Piotr Nawrot SVD: brakuje nam warunków, żeby walczyć z żywiołami [ROZMOWA]
„Mamy świadomość konieczności życia w harmonii, ale brakuje nam warunków, żeby walczyć z żywiołami”. O wolontariacie misyjnym w Boliwii oraz o tragedii, która właśnie ma tam miejsce z ojcem Piotrem Nawrotem, misjonarzem werbistą i muzykologiem, rozmawia Anna Gorzelana.
Anna Gorzelana: Od lat przyczynia się Ojciec do organizacji wolontariatu misyjnego studentów w Boliwii. W tym roku jednak ten wyjazd się nie odbędzie.
Piotr Nawrot SVD: – Od kilku lat pomagam w organizacji wolontariatu misyjnego, głównie dla studentów z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ale nie tylko. Tworzymy możliwość odbycia wolontariatu w Boliwii – praktyki z zakresu pracy z dziećmi, w sierocińcach i w przytułkach, pracy z młodzieżą, ale także pracy w parafiach czy na misjach w domach. Chodzi o takie spotkanie, które trwa kilka miesięcy – od trzech (albo dwa i pół), czasami jest to okres nawet do dziesięciu miesięcy.
>>> Studenci po wolontariacie misyjnym: Kościół Boliwii nas spotka [ROZMOWA]
Przyjeżdżają studenci, którzy chcą innego doświadczenia, pragną się ubogacić o inną kulturę. I są tutaj doskonale przyjmowani. Wszyscy uczą się szybko języka hiszpańskiego, po trzech miesiącach pobytu w Boliwii wracają bogatsi o doświadczenia spotkania drugiego człowieka, który ma inne spojrzenia na życie, ale także innego Kościoła, bo ma on tutaj, na misjach, różne swoje „manifestacje”. I ten program wolontariatu misyjnego bardzo dobrze działa, już kilkoro studentów wzięło w nim udział.
Pewnie nie jest łatwo wyjechać na drugi koniec świata.
– W podróży do Boliwii pomaga najczęściej uniwersytet, a także parafie w Polsce, również rodziny wolontariuszy. Po przyjedźcie do Boliwii za zakwaterowanie i jedzenie odpowiedzialne są misje. Studenci ubogacają nasze dzieci i młodzież polską kulturą, kuchnią, często też polską pobożnością ludową i religijnością, jednocześnie też otwierają się na to samo, ale z drugiej strony.
Jak wielu studentów wzięło już udział w doświadczeniu misyjnym w Boliwii?
– W tym roku zgłosiło się kilkoro studentów, którzy chcieliby przyjechać na doświadczenie misyjne w Boliwii w 2025 r. Niestety, ze względu na palące się tam aktualnie lasy powietrze jest bardzo niezdrowe i byłoby to niebezpieczne. Ludzie w Boliwii bardzo zubożeli w związku z tą sytuacją, która trwa już od czterech miesięcy, w związku z czym odwołałem program wolontariatu na ten rok.
Tylko na najbliższy rok? Czy też konsekwencje katastrofy rozciągną się na dłużej i przerwa w doświadczeniach misyjnych w Boliwii też będzie dłuższa?
– W 2026 r. planowo będziemy mieli następną grupę studentów, ale będzie to podróż już nie do tropiku w Boliwii, tylko otworzymy się na Boliwię Wysokich Gór. Siostry terezjanki mają tam „półsierociniec” – przytułek dla dzieci, które przychodzą z oddalonych wiosek górskich. Trzeba im pomóc, gdy przybywają do miasta, żeby mieli możliwość wejścia „w nowe życie”. Siostry prowadzą tam program, którym obejmują ponad 120 dzieci i każda pomoc bardzo im się przyda.
Siostry mają przygotowane warunki dla studentów oraz dla odwiedzających dom – to nie muszą być studenci, mogą to być osoby po studiach, pracujące, które chciałyby spędzić czas na misjach i im pomóc. I od przyszłego roku studenci pojadą na misję do miasta Oruro, gdzie biskupem jest Polak – bp Krzysztof Białasik SVD. I w tę stronę planujemy rozwój tego wolontariatu misyjnego – jeśli sytuacja na to pozwoli, ale aktualnie jesteśmy w bardzo trudnym położeniu klimatycznym.
Pożary w tropiku w Boliwii to nie jest nowość. Cztery lata temu mieliśmy duże pożary, ale nigdy niebezpieczeństwo nie było tak duże jak w tym roku. Ogromna jest skala tegorocznych pożarów. W tym roku przez cztery miesiące paliło się 10 milionów hektarów lasu. Sytuacja była tak skomplikowana, że zamykano nawet lotniska.
Teraz w Boliwii jest koniec zimy, pora sucha.
– Bardzo sucha, a tym co jeszcze utrudnia gaszenie pożarów, są mocne wiatry – dlatego ogień bardzo szybko rozprasza się na ogromnej szerokości. Rząd w Boliwii i władze danych regionów zdecydowanie za późno zaczęły reagować i pomoc międzynarodowa też przyszła za późno. Stąd też te zniszczenia, jak dotąd nieznane w historii, które będą miały ogromny wpływ na środowisko. Dym przez ok. półtora miesiąca był tak mocny, że wydawało się, że mieliśmy chmury – a to był tylko dym. Ilość tego dymu w powietrzu bardzo mocno przekraczała normy bezpieczeństwa. Zamykano szkoły, lotniska. Trudno było wychodzić nawet z domu. Czegoś takiego myśmy nie znali.
Było niebezpieczeństwo dla życia ludzkiego?
– Zdecydowanie, a mówimy nie tylko o ludziach, nie tylko o drzewach, ale proszę wyobrazić sobie zwierzęta, które nie miały jak się bronić – ptaki, owady… Niektóre gatunki mogły wyginąć, zniszczeń na taką skalę jeszcze tutaj nie było, przynajmniej w pisanej historii. Ma to też wpływ na działanie misji – trudno organizować aktywności na misjach, jeżeli powietrze jest tak zatrute, że nie idzie nim oddychać.
Od końca września zaczęła się pomoc międzynarodowa – samoloty przyleciały (głównie z Kanady, ale i trzy inne, które też używane są do gaszenia pożarów). Pojawiło się trochę deszczu. I choć ten ogień jeszcze nie wygasł, to jest już bardzo mocno ograniczony. Modlimy się o deszcze, ale do pory deszczowej jeszcze parę tygodni. Oby one faktycznie przyszły! Z tym, że klimat już się zmienił – dla tej szerokości geograficznej jeszcze kilka lat temu właściwe były tropikalne deszcze latem. Tego deszczu od pięciu lat już niemal nie mamy, co też powoduje ogromne problemy na wielu płaszczyznach, bo bez wody trudno żyć. Również cierpi rolnictwo, dlatego że brak deszczu powoduje, że plony są marne albo w ogóle ich nie ma.
A większość Boliwijczyków żyje z rolnictwa.
– Przechodzimy tu przez naprawdę straszny czas. Papież Franciszek wydał encyklikę na temat ekologii. Dzisiaj mamy świadomość konieczności życia w harmonii, także ze środowiskiem. I bardzo dobrze, że mamy tę świadomość, że w Kościele mamy już dokumenty na te tematy, ale niestety nie mamy jeszcze warunków, żeby z żywiołami walczyć, kiedy one przychodzą.
>>> Katolicka ekologia. Integralnie albo wcale
Tutaj zdecydowanie rządy reagowały zbyt późno. Czy jest tam jakiś interes polityczny, żeby np. ziemię sprzedać pod uprawy? Bo lasy, które spłonęły, były już pod ochroną. Nie ma drzew, taka ziemia może być sprzedawana pod uprawy, stąd też jest podejrzenie, że część tych pożarów była prowokowana przez ludzi – niektórzy nawet zostali już wezwani na przesłuchanie.
Choć jest już trochę lepiej, to nadal jest niebezpiecznie w ogóle przebywać i funkcjonować w Boliwii. Zatrute powietrze może powodować choroby?
– Smog, jeżeli jest wiatr, to idzie porównywalnie szybko „przewietrzyć”, ale las, który spłonął, już nieodwracalnie spłonął i to jest duży problem. Zagrożenie dla życia ludzkiego bardzo mocno zmalało. Było przez pięć tygodni tak wysokie niebezpieczeństwo, że praktycznie nie powinniśmy tutaj mieszkać. Ale dzisiaj sytuacja już jest trochę bardziej zbliżona do „normalnej”.
Słyszałem dzisiaj rano w radiu audycję, w której wypowiadali się specjaliści od środowiska. Niektórzy mówią, że do odbudowania tego, co się spaliło podczas tych czterech miesięcy, potrzeba 200, może nawet 300 lat. Gdyby to wszystko zostawić, gdyby tam nikt nie wchodził, to aż tylu lat potrzeba, aż to się zazieleni. Ale żeby ptaki wróciły, żółwie… i to wszystko, co jest właściwe dla tropiku – potrzeba setek lat. I musimy się w tej nowej rzeczywistości nauczyć żyć i prowadzić w niej misję.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |