Pochwała świątecznej… komercji [FELIETON]
Jeśli ktoś myśli, że tytuł tego felietonu to podpucha i zaraz zacznę narzekać na świąteczną komercję – jest w błędzie. Nie, wbrew temu, co można usłyszeć z różnych stron – ja chcę docenić ten komercyjny wymiar świąt. Przede wszystkim dlatego, że pomaga przeżyć naprawdę trudny czas w roku. Pomaga mi, ale z rozmów prowadzonych z różnymi osobami wnioskuję, że nie tylko mi.
W Poznaniu, gdzie mieszkam, już prawie tydzień temu pojawiły się dwa świąteczne jarmarki, za chwilę pojawi się jeszcze trzeci. I pewnie nie brakuje osób, które są oburzone tym, że tak szybko robi się w mieście świątecznie – wszak już w połowie listopada. Usłyszeć wtedy można wiele o komercjalizacji świat, o zaniku ich duchowego wymiaru na rzecz uciech wyłącznie cielesnych itd. I owszem, gdy we wrześniu zobaczyłem w jednym ze sklepów bożonarodzeniowe utensylia – to byłem lekko skonfundowany. Za wcześnie – za oknem jeszcze lato. Ja w krótkich spodenkach, a w sklepie bombki i czekoladowe cukierki z motywem świątecznym. Ale w połowie listopada to mnie już wcale nie szokuje i nie powoduje poczucia skonfundowania – jest wręcz odwrotnie. Dlaczego?
Listopadowość
Im jestem starszy, tym gorzej znoszę późną jesień i zimę. To czas, który kojarzy mi się z chronicznym brakiem światła. Dzień wszak jest bardzo krótki – w dodatku najczęściej i tak spędzamy go w pracy. Tracimy więc możliwość korzystania ze słońca i choć minimalnej produkcji tak potrzebnej nam witaminy D (o tak, w sezonie jesienno-zimowym zdecydowanie warto suplementować tę witaminę!). Do tego robi się coraz zimniej, częste są opady deszczu i nieprzyjemne wiatry. Świat traci też kolory – opadają ostatnie liście. Dopiero wiosną drzewa, rośliny na nowo zaczną nabierać barw i ozdobią nimi naszą rzeczywistość. Tęskno mi do tych dni… Łatwo w takich okolicznościach o poczucie senności, depresyjności, melancholii, smutku… Ja nazywam je, na swój użytek, listopadowością. To słowo, moim zdaniem, najlepiej oddaje przygnębiający charakter tego czasu. I jak byłem młodszy – to ta listopadowość mnie tak nie dopadała. To przychodzi chyba z wiekiem. Coraz dotkliwiej doświadczam tego, jak zmieniają się pory roku – i jak ta ciemna połowa roku działa na mnie przytłaczająco. Kiedyś tak nie zauważałem choćby tego, jak skraca nam się ta „świetlana” część doby. A teraz z utęsknieniem czekam na marzec, kwiecień, maj… – kiedy znów dni będą długie, a mój organizm będzie rano budził się naturalnie dzięki promieniom słonecznym – a nie w wyniku walki z budzikiem i licznymi drzemkami. Tę listopadowość byłoby naprawdę ciężko znieść… I to nie tylko moje zdanie – ale i wielu znajomych, z którymi rozmawiałem, ma podobne podejście do tego czasu. A pewnie i nieznajomych też.
Antydepresant
Pojawienie się świątecznych jarmarków, wystaw, światełek w przestrzeni miejskiej, bożonarodzeniowej bimby (czyli tramwaju świątecznego) pomaga znieść ten depresyjny, listopadowo-grudniowo-styczniowy czas. Bo choć na chwilę, przechodząc gdzieś przez miejskie ulice, możemy zapomnieć o tej niełatwej rzeczywistości i skupić na światłach, dźwiękach, aromatach. A po przyjściu do domu możemy sobie zrobić gorące kakao lub domowego grzańca i usiąść przy seansie kolejnego filmu świątecznego – tzw. christmasmovie. Platformy streamingowe udostępniają je właśnie tak od połowy listopada, możemy więc i dzięki nim poprawić sobie nastrój. Tak, to naturalne, że wielu z nas odczuwa spadek nastroju w okresie jesienno-zimowym. Tak bardzo przecież doświadczamy wówczas różnorodnych braków. Potrzeba więc różnych rzeczy, które pomogą nam poprawić sobie nastrój, przełamać ten przytłaczający czas. I owszem, święta w miejskiej, sklepowej i w medialnej przestrzeni od połowy listopada to objaw komercji. Ale nie tylko. Bo to też coś, co ułatwia nam przeżycie tego czasu – i dlatego nie będę oponował przed tym, że na tak długo przed Bożym Narodzeniem robi się wszędzie świątecznie. Mi to zwyczajnie pomaga – i mniemam, że nie tylko mi. Ten świąteczny klimat, pełen zwłaszcza światła, to taki kulturowy antydepresant w tych dniach!
Na mnie to działa
I jeszcze jedna ważna myśl – komercyjny (a zarazem antydepresyjny) wymiar świąt nie wyklucza tego duchowego. I nie walczy z nim. Te wymiary mogą sobie spokojnie egzystować obok siebie – i przynosić sporo dobra – oba! Bo jeśli ktoś chce się naprawdę dobrze duchowo przygotować do Bożego Narodzenia – to nie będą mu straszne aromaty grzanego wina w połowie listopada, witryny sklepowe pełne ozdób i świątecznych łakoci oraz zachwycające świąteczne iluminacje. Będzie potrafił się przygotować niezależnie od tego, jak bardzo komercyjna będzie rzeczywistość obok. I analogicznie – jeśli ktoś jest niewierzący, nie czuje duchowego wymiaru świąt – to pozbawienie go tego komercyjnego, christmasowego wymiaru przestrzeni wokół nie sprawi nagle, że zainteresuje się tym wymiarem duchowym. Z jednego można czerpać dużo dobra, i z drugiego także. Z tego świątecznego klimatu wokół możemy przede wszystkim zaczerpnąć dużo dla naszego zdrowia psychicznego. A to naprawdę ważne w czasach, gdy mamy tak wiele różnych deficytów i nasze zdrowie psychiczne bywa bardzo kruche. Nie unikajmy więc, jeśli lubimy, świątecznego klimatu – nie zaniedbując przy tym też tego wymiaru duchowego. Ja zamierzam jeszcze zrobić w tym sezonie wiele zdjęć bożonarodzeniowych iluminacji, pochodzić po jarmarkach i obejrzeć niejeden chrismasmovie. Bo na mnie to dobrze działa.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |