fot. yt Warner Bros. Pictures

Epicko i filozoficznie [RECENZJA] 

Na progu Wielkiego Tygodnia miałem okazję zobaczyć „Diunę 2” w reżyserii Denisa Villeneuve’a. I choć film ten w kinach jest już od kilku tygodni – to uważam, że zobaczyłem go w najlepszym momencie. Bo to dzieło science fiction, w którym bardzo mocno eksploatowany jest wątek mesjanistyczny.  

Nie jestem wielbicielem kina ani literatury science fiction. Mordęgą było dla mnie przeczytanie w szkole choćby jednego opowiadania Stanisława Lema. Kilka lat temu bardzo wynudziła mnie „Grawitacja”, choć udało mi się zobaczyć ten film do końca (tylko dlatego, że jest stosunkowo krótki). Ale już w „Interstellar” za nic nie potrafiłem się wciągnąć. Piszę to, ponieważ z „Diuną” (jej pierwszą i drugą częścią) jest inaczej. Filmy te naprawdę mnie zachwyciły i wciągnęły – choć są przecież ekranizacją chyba najbardziej znanej powieści science fiction w historii – „Diuny” Franka Herberta (dwa filmy składają się w całości na ekranizację pierwszego tomu cyklu powieściowego o Diunie). Sam jestem zaskoczony tym, jak kino science fiction potrafiło mnie zainteresować! 

Wizualny majstersztyk 

Pierwszą część „Diuny” oglądałem całkiem niedawno, w domowym zaciszu, na ekranie laptopa. Bardzo mi się podobała. Jednak po seansie drugiej części – w sali kinowej – muszę przyznać jedno: to film, który zdecydowanie lepiej oglądać na wielkim ekranie. Dopiero wtedy widać, jak epickie i monumentalne jest to dzieło. Bo recenzję „Diuny: części drugiej” trzeba rozpocząć od jednego – ten film zachwyca wizualnie. Zdjęcia są przepiękne – i to niezależnie od tego, czy prezentują nam bezkresną pustynię Diuny, czy są zbliżeniem na twarz którejś z postaci. Choć nie da się ukryć, że to te przyrodnicze ujęcia najbardziej zapierają dech w piersiach. Reżyserowi udało się, dzięki zdjęciom realizowanym w kilku krajach, wykreować świat Diuny i innych przestrzeni galaktycznych. Gra pustynnymi, piaskowymi kolorami, gra „brudnymi” barwami – widzowi oferuje się naprawdę niezwykłe wizualnie zjawisko. W pewnym momencie filmu mamy nawet spory fragment przypominający negatyw zdjęciowy – „Diuna 2” staje się wtedy filmem czarno-białym, ale nie tak zwyczajnie czarno-białym… Żeby to zrozumieć – trzeba to zobaczyć.  

Niby pustynia nie daje wielkiego pola manewru, to przecież piasek, piasek i jeszcze raz piasek. A twórcom „Diuny 2” udało się z pustynnej przestrzeni stworzyć odrębny świat, a w pewien sposób uczynić z niej nawet osobnego bohatera filmu. Epicko wyglądają zwłaszcza sceny, w których pustynia zostaje z różnych powodów „poruszona” – to sceny bitewne czy te momenty, w których działają czerwie pustyni – takie ogromne zwierzęta zamieszkujące Diunę (inaczej Arrakis). Ale wizualnie „Diuna 2” zachwyca też w przestrzeniach zamkniętych, które wykreowano na potrzeby filmu. Nic w scenografii i w kostiumach nie jest przypadkowe, wszystko dopracowano w szczegółach. Tak by końcowe dzieło było naprawdę monumentalne. A ten epicki wymiar filmu podkreśla też muzyka Hansa Zimmera, która świetnie komponuje się z fabułą, ale i ze zdjęciami. Ale i sam dźwięk jest tutaj ogromnie ważny. Te wszystkie elementy wizualno-dźwiękowe mają też znaczenie dla efektów specjalnych, które robią wrażenie i które też są bardzo naturalne. Trudno wyczuć tu sztuczność i komputerowe działanie (choć oczywiście komputery miały co robić przy tym filmie). To podkreśla ogromny kunszt i talent twórców „Diuny 2”. I pewnie też miliony zainwestowane w stworzenie tego filmu. 

Szukając swego przeznaczenia 

Były zachwyty techniczne, teraz czas na to, by opowiedzieć trochę o samej fabule. „Diuna: część druga” to przede wszystkim bezpośrednia kontynuacja pierwszej części. Dlatego, jeśli ktoś chciałby zobaczyć „dwójkę”, to najpierw powinien sięgnąć po pierwszą część (dostępna jest m.in. na platformie HBO MAX). Druga część to film inicjacyjny. Paul Atryda pod koniec pierwszej części trafia do siczy na Arrakis  i zaczyna żyć wśród Fremenów. Jest z nim jego matka – lady Jessica. Z Fremenami walczą Harkonnenowie, chwilowo władający planetą Arrakis (Diuną). Wcześniej ród ten wytępił rodzinę Paula i Jessici (nie wiedząc, że ta dwójka przetrwała). Paul już od pierwszej części kreowany jest na tego, który przyniesie Arrakis nadzieję na lepszą przyszłość – będzie mesjaszem. I w drugiej części widzimy proces jego dochodzenia do prawdy o samym sobie. Jest to film, w którym akcji jest dużo, dzieje się wiele –ale najważniejsze rozgrywa się we wnętrzu bohaterów. Stąd jest to dla mnie film epicki, ale też filozoficzny. I w tym sensie też inicjacyjny. Bo Paul pod wpływem kolejnych wydarzeń, rozmów, obserwacji zaczyna coraz bardziej rozumieć kim jest i jakie jest jego przeznaczenie. Zaczyna rozumieć, jaką drogą powinien pójść. Widzimy, jak bohater ze zwykłego człowieka, sceptyka – zmienia się w wierzącego. Bo już od początku filmu widzimy, że dla niektórych (zwłaszcza dla matki) Paul jest postacią z proroctw. A on tego nie przyjmuje, chce być zwyczajny. Z czasem jednak dociera do niego, jaka jest prawda i jaki jest też koszt tej prawdy. Świat wykreowany w „Diunie” jest fikcyjny, tamtejsza religijność nie ma też związku istniejącymi naprawdę religiami. Niemniej, odgrywa ona ogromną rolę w życiu i postępowaniu bohaterów filmu. Warto spojrzeć na „Diunę 2” właśnie jako na film filozoficzny – o poszukiwaniu swego przeznaczenia. I o tym, czy jesteśmy w stanie uniknąć tego przeznaczenia. Daleko Paulowi do bycia jak Jezus Chrystus. Przede wszystkim – nie jest Bogiem. A mimo to jest w jego postepowaniu rys mesjański i warto pod tym kątem spojrzeć na tego bohatera. To ciekawy film na Wielki Tydzień! 

>>> Gdy choruje cała rodzina. „Strzępy” [RECENZJA] 

Wyzwanie intelektualne 

W sumie trudno jest pokrótce opisać fabułę „Diuny 2” – tak, by była zrozumiała i by przy tym nie zdradzić zbyt wielu kluczowych szczegółów. Bo trzeba przyznać, że nie jest to fabularnie łatwy film. Widz może się trochę pogubić w układach panujących między poszczególnymi rodami w galaktyce i w kwestiach związanych z religią rządzącą światem przedstawionym. Niemniej, nawet jeśli się trochę pogubimy i czasem pewne rzeczy będą nam się mieszały (wielość wątków i postaci) to główną linię fabularną bez problemu będziemy w stanie rozgryźć. A nadajecie i taki moment, kiedy różne elementy zaczną wchodzić na swoje miejsce i ogarniemy całość. Bo poza epickością i filozoficznością jest to też film wymagający intelektualnie. Ale jak już podejmiemy to wyzwanie – to z efektu końcowego naszych rozkmin będziemy na pewno będziemy zadowoleni. I będziemy zastanawiać się nad tym, jak dalej potoczą się losy bohaterów na Arrakis. Bo reżyser nie ukrywa, że nie powiedział ostatniego słowa – i kolejna część przygód Paula Atrydy jest przed nami (a wiemy, że cykl Herberta to znacznie więcej książek). Na zakończenie tej recenzji chcę jeszcze wspomnieć o aktorach.  

W „Diunie 2” występuje wielu aktorów najwyższej klasy – często niełatwo ich rozpoznać, pod „grubą” charakteryzacją. Jednak na pewno wyróżnia się wśród nich Timothée Chalamet. Aktor młodego pokolenia już robi karierę na skalę światową. I tak jak w filmie dochodzi do swojego mesjańskiego przeznaczenia, tak myślę, że będzie „mesjaszem” dla świata filmu. Kolejny raz jestem pod ogromnym wrażeniem talentu tego młodego wciąż człowieka. A drugim aktorem, którego warto wyróżnić, jest weteran Hollywood – Javier Bardem. Sporo było scen wspólnych między Chalamet i Bardemem – i one zdecydowanie błyszczały. Z kobiecych kreacji mnie „zaczarowała” Rebecca Fergusson. Wcielając się w lady Jessicę, udało jej się wykreować postać dwuznaczną, nad której intencjami widz zastanawia się długo po zakończeniu seansu. I w sumie nadal nie wiem, jakie są tak naprawdę intencje tej postaci… Może te pytania są nieprzypadkowe – bo odpowiedź na nie przyjdzie wraz z kolejną częścią filmowej sagi o Diunie? 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze