fot. cathopic/chollak

Post i umartwienie drogą do miłości [FELIETON] 

Umartwienie w ostatnim czasie nie ma dobrej sławy wśród katolików. Traktowane jest z rezerwą jako kaprys dewotów z dawnych, przedsoborowych czasów. A jednak to asceza czyni nas zdolnymi do miłości, czyli po prostu do życia chrześcijańskiego. 

Post dla postu czy utrudnianie sobie życia przez wyrzeczenia dla samych wyrzeczeń rzeczywiście jest bez sensu. Z perspektywy wiary i moralności „post dla odchudzania i zdrowia” również jest niedorzeczny. Nie ma nic złego w zdrowym stylu życia czy chęci unormowania wagi. Nie to jednak jest celem umartwienia. 

>>> Zostawić swój dom. Doświadczenie graniczne

Nie być „kanapowcem” 

Wszyscy znamy chyba typ człowieka rozlazłego, któremu nic się nie chce i poszukuje jedynie doraźnych przyjemności. W wygodnej rzeczywistości grozi nam to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Papież Franciszek w trakcie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie mówił o „kanapowcach”. Wszystko zaczyna się od rzeczy z pozoru drobnych: od tego, że nie wstanę z łóżka o wyznaczonej porze, od odłożenia jakiegoś małego obowiązku na później, zjedzenia kawałka czekolady więcej, obejrzenia jeszcze jednego filmiku na Youtube czy odcinka serialu, który wciąga… Nie oznacza to, że sporadyczne uleganie łakomstwu czy lenistwu uczyni z nas od razu „kanapowców”, ale co się stanie, jeżeli pewne rzeczy staną się nawykiem?  

Fot. unsplash

Pozytywnym aspektem jest tutaj to, że także budowanie zdrowej samodyscypliny zaczyna się od małych kroków. Nie potrzeba koniecznie postu o chlebie i wodzie, choć to bardzo dobra praktyka, ani biczowania się  (do tego mam jednak pewne wątpliwości). Po pierwsze codzienne życie dostarcza nam trudności i powodów do małych umartwień. Możemy powstrzymać się od głośnego narzekania, gdy coś nie idzie po naszej myśli. Możemy nie włączać sobie drzemek w telefonie, gdy mieliśmy nieprzespaną noc. Możemy robić to, co należy w danej chwili, nawet jak nam się bardzo nie chce. Już te rzeczy przecież możemy ofiarować Bogu w naszych intencjach. Wtedy one nabierają wymiaru nadprzyrodzonego. Stają się swego rodzaju modlitwą. Wtedy przyjmujemy te małe krzyże codziennego życia nie tyle z przymusu czy chęci samorozwoju, lecz z miłości. Jak to zmienia perspektywę! Siłuję się, by wstać rano, lecz robię to w intencji osoby, którą kocham lub – jeszcze na „wyższym poziomie” – za potrzeby tych, którzy mi szkodzą. 

>>> Marcin Wrzos OMI: piękni ludzie [FELIETON]

Po drugie warto, zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu, podejmować umartwienia na własną rękę. Odmówić sobie kawy, zrezygnować ze słuchania ulubionej piosenki. Można nie kupić czekolady czy piwa, a zaoszczędzone pieniądze przekazać na potrzeby bliźnich (obecnie na przykład na uchodźców z Ukrainy). Czas, który poświęcamy na Netflixa, można ofiarować na rozmowę z kimś, z kim dawno się nie kontaktowaliśmy. 

Człowiek umartwiony potrafi kochać 

Słowo „miłość” całkowicie się zdewaluowało. Od szukania dobra dla drugiego człowieka przeszliśmy do zaledwie miłego spędzania czasu – czasem wręcz kosztem bliźniego. Co za upadek! Jak jednak możemy szukać dobra osoby, którą – jak twierdzimy – kochamy, skoro wciąż poszukujemy przyjemności i nie potrafimy znieść drobnych utrapień? 

wór pokutny, fot. pixabay

Kocha człowiek, który zdolny jest do rezygnacji ze swoich doraźnych kaprysów i do poświęcenia. To wygląda sprzecznie z medialną wizją „miłości”, ale czy to nie romantyczne, kiedy ktoś przekracza samego siebie dla kochanej osoby? Czy nie to nas wzrusza w filmach, kiedy bohaterowie z powodu miłości potrafią dokonywać aktów bohaterstwa, wyrzeczenia czy odważnego stawiania czoła wszystkiemu i wszystkim z powodu miłości czy przyjaźni? Czyż Chrystus tego nie zrobił na krzyżu? Ewangelia to najbardziej romantyczna historia na świecie. Nie łudźmy się – bez umartwienia, wspomaganego oczywiście łaską Bożą – nie będziemy w stanie sprostać wymaganiom Ewangelii. Budowanie relacji wymaga przecież od nas znoszenia nie tylko słabości innych, lecz także i naszych własnych. Jeśli nie przyzwyczaimy naszych ciał i umysłów do wyrzeczeń i cierpliwego przekraczania dyskomfortu, to miłość nieprzyjaciół stanie się niedostępnym marzeniem. Ba, ileż to osób, które deklarują sobie dożywotnią miłość czy dozgonną przyjaźń, nie jest w stanie sprostać swoim przyrzeczeniom. Życie to nie film. Tylko „odklejeńcy” będą czekać, aż coś samo się zrobi lub będą „polegać” na Bogu w ten absolutnie niekatolicki sposób – że On sam wszystko „załatwi”, podczas gdy my siedzimy sobie z założonymi rękami. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze