Fot. https://www.facebook.com/bartek.rajewski

Proboszcz w wielkim mieście: cieszy mnie, kiedy ludzie przestają być dla siebie anonimowi

Ksiądz Bartosz Rajewski wyjechał z Polski, by żyć wśród polskich emigrantów w Wielkiej Brytanii. Opowiada o tym, jakie były początki, co jest ważne w życiu parafii i jak to jest być proboszczem w wielkim mieście.

Parafia pw. św. Wojciecha na Kensington w Londynie, to właśnie proboszczem tej wspólnoty jest ks. Rajewski. Jest to polska parafia, w zasadzie jedna z najmniejszych w Polskiej Misji Katolickiej. Po II wojnie światowej i w czasie wojny była jedną z największych, kiedy dzielnicę Kensington & Chelsea zamieszkiwali głównie emigranci z Polski i to oni właśnie założyli tę parafię. Jest to zatem jedna z najstarszych polskich parafii w Wielkiej Brytanii. Ksiądz Bartek pracuje także w drugiej parafii, gdzie jest odpowiedzialny za duszpasterstwo. Jest to parafia angielska, należącą do diecezji westminsterskiej. Specyfiką tej parafii jest to, że przychodzą do niej katolicy pochodzący niemal z każdego zakątka świata.

Fot. Flickr/Catholic Church England and Wales/Marcin Mazur

Parafianie nie są anonimowi

Problemem wielkich miast jest to, że ludzie często są w nich dla siebie anonimowi. Nie znają się nawet z widzenia, trudno więc mówić o budowaniu relacji. Podobnie jest często w parafiach. Dlatego relacje są tym, co najbardziej cieszy londyńskiego proboszcza.

– Najbardziej cieszy mnie, kiedy ludzie w parafii przestają być dla siebie anonimowi. I nie chodzi tutaj o to, że znają się z widzenia, ale zaczynają rzeczywiście tworzyć prawdziwą wspólnotę. Nawiązują się przyjaźnie i więzi niemal rodzinne. Przed chwilą przeglądałem Facebooka i widziałem, jak moi parafianie życzą sobie nawzajem miłych wakacji. To są oczywiście małe rzeczy, ale świadczą o tym, że coś w tych relacjach udało się zbudować. Ludzie nie są dla siebie obojętni – mówi ksiądz Bartek Rajewski.

Zmniejszające się wspólnoty parafialne, także w Polsce, to może być okazja do przemodelowania stylu duszpasterstwa w parafiach. – Uważam, że taki Kościół jest przyszłością, również w Polsce. Więc tutaj jestem trochę jak na poligonie doświadczalnym, gdzie od 9 lat się tego uczymy. Zresztą, zapraszam wszystkich, którzy chcieliby tego doświadczyć. Można do nas przyjechać i zobaczyć, w jaki sposób się to odbywa – dodaje.

Ksiądz nie ukrywa jednak, że mogą z bliskimi relacjami wiązać się także pewne trudności. – Chociaż budowanie takich rodzinnych i przyjacielskich relacji ma także swoją trudną stronę. Niektórym ludziom trudniej jest wtedy na przykład przyjść do spowiedzi. I zastanawiam się, w jaki sposób budować te relacje, by jednocześnie nie utrudniać ludziom drogi do sakramentu. Nie znam na to pytanie odpowiedzi i pewnie będę szukał jej przez całe życie – mówi proboszcz z Londynu.

>>> Proboszcz małej, wiejskiej parafii: najważniejsze to zatrzymać się przy człowieku

Fot. Flickr/Catholic Church England and Wales/Marcin Mazur

„Pachnieć owcami”

Bycie proboszczem to nie tylko organizowanie i zarządzanie. Co więcej, dopiero relacje sprawiają, że to organizowanie i zarządzeni może być naprawdę skuteczne, to znaczy budujące wspólnotę, która ma wspólny cel. – Ksiądz ma żyć tym, czym żyją jego parafianie. Ma być dla nich dostępny w każdym czasie – szybko dostępny. Ma dzielić z nimi ich, ale też swoje radości i smutki. Ma być jednym ze wspólnoty, pełniącym określone funkcje, ale nie urzędnikiem, nie pracownikiem na zlecenie, nie kimś ponad wspólnotą – mówi ksiądz Bartosz Rajewski.

– Kiedyś przed laty, kiedy byłem w Rzymie, zainspirowany papieżem Franciszkiem i kardynałem Krajewskim, postanowiłem, że spędzę noc i dzień na ulicy, razem z bezdomnymi, żyjąc tak jak oni. I rzeczywiście, byłem w sutannie i siedziałem tam z nimi na tej ulicy. Nawet spróbowałem wina z kartonu, które oni pili. I po tych 24 godzinach po prostu cały przeszedłem zapachem ulicy. Umyłem się, wyprałem ubrania, ale nie mogłem się tego zapachu pozbyć. Czułem go przy sobie. Wtedy mój kolega powiedział, że to dobrze, bo w końcu pachnę tak jak owce. I właśnie na tym to polega: być jednym z ludzi, jednym z tych, do których jest się posłanym. Nie być obok, nie ponad – ale być w środku, przyjmując to, co dobre, ale także to, co niewygodne czy nieprzyjemne – dodaje duszpasterz.

W byciu pasterzem, który żyje tym, czym żyją i jego parafianie pomaga ks. Bartkowi osobiste doświadczenie z początków mieszkania w Londynie.

– Moje życie tutaj na emigracji tak naprawdę niewiele rożni się od życia innych emigrantów. Jestem księdzem emigrantem. Tak naprawdę dopiero od trzech lat, a proboszczem polskiej parafii jestem od lat dziewięciu, mieszkam na plebanii. Przez pierwszy miesiąc „proboszczowania” byłem bez mieszkania i nocowałem u parafian oraz korzystałem z gościny znajomych. To była dla mnie dobra szkoła gościnności i lekcja, że dom ucznia Chrystusa ma być domem otwartym.  Musiałem sam sobie znaleźć przysłowiowy dach nad głową, wynająć jakiekolwiek mieszkanie. Tak przez ponad rok mieszkałem w jednym pokoiku, w mieszkaniu ze studentami z całego świata. Zaczynałem tak jak każdy emigrant. Wiem zatem, co to znaczy przyjechać z Polski i rozpoczynać życie w Wielkiej Brytanii. I myślę, że to doświadczenie emigranta pomaga mi pachnieć tymi owcami, z którymi tutaj budujemy wspólnotę – mówi.

Fot. Flickr/Catholic Church England and Wales/Marcin Mazur

Za kulisami

Życie proboszcza to nie tylko codzienna pogłębiona modlitwa, brewiarz, msza święta, pogrzeb i biuro parafialne. Rzeczy składających się na codzienność księdza jest znacznie więcej.  

– Każdy dzień jest inny. Trzeba pozałatwiać różne sprawy administracyjne i bankowe. Kilka razy w tygodniu mam też spotkania, bo ktoś chce porozmawiać czy odbyć dłuższą spowiedź. Poza tym jestem także prawnikiem w Polskiej Misji Katolickiej i sędzią delegowanym w procesach o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Bywa że mam całodzienne przesłuchania świadków w takich procesach. Do tego dochodzą spotkania z parafianami, którzy chcą zawrzeć związek małżeński w Polsce i dla nich trzeba przygotować wszystkie potrzebne dokumenty, żeby mogli to zrobić – mówi ksiądz z Londynu. Po chwili dodaje: Nie można też zapomnieć o nagłych i nieplanowanych wezwaniach do osób chorych i umierających nie tylko z naszej parafii. Tak jest kilka razy w miesiącu, również nocą. Do tego dochodzą kwestie związane z obecnością w mediach: przygotowanie niedzielnej audycji radiowej czy napisanie tekstów, które później zostaną opublikowane w polskich tygodnikach i miesięcznikach w UK. Czas zajmują też codzienne obowiązki i sprawunki, których nikt za księdza – jak jest to chociażby w wielu parafiach w Polsce – nie zrobi: zakupy, pranie, sprzątanie itd. Ważna jest też troska o odpoczynek i relaks, formację własną, lekturę, rozwój intelektualny.  

Ksiądz Bartek mówi, że jest szczęśliwym księdzem, bo spełniają się jego marzenia o budowaniu wspólnoty, o świątyni, wokół której można to robić i o autentycznych relacjach, jakie udaje mu się budować. Warto dodać, że od niedawna polska parafia pw. Św. Wojciecha w Londynie gromadzi się w świątyni Kościoła anglikańskiego. Jest to pionierski projekt ekumeniczny na skalę Kościoła powszechnego: dwie kościelne wspólnoty – katolicka i anglikańska – żyją w symbiozie, funkcjonują obok siebie, szukając tego wszystkiego, co w praktyce je łączy. Tak każdego dnia spełnia się marzenie londyńskiego proboszcza, by Kościół był niepodzieloną wspólnotą uczniów Chrystusa.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze