rodzina [FELIETON]

Pracę nad dziećmi musimy rozpocząć od pracy nad sobą. Bo dzieci nie słuchają rodziców. One nas naśladują. Przepraszają, kiedy my przepraszamy. I kochają, kiedy my kochamy.

Rodzicielstwo można kojarzyć z beztroskimi reklamami pieluch albo rodzinnych wakacji. Tam wszystko jest na swoim miejscu, wygląda pięknie i zachęcająco. Dzieci są zawsze uśmiechnięte, cieszą się bliskością rodziców, a w ich oczach obecna jest radość. W życiu wygląda to inaczej. I chociaż przyjemnych chwil z najbliższymi nie da się przecenić, to jednak bycie rodziną i wychowywanie dzieci to trud czasem ponad ludzkie siły. Wystarczy kilka nieprzespanych nocy, żeby zrozumieć na jaką próbę wystawiona jest cierpliwość rodziców. A dziecko to żywioł, przed którym nie ma ucieczki. Nie można zrobić sobie urlopu od bycia tatą czy mamą. Nie można w sytuacji stresu, choroby, przepracowania, zmęczenia zatrzymać czasu, ochłonąć i wrócić do niej za chwilę.

Ofiara z samego siebie

Narodziny dziecka zmieniają życie. Niewątpliwie. Jako tata mam zupełnie inną perspektywę patrzenia na świat. Miłość ojcowska leczy, a przynajmniej powinna leczyć, wszelkie egoizmy w naszym życiu. Bo kiedy w domu pojawia się mały człowiek, wszystko trzeba podporządkować jemu i uwzględnić jego potrzeby dużo bardziej niż swoje. Ojcostwo to ofiara z siebie – z wolnego czasu, ze świętego spokoju, z beztroski. Czas, który kiedyś mogłem poświęcić na spokojny, samotny spacer poświęcam na żywiołowy spacer z dziećmi na plac zabaw. A oglądanie meczu w weekend zamieniłem na wyjścia do bawialni. Zamiast myśleć o kupnie nowego laptopa, myślę o zabawkowych nowościach.

>>> Miłość i nietolerancja [FELIETON]

To mimo wszystko cudowne uczucie, kiedy można czuć tak wielką bliskość i więź z dzieckiem, że chce się mu oddać wszystko – całego siebie. Nawet nie zauważyłem, kiedy ulubione desery i smakołyki bardziej smakują mi w ustach mojej córki niż w moich własnych. Bo odkąd jestem tatą nie szukam już swojego szczęścia. Radość moich dzieci mi wystarczy. A patrzenie na to, jak poznają nowe smaki, zapachy i dźwięki przyprawia mnie o gęsią skórkę. Wchodzą w świat, który dla mnie jest oczywisty, przezroczysty… Dla nich jest z kolei intensywnym przeżyciem, który czasem odreagowują nie mogąc zasnąć przez długie godziny.

fot. freepik

Wejść w świat dziecka

Cały trud bycia z dzieckiem sprowadza się do tego, że trzeba wejść w świat jego emocji, doświadczeń i przeżyć. W tym świecie dzieje się dużo więcej niż w moim. Bo ja wielu rzeczy nie zauważam, albo po prostu przyzwyczaiłem się do ich obecności. A dla dziecka spadający liść, ćwierkający ptak, stukające buty, przejeżdżający tramwaj, mrugająca latarnia, pan grający na ulicy na akordeonie mogą być mocnym bodźcem. I nie zawsze wie, jak go sklasyfikować i interpretować. Dorosły czasem solidnie musi nagimnastykować swój umysł, żeby zrozumieć dziecko i jego emocje. A to kluczowe, żeby zbudować z nim relację.

>>> Misja: ojcostwo. Jak się na to przygotować?

Jestem tatą od niedawna, ale moje doświadczenie pokazuje mi, że im bardziej wchodzę w świat moich dzieci, tym lepszą relację z nimi buduję. I to musi być wejście na serio. Nie potakiwanie i udawanie, że słucham albo rozumiem o co chodzi. Moja córka, kiedy zaczynała mówić, miała bardzo ciekawą manierę. Oczekiwała, że jej „rozmówca” powtórzy (poprawnie) słowo, które ona (po swojemu) wypowiedziała. Bez znajomości jej własnego języka trudno było podjąć jakąś zabawę czy interakcję. Ten mały przykład pokazuje coś większego – bez pełnej znajomości dziecka nie da się budować z nim więzi. Swoją drogą to wyjątkowe uczucie, kiedy zna się i rozumie zachowania i gesty tak małego człowieka. Mocniejsze ściśnięcie ręki, spojrzenie, mimika – wszystko ma znaczenie i na coś wskazuje. Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Wiem, że jeśli teraz nie będę w świecie moich dzieci i nie będę razem z nimi się rozwijał i wzrastał, to później do niego nigdy nie wejdę. Nie dlatego, że jedna lub druga strona nie będą tego chciały. Po prostu nie będzie to możliwe. Wychowanie dziecka to wspólny rozwój i wspólne zbieranie doświadczeń oraz uczenie się siebie nawzajem. Nie da się wejść w ten proces nagle i z marszu. Jeśli nie było mnie w nim od początku, to prawdopodobnie nigdy mnie w nim nie będzie.

fot. freepik

Bycie rodzicem to też troska. To bycie zmartwionym. O właściwy rozwój, o zdrowie, o bezpieczeństwo, o emocje, o kontakty z rówieśnikami. Zmartwienia mogą przytłaczać i często przytłaczają. Mogą zabijać radość i często ją zabijają. Ale to także dawanie radości i szczęścia za cenę własnego odpoczynku czy samorealizacji. To miłość, która wraca w oczkach roześmianego i wdzięcznego dziecka. Bo chociaż małe istoty nie zawsze potrafią powiedzieć, że są wdzięczne za trud rodziców, to pokazują to sobą w wielu sytuacjach, kiedy się przytulają i zaczynają lepiej rozumieć świat.

>>> Co musisz zrobić, kiedy urodzi ci się dziecko? Najważniejsze formalności

Rodzina jest pierwszą szkołą miłości. Dla mnie, dla mojej żony, dla naszych dzieci. Uczymy się, jak być dla siebie wsparciem, ale też jak znosić swoje trudne emocje, porażki czy wady. To szkoła miłości pięknej, ale wymagającej i kosztującej czasem bardzo wiele. Tylko czy miłość bez ofiary można w ogóle nazwać miłością?

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze