fot. Justyna Nowicka

Marcin Wrzos OMI: piękni ludzie [FELIETON]

Od kilku dni służbowo podążam kolejami do kilku miejsc w kraju. Obrazki związane z wojną w Ukrainie są straszne. Sama wojna jest doświadczeniem, którego nigdy – jako czterdziestokilkulatek – nie spodziewałem się doświadczyć. Opowieści dziadka Leona z wojny, a potem młodszego pokolenia ze stanu wojennego były prehistorią, czymś, czego nie miałem doświadczyć.

To, co dzieje się na naszych oczach w kraju pokazuje, jak szlachetni i dobrzy jesteśmy. Otwórzmy oczy. Z punktu widzenia teologicznego człowiek, który jest dobry, szlachetny, miłuje, służy – ma serce przemienione Bogiem. Czasem jest to świadome, a czasem nie.

Poruszające są obrazki z dworców kolejowych w dużych miastach. Dziewczynki i chłopcy w mundurach ze swoimi zastępowymi prowadzą Ukraińców do miejsc rejestracji, dają im kanapki, albo zwyczajnie tulą rówieśników, jak w niedzielę po południu na dworcu w Poznaniu. Są strażacy, wolontariusze Caritas, WOŚP, Stonewall, SOKIści… wszystkie ręce na pokład. Podobnie wygląda na granicy w Medyce, Krościenku, Przemyślu i innych miejscach. Wolontariusze pracują w magazynach przeładunkowych, robią kanapki, wspierają, pomagają, uczą się online ukraińskiego, aby być bardziej użytecznymi. Są też ci, którzy dzielą się podłogą, jedzeniem, zapraszają ich do swojego życia. Pociągi są wydłużone i mają po 10-12 wagonów – te, których składy były wcześniej o połowę mniejsze. Kolejarze się uwijają i otwierają zarośnięte trasy kolejowe prowadzące do Ukrainy – jak tę w Bieszczadach – aby pomóc. Megafony na Centralnym mówią po polsku, ukraińsku i gdy trzeba w innych językach. W szkołach zbiórki pomocy, nowi uczniowie. Nauczyciele z nowymi wyzwaniami, jak przyjazd z małym plecaczkiem licealisty do Poznania. Jego majątek to jedynie to, co ma na sobie. Rodzice wepchnęli go do pociągu do Lwowa, aby dotarł do dalekiej ciotki. Ma przybory szkolne. Jest w klasie. Na razie trudno się z nim się dogadać. Bariera językowa. Jeden z nauczycieli, bardzo dobry filozof, mówi, że przecież nie musi wszystkiego rozumieć. Nie o to chodzi. W urzędach ludzie będą przychodzić na drugą zmianę, do 22.00, aby Ukraińcy mogli wyrobić PESEL. Lekarze pomagają za darmo. Krwiodawcy oddali wiele krwi. W tym całym łajnie wojny, ukazuje się szlachetność.

>>> Pomagając uchodźcom, przeżywamy wielkie narodowe rekolekcje

PAP/Darek Delmanowicz

W oczach ludzi zza granicy widać nadzieję. Na Centralnym ona i on, dwójka dzieci, w tym mały, umorusany chłopak Dima z małym pluszakiem – misiem, którego dostał na granicy. Tato, może dwudziestolatek, tulący dziewczynę, może żonę, która przyjechała z malusieńkim dzieckiem. Starsze małżeństwo. On ledwie idący z kilkudniowym zarostem w uszance, z uśmiechem ze złotych zębów. Oni wszyscy są tutaj, bo wiedzą, że są tu bezpieczni, będą zadbani i zatroszczeni. Setki. Tysiące. Miliony historii wojennych.

Jestem dumny z Kościoła. Arcybiskup Szal, który z przejęciem mówił, jak w Przemyślu zapełniły się plebanie, klasztory, ośrodki rekolekcyjne. Mówił, że Ukraińcy nie chcą iść do Ustrzyk do domu rekolekcyjnego, bo to bardzo szlachetni ludzie i chcą zaraz pracować, a tam będzie o to w Bieszczadach trudno. Opowiadał o parafiach, gdzie po 50-100 osób robi kanapki, aby były na przejściu granicznym, dla głodnych. Biskup warmiński wspominał o otwartych seminariach – niejednym w kraju, gdzie wykłady są mniej „święte” od ludzi w potrzebie, o klerykach wolontariuszach. W diecezji poznańskiej otwarto dla nich plebanie, domy rekolekcyjne, a Caritas prowadzi punkt rejestracji lub magazyn na całą Wielkopolskę, na Międzynarodowych Targach Poznańskich, które są własnością miasta. Tylko w magazynie pracuje każdego dnia, na trzy zmiany, od 200 do 400 wolontariuszy. Na Jasnej Górze, w klasztorze, mieszka 200 Ukraińców. U misjonarzy oblatów podobnie. Goście z Ukrainy są przyjmowani w klasztorach, domach rekolekcyjnych. Zbierane, segregowane i wywożone są duże ilości darów do współbraci na Wschodzie, których jest 40 w Ukrainie – nikt z nich nie wrócił z powodu wojny. Przekazywane są karetki, busy do przewozu pomocy. W bieszczadzkiej parafii w Zahutyniu pracuje ponad 50 wolontariuszy przy segregowaniu pomocy. Są też ci pracujący na granicy, a nawet wyjeżdżający na Ukrainę z pomocą. Dzieje się. To kilka chaotycznych fleszy. A przecież diecezji czy zgromadzeń zakonnych są dziesiątki, setki. Kto wie, czy instytucjonalnie Kościół nie pomaga najwięcej.

Fot. Justyna Nowicka

Szkoda tylko, że o tym nie mówimy. Z jednej strony mamy słowa o pomocy: „Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6,3-4)”. Ale z drugiej strony warto pokazywać, jak wiele dobra i przez nas się dzieje. Warto pokazać, że wspólnota Kościoła, to w dużej mierze ludzie przemienieni Ewangelią. Czemu? – chociażby dlatego, aby Janka Ochojska (także inni) nie musiała mówić, że trzeba, aby Kościół zapełnił seminaria i zaczął pomagać. Pomagamy.

W tych dniach pokazujemy naszą szlachetność – to, jak chrześcijaństwo nas ukształtowało świadomie z wyboru, a czasem nie. Otwórzmy oczy i zobaczmy, jak wielu szlachetnych i pięknych ludzi jest wokół nas. Naprawdę wielu.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze