Płonie europejski spichlerz. Skutki już są katastrofalne
Wojna w Ukrainie oznacza głód w wielu regionach świata. To brak chleba na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Ukraina i Rosja odpowiadają łącznie za 30% światowego eksportu zbóż. Wielu dużych odbiorców to państwa bliskowschodnie, w tym największy importer – Egipt, gdzie zbożem ukraińskim i rosyjskim żywi się ponad 100 milionów mieszkańców. Bez tego ziarna na Bliskim Wschodzie nie będzie dotowanego przez państwo chleba, a bez chleba może szybko rozbudzić się ludowa rewolucja.
Świat i jego zglobalizowana gospodarka bardzo silnie reagują na jakikolwiek wstrząs wojenny, zachwianie dotychczasowych relacji handlowych. A wojna w Ukrainie (dużym i odgrywającym bardzo ważną rolę w relacjach gospodarczych kraju) to wstrząs ogromny! Wystarczy spojrzeć na dane dotyczące dwóch produktów. W światowym rynku pszenicy Rosja ma 18% udziału, Ukraina 10%. Z kolei łącznie – Rosja i Ukraina – wyprodukowały w 2020 roku 73% oleju słonecznikowego. Przed wybuchem wojny ukraińska produkcja zbóż pokrywała 11% światowego zapotrzebowania. Ukraina przodowała w produkcji pszenicy i jęczmienia, a także niemodyfikowanej genetycznie soi uprawianej przede wszystkim z myślą o paszy dla zwierząt. Nieco „lepiej” jest w przypadku kukurydzy, bo Rosja i Ukraina odpowiadają łącznie „tylko” za 19% światowego rynku.
Egoizm żywnościowy
Ceny zbóż na światowych giełdach już zdążyły osiągnąć swoje rekordy. Głównym powodem jest brak towaru pochodzącego z dwóch krajów toczących wojnę i niepewność związana z dostawami. Większość ukraińskiego eksportu przechodziła przez czarnomorskie porty, które są teraz zamknięte. Dlatego też m.in. Polska pomaga w tej sprawie Ukrainie, zamieniając morską drogę eksportu na lądową, a dokładnie torową. To jednak droga dłuższa, mniej efektywna. Nasz wschodni sąsiad nie chce jednak eksportować wszystkiego, co ma. Obok zysków z eksportu (i tak mocno zdewastowanych przez wojnę), Ukraina musi bowiem troszczyć się też o własne bezpieczeństwo żywnościowe. Dlatego do końca roku wstrzymuje eksport niektórych zbóż, m.in. jęczmienia, żyta, prosa i gryki. Władze w Kijowie obawiają się o braki tych towarów w swoim kraju. Zakaz sprzedaży za granicę będzie kolejnym impulsem dla wzrostu cen żywności na świecie.
>>> Szef watykańskiej dyplomacji pojedzie do Kijowa
Podobne rozwiązania wprowadzają też inne kraje. Na Węgrzech każdorazowo wywóz pszenicy, żyta, jęczmienia, owsa, kukurydzy i nasion słonecznika podlega zgłoszeniu, a potem też ocenie, czy nie ogranicza bezpieczeństwa żywnościowego kraju. Podobne rozwiązanie wprowadziła też stowarzyszona z UE Mołdawia. Myślą o nim też inne kraje. Według ekspertów Światowej Organizacji Handlu (WTO) strategia powinna być jednak zgoła odmienna. Aby uratować cały system „obiegu żywnościowego” kraje z nadwyżkami zapasów produktów powinny je wypuszczać na rynki światowe zamiast trzymać w magazynach. Tylko że tak powinni zrobić wszyscy, solidarnie. Gdy jedno państwo zaczyna się z tej solidarności wyłamywać, wtedy szybko z ideą solidarności wygrywają partykularne interesy państwowe.
Wojna w Ukrainie = problem dla Egiptu. I nie tylko
Wielu dużych odbiorców ukraińskiego zboża to państwa bliskowschodnie, największym importerem jest wspomniany wcześniej Egipt. Ze zboża ukraińskiego i rosyjskiego wyżywić tam trzeba ponad 100 mln obywateli. Po wybuchu wojny roczne wydatki Egiptu na import pszenicy mogą ulec – według różnych prognoz – podwojeniu. W pierwszych dniach rosyjskiej agresji na Ukrainę chleb w Egipcie zdrożał o 25%, dlatego rząd w Kairze zdecydował się na szybką interwencję i ustalenie jego stałej ceny. To jednak rozwiązanie tymczasowe. Bez tego ziarna na Bliskim Wschodzie nie będzie dotowanego przez państwo chleba. A bez chleba może dojść do ludowej rewolucji. Kraje tego regionu będą więc próbowały znaleźć innych dostawców.
Sytuację dodatkowo pogarszają dramatyczne prognozy na przyszłość związane z globalną produkcją zbóż. Ukraińcy raczej nie będą w stanie obsiać w tym sezonie pól. Zgodnie z rolniczym kalendarzem pierwsze prace polowe w Ukrainie powinny się rozpoczynać właśnie teraz. Najprawdopodobniej świat będzie musiał się zmierzyć z kolejnymi gwałtownymi wzrostami cen zbóż. Przed pilnym wyborem zmiany dostawcy staną np. Chiny, które importują z Ukrainy jedną trzecią kukurydzy. Możliwe, że zwrócą się do Stanów Zjednoczonych, ale i tam prognozy zbiorów nie są dobre z powodu historycznie dotkliwej suszy, która dotknęła rolnicze amerykańskie stany. Skutkiem wysokich cen zbóż na światowych rynkach będzie detaliczna drożyzna. Zobaczymy to na półkach z produktami zbożowymi. Eksperci przewidują, że półkilogramowy bochenek chleba, który kosztuje dzisiaj 5-6 zł, może kosztować o połowę więcej. Tak więc problem z cenami pieczywa nie będzie dotyczył „jedynie” Bliskiego Wschodu, ale wielu innych krajów na świecie. Produkty na półkach sklepowych może i będą, ale przez swoje wysokie ceny będą dostępne dla mniejszej grupy obywateli.
Większość krajów Unii Europejskiej ma zapasy zbóż czy innych spożywczych półproduktów, które pozwolą spokojnie przetrwać co najmniej kilka miesięcy rynkowych zawirowań. „Mamy ogromny margines bezpieczeństwa. Nie ma żadnej obawy o braki żywności w naszym kraju” – uspokajał niedawno polski minister rolnictwa Henryk Kowalczyk. Nie oznacza to jednak, że sytuacja nie jest groźna, dlatego kolejne międzynarodowe instytucje próbują jakoś ugasić pożar europejskiego spichlerza. I mają też w tym poważny interes. Bo jeśli krach na rynku dostaw z Ukrainy spowoduje głód w Afryce i na Bliskim Wschodzie, to szybko możemy mieć do czynienia z destabilizacją społeczno-polityczną w tych krajach i kolejną masową falą migracji.
Wziąć głodem
Od produkcyjnej wydolności Ukrainy w dużej mierze zależy też międzynarodowy program pomocy żywnościowej dla najbiedniejszych krajów. Z raportu Światowego Program Żywnościowego wynika, że w ukraińskich i rosyjskich silosach znajduje się ponad 13 mln ton pszenicy i 16 mln ton kukurydzy, które ONZ miała rozdzielić wśród najbardziej potrzebujących. W „normalnych” politycznych warunkach część tego planu dałoby się zrealizować przy pomocy Rosji, ale Kreml rozzłoszczony przez sankcje gospodarcze wymierzone w Rosję przez Zachód może nie być skory do współpracy. Bardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że Kreml użyje tej karty w negocjacjach dotyczących ewentualnego porozumienia pokojowego z Ukrainą.
Na domiar złego ta kryzysowa sytuacja nie zaczęła się wraz z wybuchem wojny. Już wcześniej eksperci i międzynarodowe instytucje alarmowały, że świat stoi na progu największego od dekad kryzysu żywnościowego. Z wyliczeń Johns Hopkins University wynika, że już wtedy co minutę głód zabijał jedenaście osób na świecie. Powodem są susze, ale też konflikty zbrojne. W afrykańskim Tigraju głodzenie zwalczanej przez władze Etiopii grupy etnicznej można uznać za zaplanowaną akcję eksterminacyjną. Pilnego wsparcia potrzebuje tam już ponad 9 mln osób. W wyniku wojny życie w Tigraju straciło ponad 500 tys. osób, z czego aż 200 tys. zmarło z głodu. Konwoje z pomocą humanitarną są blokowane albo rozkradane przez władze. Ten proceder jest bliźniaczo podobny do tego, co widzimy blisko nas, w Ukrainie.
W miniony piątek dyrektor wykonawczy Światowego Programu Żywnościowego (WFP) David Beasley alarmował, że ludzie umierają z głodu w oblężonym Mariupolu i ostrzegł, że kryzys humanitarny w Ukrainie może się pogłębić, gdy Rosja w nadchodzących tygodniach nasili swoje ataki. Siły rosyjskie, które kontrolują dostęp do Mariupola, nie wpuściły pomocy, mimo że prosił o to WFP. W Mariupolu, ale i w innych ukraińskich miastach zdarza się coraz częściej, że ludzie nie giną od kul i bomb, ale z powodu głodu i braku pitnej wody. David Beasley dodał też, że globalny niedobór żywności spowodowany wojną może wywołać masową migrację, jakiej nie widzieliśmy od czasów II wojny światowej. Połowa ziarna, które WFP kupuje do dystrybucji na całym świecie, pochodzi właśnie z Ukrainy.
Ta sytuacja nie jest nowa, tragiczna historia niestety się powtarza. Prawie 100 lat temu przez wywołaną sztucznie przez władze ZSRR klęskę głodu na terenie dzisiejszej Ukrainy zmarło od 3 do nawet 10 milionów ludzi. Wywoływanie klęski głodu i kryzysu żywnościowego często jest przykrywką dla wojen ideologicznych i walk o terytorium. Niestety, nic nowego pod słońcem. Bronią w tej sytuacji może być „solidarność produkcyjna i eksportowa” państw oraz nasze drobne, ale bardzo ważne decyzje – np. niemarnowanie jedzenia.
Europejski spichlerz płonie, a dramatyczne skutki tego pożaru wzmacniają takie wydarzenia jak konflikty zbrojne w innych częściach świata oraz katastrofy naturalne. To nie jest łatwy czas i – jak to najczęściej bywa w takich sytuacjach – najbardziej odczują go najbiedniejsi.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |